Wojciech Korda wciąż o siebie walczy, chciałby wrócić na scenę. Sięga czasami po gitarę...
Wojciech Korda, legenda polskiego big-beatu, gitarzysta i wokalista grupy Niebiesko-Czarni i jego żona Aldona Kędziora-Korda opowiadają nam o życiu artysty po udarach, o leczeniu i o woli walki.
W ciągu ostatnich lat przeszedł pan kilka udarów.
Wojciech Korda: Pierwszy udar był 25 kwietnia 2015 roku. 2 lutego 2016 był drugi, jeszcze w tym samym roku - trzeci. Ten trzeci nastąpił po pogrzebie ojca polskiego big-beatu Franciszka Walickiego. Zaśpiewałem piosenkę „Mój świat niebiesko-czarny”, bo tak Franek sobie życzył. Ale było to zbyt ogromne przeżycie. W ubiegłym roku przyszedł czwarty udar.
Aldona Kędziora-Korda: Był jeszcze piąty, 5 listopada ubiegłego roku. Znam objawy udaru, to go rozpoznałam. Po
badaniu na rezonansie w szpitalu napisano jednak, że to zmiany naczyniopochodne. Gdyby napisali, że to udar, to natychmiast należałby się Wojtkowi ośrodek poszpitalny. Ale tak się nie stało, więc nie pojechał na rehabilitację. Rozmawialiśmy z panią ordynator szpitala w Piaskach, aby ratować gwiazdę rock and rolla.
Nie pomogło?
Aldona: Powiedziała, że wszystkich traktują równo. Tymczasem taki ośrodek w terapii jest bardzo potrzebny. Chodzi o to, aby Wojtek przebywał więcej wśród ludzi.
Pamiętam, jak w kwietniu dwa lata temu Adam Czymbor, przedsiębiorca i miłośnik muzyki, zorganizował w poznańskim klubie Blue Note koncert „Niedziela dla Wojtka”. Przyjechały gwiazdy z całej Polski: Skaldowie, Trubadurzy, No To Co, Żuki, Poznańskie Słowiki...
Aldona: To było dla nas bardzo ważne. Po pierwszym koncercie w klubie Blue Note pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby do Izerskiego Centrum Pulmonologii. Dostaliśmy tam skierowanie od pulmonologa, ponieważ udar spowodował osłabienie płuc i
serca. Wtedy Wojtek jeszcze chodził, choć już przy pomocy chodzika. A dodajmy, że jeszcze po pierwszym udarze w Łodzi nagrał numer „Dziś rano stanął mi cały świat na głowie”. Izerskie Centrum to rewelacyjny szpital, ze znakomitymi lekarzami. Jesteśmy z nimi w bliskiej przyjaźni. Oni tam kochają Wojtka. Tam dowiedzieliśmy się, że Wojtek ma POCHP, czyli Przewlekłą Obturacyjną Chorobę Płuc. Okazało się, że Wojtek musi używać aparatu na bezdechy. Udar spowodował, że płuca, serce i układ odpornościowy są bardzo osłabione i dlatego Wojtek był coraz słabszy. Niesprawne stały się też nogi i mięśnie tułowia. Pierwszy raz byliśmy w Szklarskiej Porębie trzy tygodnie. Drugi raz pojechaliśmy na dłużej. Tam Wojtek otrzymał też zalecenie, aby używać aparatu z respiratorem, by mózg był dotleniony. Powoduje on także, że płuca lepiej pracują.
Jak wygląda rehabilitacja Wojtka?
Aldona: Zacznijmy od tego, że w nocy czasami trzeba go przebierać, bo się poci. Podnieść, bo coś mu nie pasuje i się kręci. O 6 rano dostaje lek. O 8 je śniadanie i zażywa kolejne 12 leków. W sumie rano przyjmuje 15 tabletek. Trzeba go posadzić na łóżku, ubrać i uczesać. Potem idzie się położyć i przyjmuje trzy inhalacje. W sumie przez cały dzień ma ich osiem. Zalecane przez pulmonologa po to, aby się nie męczył. Do południa Wojtek sobie poleży. Jak jest dobry dzień, to mała kawka i pojawia się rehabilitantka Justyna. Zaczynają się ćwiczenia.
Na czym one polegają?
Aldona: Na chodzeniu przy pomocy chodzika, ćwiczeniu rąk i nóg oraz płuc, aby usprawnić ich pracę. Jest oklepywanie i ćwiczenia na łóżku. Każdy ruch jest zupełnie inny. Chodzi także o pionizowanie sylwetki, bo w wyniku udaru uszkodzone zostały też mięśnie tułowia i nogi są słabe. Nogi do góry, nogi na dół. Chodzi o to, aby mięśnie nie zwiotczały. Nie ma rozmawiania, nie ma żartów, bo ćwiczenia to jest święta sprawa.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień