4 lipca 1610 r. hetman Stefan Żółkiewski rozbija o wiele liczniejsze siły moskiewsko-szwedzkie pod Kłuszynem. Husaria po raz kolejny pokazuje swoją skuteczność
Przez sporą część XVI i cały XVII w. Rzeczpospolita prowadziła wojny z sąsiadami. Wojska polsko-litewskie ścierały się m.in. z Tatarami, Turkami, Mołdawianami, Szwedami, Siedmiogrodzianami, Kozakami i Rosjanami. Nader często jednak przeciwko wielotysięcznemu nieprzyjacielowi przyszło stawać nielicznym polskim lub litewskim siłom. Potężna terytorialnie i gospodarczo Rzeczpospolita zmagała się bowiem z permanentnym brakiem funduszy na obronę, a to skutkowało niewielką stałą armią.
Mimo to owe nieduże siły były w stanie zadawać klęski o wiele liczniejszym oddziałom przeciwnika. Do legendy przeszły bitwy pod Kircholmem, Kłuszynem, Hodowem czy Kutyszczami, w których chorągwie polskie i litewskie gromiły lub skutecznie opierały się wielokrotnie silniejszemu nieprzyjacielowi. Staropolska sztuka wojenna wypracowała metody postępowania w takich sytuacjach, a utalentowani wodzowie z powodzeniem je stosowali.
Nie bez znaczenia były też charakter i struktura polsko-litewskiego wojska. Specyfika terenu, a także nieprzyjaciela, z jakim przychodziło się ścierać, sprawiły że dominowała w nim kawaleria. Bojowa sprawność, odpowiednia taktyka, właściwe uzbrojenie oraz duch walki i wysokie morale sprawiały, że polska jazda należała do najlepszych w Europie. Z powodzeniem mogła ścierać się z przeciwnikiem zachodnioeuropejskimi (Szwedami, Niemcami) i wschodnioeuropejskim (Tatarami, Kozakami, Rosjanami), i to z piechotą, jak i kawalerią.
Husarze z Serbii
Cudowną bronią wojsk Rzeczypospolitej była husaria. Ta ciężka jazda okazała się formacją niemającą sobie równych na XVII-wiecznych polach bitew. Zmasowanej sile jej szarży mało co potrafiło się oprzeć. Sława husarii była wielka i zdarzało się, że przeciwnik na sam widok husarskich kopii opuszczał miejsce walki. Wiele bitew, które z powodu liczebnej przewagi nieprzyjaciela wydawały się z góry przegrane, kończyło się polskim zwycięstwem właśnie dzięki wspaniałej szarży skrzydlatych jeźdźców. Swoje wielkie zwycięstwa I Rzeczpospolita w ogromnej mierze zawdzięcza husarii.
Wszystko zaczęło się w końcu XIV w., gdy po klęsce na Kosowym Polu Serbowie rozpierzchli się po Europie i zaciągali do rozmaitych armii, służąc w nich jako lekka jazda nazywana racami. W Polsce pojawili się na początku XVI w. i służyli „po usarsku”, czyli bez zbroi i z kopią. Pierwsza wzmianka o czterech husarzach pochodzi z 1500 r.
W swoich początkach była więc husaria jazdą lekką, w odróżnieniu od ciężkozbrojnych kopijników, zakutych w blachy od stóp do głów. Z czasem jednak jeźdźcy zaczęli obrastać w uzbrojenie ochronne (hełmy, tarcze, zbroje), przybywało im też uzbrojenia (koncerz, nadziak, łuk, pistolety). Pojawiły się specjalnie ćwiczone konie, i w efekcie husarze wyewoluowali w jazdę ciężką, służącą do przełamywania wrażych szyków. Za czasów Stefana Batorego chorągwie husarskie zastępiły kopijników w roli siły przełamującej.
