Wojciech Szczęsny. Od bad boya do polskiego bohatera mundialu
Kontrowersyjny, pewny siebie - mówi, co myśli, często nie przebierając w słowach. Ostatnie wielkie piłkarskie imprezy nie były dla niego udane, ale na mundialu w Katarze Wojciech Szczęsny pokazał, że jest jednym z najlepszych bramkarzy na świecie
To był jego turniej. Obronił dwa rzuty karne, w tym strzelanego przez Leo Messiego, jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego piłkarza świata.
„Powiedziałem sędziemu od razu, że dotknąłem Messiego ręką, ale nie uważam, żeby to był rzut karny” - komentował potem dla TVP Sport. A podczas rozmowy z norweską telewizją TV2, zdradził, że założył się z kapitanem argentyńskiej drużyny.
„Powiedziałem mu, że stawiam 100 euro, że sędzia nie podyktuje „jedenastki”. Tak więc przegrałem zakład z Messim. To chyba nie jest dozwolone na mistrzostwach świata. Pewnie zostanę zawieszony. Ale mnie to nie obchodzi. Poza tym mu nie zapłacę. On o to nie dba. Dajcie spokój, 100 euro?” - mówił Wojciech Szczęsny. Kiedy stał naprzeciwko Messiego uspokajał jeszcze ręką kolegów, jakby mówił: „Panowie, luz, dam radę!”.
Dał radę. Szczęsny był gwiazdą naszej drużyny w Katarze. Świetnie bronił polskiej bramki, to dzięki niemu Polska po 36 latach znalazła się w jednej ósmej mundialu, w której przegrała spotkanie z Francją. Po porażce polski bramkarz nie miał czasu pożegnać się z kibicami, musiał biec i pocieszać syna.
Nagranie Wojtka Szczęsnego tulącego zapłakanego Liama obiegło zachodnie media. Redaktorzy oficjalnego portalu FIFA przyznali, że był to jeden z najbardziej wzruszających momentów turnieju.
„Jego marzenia o pucharze FIFA dobiegły już końca, ale to Wojciech Szczęsny musiał pełnić po meczu rolę pocieszyciela, gdy jego synek popłakał się po przegranej Polski w meczu z Francją. (...) Szczęsny, który był jednym z najbardziej imponujących bramkarzy turnieju, (...) z pewnością zyskał sobie nowych fanów, demonstrując ojcowską czułość i troskę” - czytamy na stronie FIFA.
W podobnych słowach o polskim bramkarzu pisał portal Football Italia: „Wojciech Szczęsny uchodzi za najlepszego, jak do tej pory, bramkarza Mistrzostw Świata w Katarze, ale udowodnił też, że jest znakomitym tatusiem, pocieszając swoje dziecko po przegranej Polski. (...) Nie miał czasu, aby samemu pogodzić się z porażką, gdyż musiał natychmiast skupić się na podniesieniu na duchu swojego synka, który wybuchł płaczem na wieść o odpadnięciu Biało-Czerwonych z turnieju”.
Również The Daily Star nie szczędził Szczęsnemu komplementów.
„Szczęsny spędził prawie minutę, tuląc swojego synka Liama. Najpewniej przeprosił za to, że zawiódł swojego największego fana na świecie” - spekulował portal.
Ten mundial był dla Szczęsnego ważny, bo do tej pory na większych imprezach nie miał szczęścia. Zszedł z meczu otwarcia Euro 2012 po czerwonej kartce, podczas Euro 2016 doznał kontuzji, grał słabo podczas mundialu w 2018 roku, na Euro 2020 zaliczył bramkę samobójczą i choć ma w swoim CV świetne spotkanie na Stadionie Narodowym, kiedy po raz pierwszy wygraliśmy z Niemcami, to dopiero w Katarze pokazał, co potrafi.
Znalazł się w wytypowanej przez dziennikarzy francuskiego „L’Équipe” jedenastce najlepszych zawodników fazy grupowej mistrzostw świata w Katarze.
„Bez Wojciecha Szczęsnego Polska, która zakwalifikowała się lepszym bilansem bramek (w rywalizacji z Meksykiem - red.), z pewnością nie byłaby w 1/8 finału” - czytamy we francuskim dzienniku sportowym.
