Wojewoda wielkopolski: Nigdy nie opiekowałem się kotem prezesa Jarosława Kaczyńskiego! [ROZMOWA]
Jeżeli kibol to ktoś, kto jest patriotą, angażuje się w organizowanie kibicowskich akcji krzewiących tradycję i historię, to tak, czuję się kibolem - mówi Zbigniew Hoffmann, wojewoda wielkopolski.
„Kultura uruchamia myślenie, rządzącym to myślenie nie zawsze jest po drodze, stąd niektórych polityków częściej można spotkać z szalikami na stadionach niż w teatrach”. Kto wypowiedział te słowa?
Nie wiem.
Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Spotykamy się na stadionie Lecha, więc może miał rację.
Rozumiem, że prezydent Jaśkowiak nie lubi futbolu, nie jest kibicem Lecha Poznań. A z drugiej strony ta jego nadmierna ekscytacja boksem, inscenizowane pojedynki bokserskie i kult siły. Zastanawiające… ale nie jestem psychoanalitykiem (śmiech). Natomiast na mecze przychodzą zastępcy prezydenta. Ja rzeczywiście od dziecka jestem entuzjastą piłki kopanej i kibicem Kolejorza. I nie widzę problemu, aby łączyć kibicowanie Lechowi, czyli kulturę popularną z tzw. kulturą wysoką. Bywam na koncertach muzyki poważnej i jazzowej. Chodzę również z żoną do opery.
Podobno był Pan kibolem.
Jeżeli kibol to ktoś, kto jest patriotą, angażuje się w organizowanie kibicowskich akcji krzewiących tradycję i historię, jest dumny z Polski, to tak, czuję się kibolem. Wokół Kolejorza skupione są dobrze zorganizowane grupy kibicowskie jak Stowarzyszenie Kibiców Lecha Poznań prowadzone przed Radka Majchrzaka, które organizuje szereg przedsięwzięć upowszechniających wiedzę o Powstaniu Wielkopolskim. To środowisko kibiców Lecha Poznań zainicjowało i prowadzi akcję odnawiania nagrobków powstańców wielkopolskich. Pamiętajmy, że kibice organizują także liczne akcje charytatywne. Szacunek dla nich.
Z „litewskim chamem”, hasłami obraźliwymi, wulgarnymi, ksenofobicznymi już Panu nie po drodze?
To zachowania absolutnie niedopuszczalne, które mogą się spotkać wyłącznie z potępieniem. Krótko po tym, jak zostałem wojewodą, na spotkanie zaprosiły mnie władze klubu. Wtedy też wyraźnie powiedziałem, że jeśli będzie dochodziło do ekscesów lub pojawi się nawoływanie do nienawiści na tle narodowościowym, nie będzie żadnej taryfy ulgowej i nie zawaham się zamknąć stadionu.
Sporty rowerowe też Pan darzy taką miłością?
Mam rower, ale zapalonym rowerzystą nie jestem. Jeśli już na nim jeżdżę, to jednak poza Poznaniem. Cieszy mnie fakt, że rekreacja rowerowa coraz bardziej upowszechnia się wśród Wielkopolan, mamy wręcz do czynienia z pewną modą na dwa kółka. Sam wsparłem inicjatywę tzw. Rowerowej S5, czyli połączenia dróg technicznych tak, by możliwy był przejazd rowerem wzdłuż wielokilometrowych odcinków drogi S5. Gorzej, jeśli rower jest wykorzystywany w kampaniach politycznych, a tzw. polityka rowerowa doprowadza do sporu między cyklistami a kierowcami. A, niestety, z taką sytuacją mamy do czynienia w Poznaniu.
Zostawmy jeszcze na chwilę politykę. Wychowywał się Pan na Dębcu, gdzie także dorastał Jacek Jaśkowiak. Jak twierdzi prezydent Poznania, „Zbyszek” pożyczał mu rower.