Pogrom nad Motławą
Tyle o genezie. A jak husaria sprawdzała się w walce? Zacznijmy od mniej znanej bitwy pod Lubieszowem koło Tczewa, w której 17 kwietnia 1577 r. siły polskie starły się z wojskami zbuntowanego przeciw Stefanowi Batoremu Gdańska. Wojskami królewskimi dowodził hetman nadworny Jan Zborowski, a liczyły one około 2 tys. żołnierzy (1135 husarzy i 730 piechurów) i zaledwie dwa działa. Z kolei Gdańsk zmobilizował aż 8-10 tys. mieszczan, a ponadto zaciągnął w Niemczech 3,9 tys. zawodowych żołnierzy. Siłami gdańskimi dowodził doświadczony wojskowy Hans Winckelbruch.
Przeciwnicy spotkali się na południe od Gdańska, nad Motławą, kołoLubieszowa. Przy takiej dysproporcji sił Winckelbruch był pewny zwycięstwa. Najpierw polska jazda ścierała się dość bezowocnie z gdańskim pospolitym ruszeniem, potem jednak doszło do walki sił głównych. Na prawym skrzydle hajducy Zborowskiego z sukcesami walczyli z niemieckimi lancknechtami, a na lewym atak przypuściła polska jazda. Husarze dwukrotnie szarżowali na rajtarów i rozbili ich szyk. Niemcy zaczęli się cofać i wpadli na stojącą za nimi piechotę. Siły gdańskie zmieszały się i poszły w rozsypkę. Wszyscy rzucili się do ucieczki, a w pogoń za nimi ruszyła polska kawaleria.
„W pogoni zginęło dużo więcej ludzi niż w samej bitwie. W końcu hetman Zborowski, porażony zapewne wielkością strat przeciwnika, zabronił zabijać uciekających. Zamiast tego żołnierze królewscy mieli ich brać do niewoli” – pisze znawca dziejów skrzydlatej jazdy Radosław Sikora w swojej książce „Niezwykłe bitwy i szarże husarii”. Rzeczywiście, historycy szacują, że po stronie Gdańska zginęło co najmniej 4,4 tys. ludzi. Po stronie polskiej zaś - zaledwie 60…
Bitwa między płotami
Jeszcze większa dysproporcja sił wystąpiła w słynnej bitwie pod Kłuszynem. Oto w 1609 r., wykorzystując zamęt panujący w państwie moskiewskim związany z Wielką Smutą i tzw. dymitriadami, Rzeczpospolita rozpoczęła wojnę z Moskwą. Armia polsko-litewska obległa Smoleńsk i usiłowała zdobyć tę największą wówczas moskiewską twierdzę. Tymczasem na odsiecz Smoleńskowi ruszyła duża, licząca być może nawet 30 tys. ludzi, armia moskiewsko-szwedzka (Szwecja była wówczas sojusznikiem Moskwy).
Na jej spotkanie wyszedł hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski, roztropny i doświadczony dowódca. Prowadził zaledwie 2,7 tys. żołnierzy (2,5 tys. jazdy i 200 piechurów). Wydawać by się mogło, że Polacy i Litwini nie mają najmniejszych szans przy stosunku sił wynoszącym jakieś 11:1…
Rankiem 4 lipca 1610 r. siły Żółkiewskiego dotarły do moskiewsko-szwedzkiego obozu koło wsi Kłuszyno, 150 km na zachód od Moskwy. Najpierw hetman zaatakował słabiej wyszkolone siły rosyjskie. Husaria wielokrotnie szarżowała, starając się sprawić wrażenie, że oto atakują niezliczone masy jazdy. Udało się jej zmusić do ucieczki zaciężnych rajtarów, którzy cofając się wywołali zamieszanie w rosyjskich szeregach. Rosjanie wzięli nogi za pas, szukając ocalenia w lesie lub w obozie, a polska jazda ruszyła za nimi w pościg.