„L’Équipe” przypomina, że Szczęsny zabłysnął już w pierwszym starciu z Meksykiem, a później „utrzymał swoich kolegów z reprezentacji przy życiu”, broniąc rzut karny w meczu z Arabią Saudyjską.
„Swoją perfekcyjną fazę grupową zakończył, broniąc kolejny rzut karny, wykonany przez Lionela Messiego, w ostatnim spotkaniu” - dodaje dziennik.
Szczęsny urodził się 18 kwietnia 1990 roku w Warszawie. Jego ojcem jest były bramkarz reprezentacji Polski Maciej Szczęsny, więc właściwie od początku wiadomo było, że i on prędzej czy później stanie między słupkami, chociaż na początku marzył o karierze napastnika.
„Tak naprawdę to nie do końca był mój wybór. Więcej, ja nie chciałem nim być, choć pozwalały mi warunki fizyczne. Trener Agrykoli Jacek Rutkowski powiedział któregoś dnia, żebym spróbował, bo przecież tata był bramkarzem i grał w reprezentacji Polski, a ja byłem najwyższy z rówieśników i, jak na wysokiego chłopaka, miałem dobrą koordynację. Potem, kiedy zobaczyłem, że jest szansa, by w ten sposób zarabiać na chleb, to spróbowałem się przekonać, że lubię tę robotę i wykonuję ją najlepiej, jak potrafię” - powiedział w rozmowie z Robertem Błońskim dla „Przeglądu Sportowego”.
Zanim stanął w bramce, razem ze starszym bratem Janem trenował akrobatykę i tenisa ziemnego, chodził też na taniec towarzyski. Dzisiaj niewiele o tym mówi.
„Nie wiem, skąd wzięły się zajęcia taneczne w moim życiu. Totalne nieporozumienie. I o dziwo, chyba była to inicjatywa ojca. (...) Chodziłem na te zajęcia chyba dwa lata, a brat aż trzy. Wygrał nawet jakieś mistrzostwa Mazowsza. Przy nim jestem nikim. Dziś pozostała mi tylko klasyka - podpieram ścianę i jedynie nóżka chodzi” - powiedział w wywiadzie dla „Playboya” w 2012 r.
Postawił na piłkę nożną. Z Agrykoli Warszawa trafił do Akademii Legii Warszawa. W 2006 podpisał kontrakt z Arsenalem, w sezonie 2009/2010, został pierwszym bramkarzem tego klubu. Dwukrotnie zdobył z Arsenalem Puchar Anglii, sięgnął po Tarczę Wspólnoty, a wraz z Petrem Čechem zdobył Złotą Rękawicę Premier League 2013/2014. W 2015 roku został wypożyczony do włoskiego klubu AS Roma. W rozgrywkach Serie A w dwóch kolejnych sezonach zdobył odpowiednio brązowy i srebrny medal, a w kampanii 2016/2017 zachował najwięcej czystych kont w lidze. Trafił do mistrza Włoch, Juventusu Turyn. W pierwszym sezonie był zmiennikiem Gianluigiego Buffona, rok później został pierwszym bramkarzem zespołu. Z klubem trzykrotnie zdobył mistrzostwo Włoch, dwukrotnie Puchar Włoch i Superpuchar Włoch. W 2017 uzyskał nominację do nagrody Lwa Jaszyna dla najlepszego bramkarza na świecie. W sezonie 2019/2020 otrzymał nagrodę dla najlepszego bramkarza Serie A.
W reprezentacji Polski zadebiutował już w 2009 roku w meczu z Kanadą, zastępując w drugiej połowie Tomasza Kuszczaka. W kadrze jednym z najbliższych przyjaciół Wojciecha Szczęsnego jest Grzegorz Krychowiak - znają się od lat, razem występowali w młodzieżowych reprezentacjach Polski.