Jako dziecko miałem piękną kolarzówkę - „Albatrosa”, którą otrzymałem od moich rodziców. Wtedy rzeczywiście dość intensywnie jeździłem, ba, wcielałem się w role ówczesnych wybitnych mistrzów kolarstwa. Natomiast to, co mówi prezydent Jaśkowiak, trzeba traktować z dużym dystansem, bo ja takiego faktu sobie nie przypominam, a jeszcze nie notuję u siebie objawów demencji (śmiech).
To nie byliście kolegami z „dzielni”?
Nasze relacje z pewnością wyglądały inaczej niż chciałby to prawdopodobnie widzieć Jacek Jaśkowiak. Uczęszczaliśmy do różnych szkół podstawowych, obracaliśmy się w innych środowiskach. Nie było między nami takiej zażyłości, dlatego opowieści o naszych koleżeńskich relacjach odbieram dziś jako element tzw. legendowania polityki wizerunkowej. To były jednak inne światy. Prawdą jest natomiast to, że wychowywaliśmy się na jednym osiedlu.
Zbigniew Hoffmann na stadionie, a Jacek Jaśkowiak w świecie teatru?
Faktycznie, bardzo rzadko bywam w teatrze, ponieważ trudno w Poznaniu, co mówię z przykrością, o interesujące dla mojej żony, jak i dla mnie spektakle. Natomiast jesteśmy na koncertach muzyki klasycznej, niestety, rzadziej jazzowej czy spektaklach operowych.
Odwiedza Pan za to sklepy muzyczne.
Muzyka towarzyszy mi od zawsze. Mogę powiedzieć, że jestem melomanem. Szczególnie, gdy mówimy o muzyce klasycznej i jazzie. Paradoksalnie moją przygodę rozpocząłem od tego drugiego gatunku, a do muzyki poważnej dojrzewałem. Trudno zresztą nie być fanem jazzu, jeśli mieszka się w mieście, z którego wywodzą się Krzysztof Komeda Trzciński czy Jerzy Milian, a w Kaliszu urodził się Jan Ptaszyn Wróblewski. To naprawdę wybitni twórcy nowoczesnego jazzu. Mam bardzo dużą kolekcję płyt, co wzbudza ograniczony entuzjazm mojej żony, bo płyty zajmują nam znaczną część naszego mieszkania. Co gorsza, nie przestaję ich kupować, czasem łapię się na tym, że przychodzę do domu z tymi albumami, które już mam. Kiedyś myślałem o tym, by je skatalogować, ale ich liczba mnie zniechęciła.
To już tysiące krążków?
Można tak powiedzieć. Nie zbieram ich dla samego posiadania, ale dlatego, że interesuje mnie ich zawartość. Niestety, z muzyką jazzową na żywo w Poznaniu obecnie nie jest rewelacyjnie. Żeby posłuchać jazzu, w zasadzie trzeba pojechać do Warszawy, Wrocławia, Krakowa czy Kalisza. A pamiętam czasy, kiedy było inaczej.
Mógł się Pan wybrać na koncert Behemotha, ekstremalna muzyka metalowa to dziś jeden z „towarów” eksportowych polskiej kultury. Zamiast tego wystosował Pan pismo, w którym wyraził ubolewanie, że taka impreza ma miejsce w Poznaniu.
Fascynacja muzyką kończy się w miejscu, w którym godzi się w symbole narodowe, uczucia religijne, wrażliwość i duchowość wielu mieszkańców Wielkopolski, w tym moją. Typ happeningu prezentowanego przez Behemoth nie mieści się w akceptowalnej przez mnie estetyce, choć wiem, że mamy wiele innych interesujących zespołów metalowych, które nie muszą uciekać się do tego typu prowokacji.
Rzadko się Pan zgadza z władzami stolicy Wielkopolski, a jest wiele obszarów, gdzie powinniście mówić jednym głosem, jak w kwestii zagospodarowania Wolnych Torów. Tymczasem po stronie PKP, BGK Nieruchomości i rządowej mieliśmy do czynienia z festiwalem wpadek. Mówiono o tysiącach wybudowanych mieszkań w tym miejscu, tylko, że nikt nie wspomniał, że dla tego terenu nie ma nawet uchwalonego miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.
