Wojciech Szrajber: Kocham Łódź, jestem lodzermenschem! [ROZMOWA]
Rozmowa z Wojciechem Szrajberem, dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Mikołaja Kopernika w Łodzi.
Jest Pan łodzianinem?
I to z dziada pradziada. Wychowałem się w ekskluzywnej części Łodzi, bo przy ulicy Tkackiej. Mój dom rodzinny znajdował się naprzeciwko parku imienia Matejki. W tym miejscu stoją dziś dwa wieżowce. Nasz dom wyburzono, bo budowano wiadukt przy ulicy Kopcińskiego i robiono do niego drogę dojazdową. W 1975 roku władza ludowa nas stamtąd wywłaszczyła. Radiostacja jest drogą częścią Łodzi. A pieniądze, które dostali rodzice za ten dom, działkę wystarczyły na dwa spółdzielcze wkłady mieszkaniowe. Wtedy przeprowadziliśmy się na ulicę Tamki. Radiostacja pozostała enklawą mojej młodości.
Ma Pan jeszcze w Łodzi miejsca bliskie swemu sercu?
Na pewno będzie to Stary Cmentarz, na którym często bywam. Inne miejsca to szpitale, w których pracowałem. To „Matka Polka”, szpital MSW, a teraz „Kopernik”. Dziś mieszkam na Chojnach. Przyzwyczaiłem się do tamtych okolic. Bardzo sentymentalnie wspominam Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki. Był to mój pierwszy szpital. Poza tym jeśli chodzi o klimaty związane z Łodzią to moja mama przez wiele lat była scenografem łódzkiej operetki. Jako dziecko spędzałem mnóstwo czasu w tym teatrze. Bywałem na próbach, chodziłem po magazynach, pracowniach. Pamiętam jeszcze czasy, gdy operetka mieściła się budynku „Lutni” przy ulicy Piotrkowskiej. Większość moich magicznych miejsc jest związana z młodością. Nigdy nie zapomnę mojej Szkoły Podstawowej numer 33 przy ulicy Kopcińskiego.
A do którego liceum Pan chodził?
Chodziłem do nieistniejącego już technikum mechanicznego. Jego patronem był Teodor Duracz, a mieściło się ono naprzeciw mojej podstawówki. Jestem specjalistą budowy maszyn dźwigowych, choć nie za bardzo rozróżniam „żurawia” od podnośnika ulicznego. Potem skończyłem Wydział Socjologiczno-Ekonomiczny Uniwersytetu Łódzkiego. Po ukończeniu studiów pracowałem na tym wydziale jako asystent. Mam do dziś wielu przyjaciół na Uniwersytecie Łódzkim.
Łódź się bardzo zmieniła?
Tak. Pamiętam, że byłem 10-11-letnim chłopcem i miałem imieniny. Przyjechała na nie rodzina z kuzynami. Poszliśmy do wieżowca, który już stał w okolicy. Wcześniej kupiłem sobie klucz do windy. W tamtych czasach przejazd windą był dla takiego chłopaka jak jak, który wychował się w parterowym domku, prawie jak lot kosmiczny. Z kuzynami wjechaliśmy na 9 piętro i patrzyliśmy na panoramę Łodzi. Widzieliśmy las kominów! Tak się zapatrzyliśmy na to miasto z początku lat 60-tych, że gdy zjechaliśmy windą na dół, to stał tam zdenerwowany tłum lokatorów, którzy nie mogli wjechać windą, bo my ją zablokowaliśmy. Wezwano nawet policję, która potem odwiozła nas do zdumionych rodziców.
Łódź da się lubić?
Ja kocham Łódź! Dla mnie to fajne miasto. Zdenerwowałem się, gdy Bogusław Linda powiedział, że to miasto meneli. Jestem lodzermenschem. Podoba mi się, że miasto tak się zmienia! Powstają nowe ulice, stadiony, murale. Myślę, że tych murali jest jeszcze mało. I ta ulica Piotrkowska, która ma taki europejski, wiedeński blichtr.
A szpital imienia Kopernika jest najnowocześniejszym i największym w mieście?
Pracuję tu od 2007 roku. Znałem wcześniej ten szpital. Na oddziałach onkologicznych ze ścian odpadał tynk, były 10-osobowe sale, jedna ubikacja na piętrze. Gdy zostałem dyrektorem postanowiłem to zmienić. Dziś jesteśmy ogólnopolskim liderem jeśli chodzi o pozyskiwanie środków europejskich w ochronie zdrowia. Na inwestycje wydaliśmy już 250 mln złotych. Teraz zamierzamy ubiegać się o kolejne 80 mln. Dziś nie mamy się czego wstydzić. Onkologia wygląda tak jak w zachodnich szpitalach i jeszcze będziemy ją zmieniać. Cieszy mnie, że współpracujemy z Akademią Sztuk Pięknych w Łodzi, łódzką Szkołą Filmową.