„Razem przegrywaliśmy i się podnosiliśmy, razem wygrywaliśmy i się cieszyliśmy. Razem dorastaliśmy, a (...) niedługo razem będziemy się starzeć. Zmieniały się kategorie wiekowe reprezentacji, od U-15 do pierwszej, zmieniali się trenerzy, twoje ubrania i fryzury. Nie zmienia się tylko to, że wciąż jesteś tak dziwny, jak 14 lat temu i takiego cię uwielbiam. Najlepszego, przyjacielu” - napisał Szczęsny w 2018 roku, składając urodzinowe życzenia Krychowiakowi.
Za to niemal przez całą reprezentacyjną karierę rywalizował z Łukaszem Fabiańskim. Jeden i drugi miał swoich zwolenników i przeciwników. Kiedy we wrześniu 2021 roku reprezentacja Polski grała mecz przeciwko Albanii w bramce Polaków stał Szczęsny, ale też kilka tygodni wcześniej Fabiański przeszedł na reprezentacyjną emeryturę.
„Rywalizacji z Łukaszem już nie będzie i przyznam, że jest inaczej na treningach. Są ludzie, którzy wolą Fabiańskiego. Są ludzie, którzy wolą Szczęsnego. Każda ze stron ma rację, ale jeśli ktoś szuka wzoru do naśladowania, niech naśladuje Fabiańskiego, a nie Szczęsnego” - powiedział golkiper Juventusu na konferencji prasowej po tym meczu.
Szczęsny słynie z ciętego języka, dowcipu, uchodzi za pewnego siebie fightera. Kiedy podczas mundialu w Katarze reprezentacja Polski była krytykowana za grę „lagą na Robercika” (czyli za posyłanie długich i niedokładnych podań do Roberta Lewandowskiego, Szczęsny lapidarnie i ironicznie stwierdził: „moje lagi są precyzyjne”.
„(Zakładałem maskę - przyp. red.), gdy miałem 19 lat i grałem w Brentford z prawdziwymi bykami. Czułem się wtedy malutki, młodziutki, ale byłem bramkarzem, więc nie chciałem sobie pozwolić na to, by być odbieranym jako niepewny siebie chłopiec między słupkami. Dlatego wychodziłem na boisku z klatą do przodu i głową do góry, udając, że oto nadchodzi pan Wojtek. A potem tak mi już zostało, na zasadzie powiedzenia „fake it till you make it” („udawaj, aż stanie się to prawdą”- red.). Podobnie zadziałałem przed randką ze swoją żoną. Normalnie nie stresowałem się takimi spotkaniami, wiedziałem, że zawsze coś zagadam i będzie dobrze. Tu było inaczej, w życiu nie czułem takich nerwów. Czekając na nią, odkręciłem więc okno, wystawiłem łokieć i podgłośniłem muzykę na maksa. Wydawało się, że jestem kozak, podczas gdy druga ręka, schowana w aucie, drżała. Zabawne, że Marina po jakimś czasie powiedziała mi, że na pierwszej randce najbardziej zaimponowała jej moja pewność siebie.” - wyznał w rozmowie z Tomaszem Smokowskim, która ukazała się w „Kwartalniku Sportowym”. Może i tak, ale potrafi przyłożyć. I często nie przebiera w słowach.
„Bardzo chętnie przyjmuję krytykę, ale Radosław Majdan mówiący, że coś mu jedzie wiochą? To tak, jakby Donald Tusk uczył ludzi, jak wymawiać „R” - stwierdził w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. Przed meczem ze Szwecją, którego stawką był wyjazd na katarski mundial, krzyknął do kolegów: „Panowie, dla mnie, dla Lewego, dla Krychy, dla Glika, to jest ostatnia szansa, żebyśmy zagrali na mistrzostwach świata. Nie spierd**my tego!”.
Pali. To jego sposób na odreagowanie. Po meczu z Walią w Lidze Narodów, który Polska wygrała 1:0, a jednym z bohaterów w polskiej ekipie był właśnie on, po meczu zapalił papierosa. „Wszedłem po meczu do szatni i myślałem, że toaleta się pali. Słyszę, że Wojtek tam jest. Pytam: Wojtek, co się dzieje? Odpowiedział, że woda się spłukuje i dym leci” - opowiadał potem selekcjoner Czesław Michniewicz.