Sprawa Wolnych Torów to problem, z którym, jako społeczność Poznania borykamy się od wielu lat. Przypominam, że kluczowy jest tutaj plan miejscowy, ale jego uchwalenie to oczywiście domena samorządu miasta Poznania. Prace trzeba skoordynować i jestem gotowy się w nie zaangażować. Na samym początku kadencji wyraźnie zaznaczyłem zresztą, że chcę być aktywnym wojewodą, także w tych sprawach, do których moi poprzednicy podchodzili z dużą rezerwą. Wolne Tory to ogromny, ponadstuhektarowy teren, który może być nową dzielnicą Poznania, dlatego musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, co miałoby tam powstać.
Podczas Targów Budma wskazywany przede wszystkim na budowę nawet 20 tys. mieszkań w ramach rządowego programu Mieszkanie +.
To bardzo dobry pomysł, który będę aktywnie wspierał. Będę namawiał także pozostałe samorządy w Wielkopolsce do zaangażowania w realizacje rządowego programu Mieszkanie +. Musimy myśleć o Wolnych Torach, jako przestrzeni, która ma godzić różne potrzeby poznaniaków. Trzeba pamiętać o całej infrastrukturze, która musi powstać, czyli drogi, komunikacja publiczna, przestrzeń wspólna, usługi, handel, zieleń i przede wszystkim mieszkania. Oczywiście całość powinna się w określony sposób komponować, nie zapominając o tym, że obok jest historyczna Wilda wraz ze swoją zabudową. Z mojej strony miasto może liczyć na wsparcie i z niecierpliwością czekam na plan.
W sprawy związane dworcem kolejowym w Poznaniu zaangażował się Pan mocniej, niż się wiele osób tego spodziewało, nie godząc się na modyfikacje proponowane przez Tri Granit.
Uznałem, że to zagadnienie o charakterze strategicznym dla państwa, Wielkopolski i Poznania. Dlatego odmówiłem ustalenia lokalizacji rozbudowy dworca według przedstawionej przez inwestora koncepcji. Zgodnie z nią jedynie 7,5 proc. powierzchni starego dworca miało być przeznaczone na obsługę pasażerską, a resztę zdominować miał element komercyjny. Na to z mojej strony zgody nigdy nie będzie, bo tzw. „chlebak”, który dziś jest dworcem, w mojej ocenie nie jest przyjazny pasażerom.
Powołany przy wojewodzie zespół mający się zająć dworcem stworzył 11 postulatów, w tym oddania budynku starego budynku dworca pasażerom czy budowy trzeciego toru między Poznaniem Głównym i Poznaniem Wschód. Wszystkie trafiły do ministerstwa infrastruktury i budownictwa na początku roku. Jakie są szanse na ich realizację?
Tworząc ten zespół postanowiłem działać „ekumenicznie”, zapraszając do niego architektów, urbanistów, ekspertów, przedstawicieli PKP, ale także posłów, radnych, społeczników z ruchów miejskich i zastępcę prezydenta miasta Poznania Macieja Wudarskiego. Do pracy przystąpiliśmy w bardzo szybkim tempie i opracowaliśmy nasze propozycje, w tym wydłużenie istniejącego przejścia podziemnego na stronę wschodnią wraz z wybudowaniem dodatkowego peronu, między peronem nr 3 a galerią handlową czy wykonanie nowego zadaszenia między peronami 4 i 6. Nie będę składał obietnic bez pokrycia, ale jestem optymistą, wraz z moimi współpracownikami jesteśmy częstymi gośćmi u pana ministra Andrzeja Adamczyka i w mojej ocenie wszystko zmierza, by znaczną, istotną część postulatów zrealizować. Moja decyzja o ustaleniu lokalizacji rozbudowy będzie pozytywna tylko wtedy, jeśli funkcja pasażerska będzie zachowana w odpowiednim stopniu, uwzględniając przede wszystkim interes poznaniaków i wszystkich Wielkopolan, którzy każdego dnia korzystają z dworca.