Gorzej szło na lewym skrzydle, gdzie nasi kawalerzyści bezskutecznie szarżowali na kryjącą się za chruścianymi płotami piechotę szwedzką. Broniła się ona skutecznie strzelając do husarzy z muszkietów i kłując ich pikami. Husaria nie mogła się rozwinąć z powodu braku miejsca. Dopiero gdy na pole bitwy nadeszła spóźniona polska piechota z działami, sytuacja uległa zmianie. Hajducy zniszczyli większą część płotu i uderzyli na Szwedów zmuszając ich do odstąpienia. To otworzyło husarii drogę, Szwedzi rzucili się do ucieczki w stronę swojego obozu.
Żółkiewskiemu udało się pertraktacjami przekonać niedobitki armii szwedzkiej, by zaprzestały walki (część z nich przeszła na polską stronę). Widząc to Rosjanie opuścili swój obóz i umknęli. Bitwa była wygrana. Hetman czym prędzej ruszył pod Moskwę, gdzie na początku sierpnia zawarł układ z bojarami, na podstawie którego książę Władysław Waza został wybrany carem. Wielki sukces militarny został przekształcony w wielki sukces dyplomatyczny. Niestety, niedaleka przyszłość pokazała, że oba te osiągnięcia Żółkiewskiego zostały zupełnie zaprzepaszczone.
Chowański zniesion
Kolejny przykład skuteczności husarii opisany przez Radosława Sikorę to bitwa pod Połonką 28 czerwca 1660 r. podczas wojny polsko-moskiewskiej. Na Litwie 11-tysięczne wojska polskie pod dowództwem hetmana wielkiego litewskiego Pawła Jana Sapiehy i wojewody ruskiego Stefana Czarnieckiego zmagały się z 10-tysięcznymi siłami Iwana Chowańskiego. Obie armie spotkały się przy grobli nad rzeką Połonką (dziś na Białorusi, w pobliżu Baranowicz).
Piechota moskiewska opanowała groblę, ale zaszarżowały na nią dwie chorągwie husarskie. „Szarżujących husarzy przywitała salwa piechoty, lecz nie była ona w stanie zatrzymać polskiej kawalerii. Zanim piechurzy zdążyli oddać drugą salwę i zatknąć w ziemię piki, husarze bez kopii, jedynie z pałaszami w dłoniach, wpadli na ich szyki i wpędzili piechotę do wody” - opisuje Sikora. Topiących się Rosjan dragoni dobijali.
W drugiej części bitwy doszło do kombinowanego uderzenia sił polsko-litewskich na moskiewską jazdę. Rosjanie nie wytrzymali ataku i rzucili się do ucieczki. Po drodze zostali rozproszeni przez polską pogoń. Husaria litewska szarżowała na moskiewską piechotę. Miało wtedy dojść do wzmiankowanego przez hetmana Sapiehę niewiarygodnego przypadku, gdy jeden z towarzyszy nabił ponoć na kopię aż sześciu piechurów. Resztki piechoty schroniły się w pobliskim lesie, ale ostrzelane z armat wyszły, by się poddać. Czarniecki kazał jednak uderzyć na nie polskiej husarii i Rosjanie zostali wycięci. Armia Chowańskiego przestała istnieć.
To tylko trzy przykłady skuteczności skrzydlatej jazdy opisane w książce „Niezwykłe bitwy i szarże husarii”. Zwycięskich bitew było znacznie więcej, w tym tak spektakularnych jak te pod Chocimiem w 1673 i pod Wiedniem w 1683 r., czy tak niezwykłych jak ta pod Hodowem w 1694 r., gdzie 400 kawalerzystów skutecznie opierało się 25 lub nawet 40 tys. Tatarów. Zmierzch husarii przyniósł wiek XVIII. Przyczyną była zaś nie tyle utrata jej bojowej przydatności (o czym świadczy przykład świetnie funkcjonującej aż do XX w. ciężkiej jazdy kirasjerskiej), ile raczej ogólny upadek poziomu polskiej wojskowości i polskiej szlachty.