Rok wcześniej paparazzi przyłapali go, gdy palił papierosa przed meczem z Hiszpanią podczas Mistrzostw Europy. Kiedy grał w Arsenalu Londyn, jego ówczesny trener Arsene Wenger za palenie ukarał go grzywną.
„W tamtym czasie paliłem regularnie i trener bardzo dobrze o tym wiedział. Nie chciał tylko, żeby ktokolwiek palił w szatni i o tym również wiedziałem. Wszystko przez emocje. Poszedłem w kąt pryszniców, na samym końcu szatni, gdzie nikt nie mógł mnie zobaczyć i zapaliłem jednego papierosa” - wspominał Szczęsny.
W Juventusie pali legalnie, ma pozwolenie od klubu i psychologa. Jak zdradził jednemu z dziennikarzy, skoro jeden czy dwa papierosy pozwalają mu się rozluźnić, to może palić gdzie chce, bo ukrywanie się z paleniem może mu „popsuć komfort psychiczny.”
Nie zgrywa świętoszka. W rozmowie z Tomaszem Smokowskim przyznał, że na jednym meczu nie był w najlepszej formie i miał tego świadomość.
„Zagrałem jeden mecz w życiu na kacu, na szczęście towarzyski. W sumie zaprezentowałem się z fajnej strony, ale miałem poczucie samoobrzydzenia związanego z tym, w jakim jestem stanie. To był turniej Emirates Cup, za czasów występów w Arsenalu. Graliśmy dwa mecze, dzień po dniu. Popiłem przed pierwszym. Dzień później czułem się świetnie, ale też znam swój organizm i wiedziałem, że kiepsko będzie dopiero jutro. No i faktycznie. Przegraliśmy tamto spotkanie, z Galatasaray, bodaj po rzucie karnym” - opowiadał.
Szczęsny od lat jest mężem piosenkarki Mariny Łuczenko, wcześniej był związany z Sandrą Dziwiszek. Sam lubi śpiewać, gra nawet na pianinie.
„W szatni nie cierpią, jak nucę coś pod nosem. A to Bruno Marsa, a to „List do M.”, „W życiu piękne są tylko chwile” czy „Do kołyski” Dżemu. Kiedyś miałem na nich niesamowitą zajawkę. (...) Zawsze przed meczem słucham „Samba pa Ti” Carlosa Santany. Same instrumenty, zero wokalu. Mam nadzieję, że Carlos przed swoimi koncertami ogląda moje interwencje…” - opowiadał w „Playboyu”.
Małżonkowie mocno się wspierają. Szczęsny pracował z żoną przy jej mundialowej piosence „This Is the Moment”. Marina Łuczenko kibicuje mężowi na każdym meczu, jeśli nie na stadionie, to przed telewizorem, to do niej dzwoni Szczęsny przed każdym spotkaniem.
„Przed każdym meczem do mnie dzwoni i zawsze siedzi w autobusie, bo przemieszczają się z hotelu na mecz. Dzwoni i mówi: »Kochanie, jadę już na mecz«. Ja go ściskam, całuję, wysyłam mu pozdrowienia, powodzonka, takie nasze pierdółki, ale zawsze musi ze mną porozmawiać. Raz chyba było, że nie udało mu się do mnie dodzwonić, bo miałam jakąś pracę, ale i tak wygrał mecz. Bardzo się wspieramy” - mówiła piosenkarka w rozmowie z Plejadą.
Cztery lata temu na świat przyszedł syn pary - Liam, ten sam, który tak płakał po przegranym przez Polaków spotkaniu z Francuzami.
„30 czerwca na świat przyszedł nasz syn - Liam! Mamusia, żona i moja bohaterka Marina czuje się dobrze i po raz kolejny udowodniła, że jest najsilniejszą kobietą na świecie! Kocham i dziękuje” - napisał Szczęsny pod zdjęciem swojego nowo narodzonego syna na Instagramie.
Za to z ojcem, Maciejem, nie ma najlepszych kontaktów. W każdym razie w 2013 roku ich relacje mocno się ochłodziły. Cztery lata temu w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Maciej Szczęsny tak relacjonował ich ostatnią rozmowę.