PKP nie były zaskoczone Pana decyzją?
Na początku być może było pewne zaskoczenie, ale wojewoda ma obowiązek aktywnego angażowania się w realizację kluczowych inwestycji dla regionu. Nie będę ukrywał, że ten temat konsultowałem z różnymi środowiskami: m.in. eksperckimi, przedstawicielami ruchów miejskich czy samorządów pomocniczych.
To jednak będzie walka z czasem, bo o unijne pieniądze trzeba szybko zabiegać. Nikt nie ma pewności czy uda się je zdobyć, tak jak w przypadku węzła Naramowicka, przebudowy ul. Lechickiej, mostu Rocha, na które Poznań zdobył ponad 120 mln zł. To swoją drogą ciekawe, że ten sukces odtrąbił zarówno wojewoda, jak i władze miasta. Komu należy go ostatecznie przypisać?
Z całym szacunkiem dla władz Poznania, decyzja o przyznaniu środków należała do ministerstwa rozwoju, bo to ono dokonało istotnych przesunięć pieniędzy. Tu warto zwrócić uwagę, że zyskał na tym nie tylko Poznań, ale również Konin, który otrzymał z tej puli blisko 48 mln zł na inwestycje drogowe. W mojej ocenie w przypadku stolicy regionu jest to spektakularnym dowodem na to, że rząd Prawa i Sprawiedliwości działa ponad politycznymi podziałami w interesie wszystkich obywateli. W tym miejscu chciałbym podkreślić i docenić skuteczne zaangażowanie parlamentarzystów PiS, którzy zabiegali o to, by pieniądze trafiły właśnie do Wielkopolski. Natomiast z rozczarowaniem przyjąłem fakt, że strony władz miasta nie padło nawet symboliczne „dziękuję”.
Stwierdza Pan, że rząd jest przychylny Poznaniowi, ale przez cały ubiegły rok toczyliście z prezydentem Jaśkowiakiem wojnę podjazdową na wypowiedzi i listy otwarte, raz o tzw. apel smoleński, innym razem o jego udział w demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji. W tej atmosferze trudno budować sojusze.
Nie ukrywam, że jestem bardzo krytyczny wobec zarządzania miastem przez prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Delikatnie mówiąc, niezwykle trudno współpracuje się przedstawicielowi rządu w województwie, którym jest wojewoda, z prezydentem reprezentującym totalną opozycję, który stara się kreować na lidera rokoszu antyrządowego. Każdy, kto kieruje się elementarnym pragmatyzmem, widzi, że jest to szkodliwe dla Poznania i jego mieszkańców, bo kompetencje zastępuje ideologia lub happening. Mieszkam w Poznaniu, jestem rodowitym poznaniakiem, a obecny prezydent mojego miasta kojarzy mi się wyłącznie z uczestnictwem w demonstracjach antyrządowych, paradach, kąpielach w przeręblu czy walkach bokserskich. Nie zauważam pomysłu na miasto, strategii rozwojowej dla Poznania, woli współpracy z różnymi środowiskami obywatelskimi, także tymi inaczej myślącymi niż obecne władze miasta Poznania. W mojej ocenie prezydent Jaśkowiak nie łączy, ale dzieli, nie jest gospodarzem, ale politykiem zainteresowanym osobistą karierą. Natomiast wymiana korespondencji nie jest jednak niczym nadzwyczajnym, choć prezydent nie ma w zwyczaju odpowiadać, przynajmniej na część pism. Tak jest w przypadku konkursu na stanowisko dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał.
Prezydent ma jednak prawo dobierać sobie współpracowników zgodnie z własnym uznaniem.
