Wojciech Lorenz: Polska na Bałtyku musi bronić się sama
- Rosjanie są zdolni przeprowadzić niektóre działania - o części wiemy, o części nie. Zazwyczaj dowiadujemy się o nieudanych lub pośrednio udanych akcjach - mówi dr Wojciech Lorenz, analityk programu Bezpieczeństwo Narodowe w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Od eksplozji w gazociągach Nord Stream 1 i Nord Stream 2 minęło już kilka dni. Dochodzenia w tej sprawie prowadzą służby kilku państw. Czy można powiedzieć, że wiemy już coś więcej?
Przyznam, że nie wiemy wiele więcej. Gaz wydobywał się stamtąd przez dłuższy czas, ciśnienie co prawda stopniowo spadało, ale na podjęcie działań, które trzeba przeprowadzić, żeby wszystko wyjaśnić, wciąż jest za mało. Komunikaty poszczególnych państw w zasadzie się nie zmieniają. Niemniej nawet ze strony Komisji Europejskiej słychać, że wszystko wskazuje na sabotaż i że za tego rodzaju akcją musiało stać państwo, choć nikt nie wskazuje oficjalnie jakie.
Media żyły tą sprawą kilka dni, tymczasem temat nieco przycichł.
Ja dalej to śledzę. Widać, że działalność w zakresie ochrony infrastruktury pewnych państw wyraźnie się zwiększyła. W niektóre rejony wysyłane są okręty wojenne, ale trzeba zaznaczyć, że aktywność Komisji Europejskiej będzie musiała być większa. Trzeba będzie przeprowadzić testy, gdzie są ewentualne słabe punkty. Ursula von der Leyen zresztą to jasno zapowiedziała.
Nie obawia się Pan, że są to puste słowa?
To jest dobre pytanie, choć zazwyczaj kryzys to jest bardzo dobra okazja do odpowiedzi na pewne pytania, które zresztą wskazywałem tuż po wspomnianych eksplozjach. Chodzi o to, żeby wywrzeć presję na polityków po to, aby podjęli konkretne działania dotyczące wzmacniania infrastruktury krytycznej. Oczywiście w ramach funkcjonowania Unii Europejskiej i NATO są podstawy do koordynowania pewnych działań, choć raczej powinniśmy to nazywać narzędziem do wywierania lekkiej presji na państwa członkowskie. Pamiętajmy jednak, że to jest odpowiedzialność poszczególnych krajów. Każde państwo musi odpowiadać za to, jak działa, jak funkcjonuje jego administracja i jaka jest wola polityczna do wdrażania kluczowych decyzji. Poszczególne państwa różnią się tym, w jakim stopniu traktują pewne zagrożenia. Chodzi o ich monitorowanie, regularne ćwiczenia na wypadek ich wystąpienia. W ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego co roku odbywają się ćwiczenia CMX, które mają sprawdzać różne scenariusze i weryfikować możliwość współpracy między służbami cywilnymi z wojskiem. Z tego, co wiem te ćwiczenia obejmują także zagrożenie dla obiektów nie tylko militarnych. Nie ma co ukrywać, że państwa podchodzą do tych ćwiczeń z różnym zapałem.
Szwedzi i Duńczycy są bardziej zainteresowani wyjaśnieniem spraw eksplozji gazociągów na Bałtyku niż inni?
Rurociągi przebiegają przez strefy ekonomiczne tych państw, więc to one powinny się tym zajmować zgodnie z jurysdykcją prawa międzynarodowego. Np. Polska nie ma tu żadnego powodu, żeby angażować się w dochodzenie. Po prostu nie jesteśmy stroną w tej sprawie. Nie uczestniczyliśmy w budowie gazociągu, politycznie wręcz go bojkotowaliśmy, rurociąg nie przechodzi też przez nasze wody. Tak naprawdę Polska całą sprawą zainteresowana jest pośrednio, choć w związku z uruchomieniem Baltic Pipe musimy brać pod uwagę, że podobne zagrożenie może wystąpić u nas.
Zagrożenie, czyli sabotaż?
Wszystko na to wskazuje. Jeżeli poszczególne państwa mają jakieś informacje wywiadowcze, które dają przesłanki, by przypuszczać, kto może za tą akcją stać, a wiele świadczy o tym, że była to Rosja, to rzecz jasna lepiej byłoby powiedzieć to wprost, bez względu na formułę komunikacji strategicznej. Natomiast takie oświadczenie powinno być zaprezentowane przez grupę państw, a nie jedno. To zbyt poważna sprawa, by na podstawie poszlak upublicznianych przez pojedyncze państwa opierać się na nich bez twardych dowodów. Rosja byłaby to w stanie bardzo łatwo podważyć, stosując do tego działania dezinformacyjne i propagandowe. Jeżeli jest poważne podejrzenie, że za wybuchami stoi Rosja, to należałoby to oficjalnie ogłosić. A w takim przypadku trzeba zebrać poważny materiał dowodowy i ogłosić to z poparciem NATO i UE. To kwestia wiarygodności i zminimalizowania możliwości podważania faktów.