„Była środa wieczór, jak zadzwonił do mnie i zaprosił do Londynu na sobotnie spotkanie w Premier League i wtorkowe w Lidze Mistrzów. Przed tą rozmową przeżyłem dwa tygodnie wielkiego, absurdalnego stresu. Zaproponowałem mu, że wrócę dopiero w czwartek, żebyśmy w środę mieli czas pogadać. Potrzebowałem tego. „Jasne tato, nie ma problemu. Jutro wyślę ci wszystkie szczegóły, numer lotu, napiszę, kto po ciebie przyjedzie na lotnisko” - relacjonował Maciej Szczęsny. I dalej: - „Rozmawialiśmy przez godzinę. W końcu Wojtek zakończył słowami: „Przepraszam cię tato, ale dwa dni temu wprowadziła się do mnie Marina, ona wcześnie chodzi spać i cały czas mnie woła, żebym przyszedł. Pogadamy, jak się zobaczymy”. Czekałem na kontakty, ale już ich nie dostałem. Kamień w wodę” - podsumował.
Z kolei Wojciech Szczęsny w rozmowie z „Kwartalnikiem Sportowym” opowiedział o braku więzi z ojcem.
„Relacji w ogóle nie ma, więc ciężko mi ją nazwać trudną. Wbrew pozorom, w tej sytuacji jest prosta. Nie bawię się w publiczne tłumaczenie, dlaczego tak jest, bo czuję, że nie mam się z czego tłumaczyć. Są takie rzeczy, które zostają w rodzinie, nawet jeśli tej relacji nie ma” - podsumował bramkarz.
Poza sportem interesuje się projektowaniem wnętrz, o czym opowiedział kilka lat temu w jednym z wywiadów dla włoskich mediów.
„Moim marzeniem jest zostać architektem i projektantem wnętrz, bo bardzo lubię urządzać. Od zawsze projektowałem i wybierałem meble do swoich mieszkań. Kiedy zamieszkałem sam w Londynie, byłem bardzo młody i nie miałem pieniędzy na architekta, sam umeblowałem dom i byłem zachwycony. Myślę, że to moja przyszłość” - powiedział w rozmowie z portalem gazzetta.it.
Po mundialu Wojciech Szczęsny wybierze się pewnie z rodziną na urlop, ale w Juventusie już na niego czekają. Włoski klub złożył mu zresztą gratulacje po tym, jak obronił karnego w meczu z Argentyną, w końcu Szczęsny jest dopiero trzecim w historii piłki nożnej bramkarzem, który obronił dwa meczowe rzuty karne na jednym mundialu.
Dzisiaj ma 32 lata, podczas kolejnego mundialu w 2026 roku będzie miał lat 36 lat.
„Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie, żebym w 2026 roku był w stanie grać z tym samym ogniem, który dzisiaj czuję, a to oznacza, że nie będę grał w piłkę” - powiedział Jackowi Kurowskiemu z TVP Sport. Kiedy Kurowski zapytał go o eliminacje EURO 2024, odpowiedział: „Są już niedługo, jeszcze dam radę. Aż tak stary nie jestem, żeby myśleć o końcu kariery w reprezentacji już teraz. Jednak cztery lata to jest długi czas. Może się to zmienić. Mam poczucie, że gram ostatni mundial. Potem może się okazać, że zagram jeszcze dwa. Nie jestem w stanie nic obiecać, ale takie miałem przeczucie w momencie, gdy wychodziłem na mecz ze Szwecją. Nie wyobrażam sobie jednak, żebym ostatni mecz w reprezentacji zagrał na tym mundialu, żeby była jasność”.
45-letni bramkarz Essam El-Hadary znalazł się w 23-osobowej kadrze reprezentacji Egiptu na mundial w Rosji, stając się tym samym najstarszym zawodnikiem w historii mistrzostw świata. Wojciech Szczęsny nie ma chyba zamiaru pobijać tego rekordu, ale grać w piłkę może jeszcze długie lata. A znając go, kiedy już pożegna się z boiskiem, na pewno będzie miał pomysł na siebie.