Skoro rozpisuje konkurs, to powinien go wygrać najbardziej kompetentny kandydat, a nie ideologiczny sojusznik prezydenta. W Poznaniu, co mnie bardzo niepokoi, następuje kolonizacja, zawłaszczanie miejskich instytucji kultury przez opcję lewicową. To, niestety, efekt skrajnego spolityzo-wania i zidologizowania zarządzania miastem przez obecnego prezydenta. A tymczasem są obszary, które powinny być wyłączone z bieżącego sporu politycznego
Jak obchody 100. rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego?
Na przykład.
Ale czy szorstka przyjaźń między panem, marszałkiem Woźniakiem i prezydentem Jaśko-wiakiem jest możliwa w tej sprawie? W ubiegłym roku nie wziął Pan udziału w poznańskich obchodach, organizując swoje, wcześniej kłóciliście się wielokrotnie o treść apelu poległych.
Wierzę, że tu dojdziemy do porozumienia, już toczą się zresztą rozmowy z marszałkiem na ten temat. Musimy jednak spojrzeć szerzej na Powstanie, wpisując je w kontekst 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Zależy mi na tym, by z rocznicy wybuchu powstania nie czynić wydarzenia lokalnego, regionalnego, a ogólnopolskie, państwowe. Stąd oczywiście zaproszenie skierowane do prezydenta RP Andrzeja Dudy. Będzie to wielki zaszczyt i powód do dumy dla poznaniaków i Wielkopolan, kiedy na obchodach pojawi się Pan Prezydent Andrzej Duda. Wiedzę o chwalebnych dziejach zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego trzeba upowszechniać nie tylko w Wielkopolsce, ale w całym kraju. Wzorem dla nas powinna być wielka praca w tej materii wykonana z inicjatywy prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego w kontekście Powstania Warszawskiego. Oczywiście do współpracy należy zaprosić samorządy z całej Wielkopolski. Odbieram sygnały o dużym zainteresowaniu tematem.
Chciałby Pan zobaczyć serial o powstaniu, którego producentem ma być prawdopodobny kandydat z ramienia PiS na prezydenta Poznania, Tadeusz Zysk?
Chciałbym zobaczyć jakikolwiek, byleby nie oglądać już nigdy więcej „Hiszpanki” (śmiech). A tak zupełnie poważnie, czekam na niego z niecierpliwością, bo wiem, że będzie robiony z rozmachem i profesjonalnie.
Na prezydenta Zyska też czeka Pan z niecierpliwością?
W tym momencie to kandydat na kandydata. Jednak cieszę się, że dr Tadeusz Zysk, jeżeli zostanie kandydatem, będzie mógł walczyć o to stanowisko. To osoba, która nie musi być popierana tylko przez moją partię, ale generalnie przez środowiska prawicowe, konserwatywne, konserwatywno-liberalne, a także centrowe. Tadeusz Zysk ma na koncie sukcesy biznesowe, a do tego gwarantuje prezydenturę spokoju, a nie chaosu i niepokoju, chce łączyć, nie dzielić, jak czyni to Jacek Jaśkowiak.
Siła Tadeusza Zyska wynika z dobrych relacji z Jarosławem Kaczyńskim, ale Pan prezesa PiS zna znacznie dłużej, jeszcze z czasów Porozumienia Centrum.
Rzeczywiście, mam zaszczyt znać pana premiera od blisko 30 lat. Byłem członkiem Porozumienia Centrum. Można powiedzieć, że jestem politycznym uczniem premiera Jarosława Kaczyńskiego.
W Gazecie Wyborczej napisano dwa lata temu, że miał Pan się opiekować kotem prezesa Kaczyńskiego, gdy ten odwiedzał Poznań.
Gazeta pisze o mnie różne rzeczy, delikatnie mówiąc, mało entuzjastyczne. Wygląda na to, że jestem dla niej szwarccharakterem. Jednak i tym razem znów muszę rozczarować redaktorów Gazety. Nie opiekowałem się kotem pana prezesa, nie miałem takiej okazji (śmiech).