Czy bierze Pan pod uwagę, że ktoś działał na zlecenie Rosjan?
Dopóki nie mamy całkowitej pewności, kto jest sprawcą, to patrząc na to z punktu widzenia rzetelnej analizy naukowej, należy takie zastrzeżenie pozostawić. W tym kontekście nie możemy wykluczać zamachu terrorystycznego przeprowadzonego przez jakąś wcześniej nieznaną organizację ekologiczną, choć jest to niezwykle mało prawdopodobne. Być może stoi za tym ktoś, o którym nikt nawet nie pomyślał. Niestety, takie rzeczy się zdarzają. Dlatego czysta spekulacja bez twardych dowodów w mojej ocenie - opartej na przykładach historycznych - jest mimo wszystko ryzykowna.
Narracja mediów i ekspertów na Zachodzie - także w Polsce - na temat wojny na Ukrainie świadczy o tym, że rosyjskie państwo właściwie już nie funkcjonuje. Mobilizacja to porażka, Putin przeciwstawia się FSB, kolejni generałowie są dymisjonowani. Czy Moskwa byłaby zatem w stanie przeprowadzić taką operację?
Rosja ma odpowiednie służby i specjalną jednostkę morską. Oczywiście, ktoś musiałby wydać właściwy rozkaz. Nie wydaje mi się, żeby wszystkie rosyjskie służby były niekompetentne. Rzecz jasna, obserwujemy całą masę błędów, dotyczących całej operacji militarnej na Ukrainie, całe jej błędne przygotowania i analizy, które miał wcześniej otrzymywać Putin. Cała zarysowana rzeczywistość musiała być zafałszowana. Niemniej pamiętajmy, że to państwo, które wydaje ogromne pieniądze na służby specjalne, których część ma się zajmować sabotażem i dysponuje sprzętem, w tym specjalnymi rodzajami okrętów, które mają umożliwiać działania podwodne. W przeszłości mieliśmy do czynienia z udanymi akcjami, po których nikt nie złapał Rosjan za rękę i nie upublicznił wyników dochodzenia, a jednak wszystko wskazywało na nich. Przykładem jest choćby przecięcie podwodnego kabla łączącego Norwegię z sensorami położonymi w morzu, które mają wykrywać ruch okrętów, oczywiście rosyjskich. Z takimi incydentami w ostatnich latach mieliśmy do czynienia. Rosjanie są więc zdolni przeprowadzić niektóre działania - o części wiemy, o części nie. To, że wykryto próbę zabójstwa Siergieja Skripala w Wielkiej Brytanii czy wysadzenie składów amunicji w Czechach, nie znaczy, że takich działań nie było więcej. Zazwyczaj dowiadujemy się o nieudanych lub pośrednio udanych akcjach.
Te udane nie trafiają do opinii publicznej?
Uważam, że o udanych akcjach służb rosyjskich możemy nie wiedzieć.
Basen Morza Bałtyckiego z punktu widzenia Polski jest bezpieczny? Mówi się, że Warszawa jest odwrócona tyłem do Wisły, ostatnio mieliśmy katastrofę ekologiczną na Odrze. O Bałtyk dbamy bardziej?
Należy wskazywać na to i uświadamiać zarówno opinii publicznej, jak i decydentom, że Polska w coraz większym stopniu opiera swoje bezpieczeństwo energetyczne na infrastrukturze morskiej. Mamy przecież gazoport w Świnoujściu czy Baltic Pipe.
Należy to łączyć bezpośrednio z zaangażowaniem militarnym?
Oczywiście, że tak. Musimy mieć zdolności, które zabezpieczą transport surowców energetycznych do Polski drogą morską. Nikt za nas tego nie zrobi. Nawet zapewnienie ochrony statkom transportującym gaz, gdyby zaistniała taka sytuacja międzynarodowa i groziłaby im realna możliwość zatopienia, to każdy musi pilnować własnych jednostek. Z artykułu 3. Sojuszu Północnoatlantyckiego jasno wynika, że każdy odpowiada za swoje bezpieczeństwo proporcjonalnie do możliwości obrony własnego terytorium.
Czyli Polska ma bronić swojej części Bałtyku sama.
Polska ma bronić swojej części Morza Bałtyckiego sama i proporcjonalnie do swoich możliwości. Powinna mieć wystarczającą liczbę okrętów nawodnych i podwodnych oraz odpowiednie możliwości powietrzne i rozpoznawcze. Członkostwo w NATO daje nam wartość dodaną w postaci pomocy sojuszników w przypadku dużego konfliktu, gdy nasz potencjał nie byłby wystarczający. Natomiast każdy musi robić tyle, ile może. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że jeśli chodzi o rozwój zdolności morskich, to do tej pory nie robiliśmy tego proporcjonalnie. Wydaje się, że ostatnie wydarzenia powinny definitywnie zakończyć debatę, czy marynarka wojenna jest nam w ogóle potrzebna. Polska musi mieć nowoczesne siły zbrojne na morzu.