Wojna o amantadynę, czyli schizofrenia po polsku. Dlaczego autorytety medyczne przypuściły atak na ten lek?
- Wyśmiewanie amantadyny to droga donikąd i przejaw kompleksów. Dajmy szansę badaniom nad tym lekiem i trzymajmy za nie kciuki, zamiast je wyszydzać - apeluje dr nauk med. Marek Derkacz z Lublina, endokrynolog, diabetolog i specjalista chorób wewnętrznych, jeden z najwyżej ocenianych lekarzy w rankingach polskich pacjentów.
Właśnie rozpoczęły się w Lublinie badania nad amantadyną. Tymczasem niektórzy wybitni specjaliści w dziedzinie chorób zakaźnych od miesięcy wyśmiewają ten lek, choć zdaniem słynnego już doktora Włodzimierza Bodnara przynosi doskonałe efekty w początkowym stadium zakażenia koronawirusem i chroni przed ciężkimi powikłaniami. Nagonka na tego lekarza sprawiła, że spora część medyków zaczęła przepisywać amantadynę w tajemnicy, bojąc się ostracyzmu i gróźb pociągnięcia do odpowiedzialności karnej. To jakaś zupełna schizofrenia. Co pan o tym wszystkim sądzi?
Niestety, niektórzy z ekspertów zajmujących się problematyką COVID-19 już na samym wstępie skreślili ten lek, nie widząc możliwości określenia sposobu, w jaki amantadyna mogłaby działać na koronawirusa. Tymczasem istnieją przesłanki świadczące o tym, że amantadyna może przynosić dobre efekty, szczególnie przy zastosowaniu jej na początku choroby, bo najprawdopodobniej działa ona na wczesne etapy replikacji wirusa SARS-CoV-2. Uważam, że pełną ocenę przydatności leku można potwierdzić dopiero w badaniach klinicznych, które właśnie rozpoczęły się w Lublinie pod kierunkiem prof. Konrada Rejdaka.
Spotkałem się z opiniami - i nie chodzi mi tu o źródła kreujące teorie spiskowe, ale o bardzo dobrych lekarzy - że niechęć wobec badań nad amantadyną wynika z faktu, że koncerny farmaceutyczne nic na niej nie zarobią.
Biorąc pod uwagę strategię działań koncernów, nie wydaje mi się, by amantadyna mogła wzbudzać ich większe zainteresowanie. Jest to bowiem stary i zarazem tani lek. Z ekonomicznego punku widzenia inwestowanie w badania nad nim, a nawet potwierdzenie jego skuteczności, byłoby mało opłacalne. Dlaczego? Bo ochrona patentowa amantadyny już dawno wygasła, tak więc z zainwestowanych w badania przez jedną firmę kosztów - skorzystałyby pozostałe koncerny zainteresowane produkcją. Zysk zatem rozłożyłby się na kilkadziesiąt firm i byłby o wiele niższy, niż ten, który można uzyskać produkując na wyłączność innowacyjne, a zarazem drogie leki. Między innymi z tego właśnie powodu amantadyna mogła stać się przysłowiową „solą w oku” koncernów. Proszę zwrócić uwagę, że im więcej pojawiało się doniesień, że lek ten może stać się alternatywą dla horrendalnie drogich preparatów na COVID-19 (często o wątpliwej skuteczności), tym ataki na amantadynę i lekarzy, którzy leczą nią chorych, stawały się coraz ostrzejsze. Udowodnienie skuteczności amantadyny w terapii COVID-19, byłoby dla branży farmaceutycznej równoznaczne z utratą wielomiliardowych zysków ze sprzedaży nowych leków i szczepionek.
Znam lekarzy, którzy mówią dokładnie to samo, ale błagają, by tego nie upubliczniać. Boją się, że staną się obiektem hejtu, jaki spotkał doktora Bodnara z Przemyśla. Niektórzy znani profesorowie drwią z niego w mediach, że równie dobrze mógłby leczyć pacjentów czekoladą, że jest jak dziecko we mgle, straszą go sądem. Pan się nie boi łatki ciemniaka i płaskoziemcy?
Uważam, że jako lekarz, a także do niedawna pracownik naukowy Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, mam moralny obowiązek dbać o dobro chorych. Na szczęście mogę liczyć na pełne wsparcie koleżanek i kolegów lekarzy, którzy podobnie jak ja uważają, że jeśli jest cień szansy, by pomóc chronić ludzi przed śmiercią i inwalidztwem, to z takiej szansy trzeba skorzystać. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego doświadczenia doktora Bodnara były tak długo ignorowane i wyśmiewane. Teoretycznie, jego wnioski mogą okazać się mylne, jednak dużym błędem byłaby rezygnacja z ich analizy. W ubiegłym tygodniu na wizytę endokrynologiczną przyszła do mnie pacjentka - lekarz, która razem z mężem chorowała na COVID-19. Obydwoje, jak twierdziła, wyleczyli się amantadyną zaleconą przez lekarza rodzinnego. Dosłownie w każdym tygodniu wśród moich pacjentów są osoby twierdzące, że lek ten pomógł im wyjść z choroby. Czy amantadyna działa na SARS-CoV-2? Nie mam co do tego całkowitej pewności, ale zaobserwowałem, że nawet lekarze, którzy na początku śmiali się z leczenia amantadyną, po zarażeniu się przyjmowali ten lek i twierdzili potem, że im pomógł. Jest już tak wiele sygnałów w sprawie amantadyny, że potężnym grzechem byłoby zignorowanie ich.
Wspomniał pan wcześniej o badaniach nad nowymi lekami, które mogą pomóc w walce z obecną pandemią. Czy chodzi panu o remdesivir?
Tak, choć nie tylko. Są w tej grupie leki rzeczywiście nowe, ale również nieco starsze, które do tej pory stosowano w reumatologii. Obecnie duże nadzieje wiąże się też ze stosowanymi razem - bamlanivimabem i etesemivabem, czy tapsygarginą oraz zmniejszającym o około 85 proc. ryzyko hospitalizacji i śmierci lekiem o nazwie VIR-7831. Jeżeli chodzi o często obecny ostatnio w mediach remdesivir, to faktem jest, że WHO w listopadzie 2020 r. wydała warunkowe zalecenie przeciwko stosowaniu tego leku! Stało się tak, ponieważ w największym międzynarodowym badaniu Solidarity Trial, obejmującym około 5500 pacjentów, nie było rzetelnych dowodów na to, że remdesivir skraca czas hospitalizacji, czy też zmniejsza ryzyko zgonu. Dowody naukowe nie potwierdziły danych udostępnionych przez amerykańską firmę Gilead Sciences, produkującą ten lek. „Pech” chciał, że wyniki Solidarity Trial ukazały się tuż po podpisaniu kontraktu przez przedstawicieli Unii Europejskiej z firmą. Kraje członkowskie, w tym Polska, zobowiązały się do wydania milionów euro na zakup tego bardzo drogiego preparatu. Koszt dożylnej terapii remdesivirem jednego chorego wynosi w przeliczeniu na złotówki około 10 tys. złotych. To są naprawdę ogromne koszty, niewspółmierne do wątpliwej skuteczności leku. Muszę jednak uczciwie zaznaczyć, że w ostatnich dniach pojawiły się kolejne badania, tym razem japońskie, które wskazują, że remdesivir może być jednak skuteczny, choć w niewielkim stopniu.
Czyli cały czas nie mamy jasności w tej sprawie.
Tak samo, jak nie mamy pewności w kwestii amantadyny. Obiecujące badania są prowadzone m.in. w Cambridge w Wielkiej Brytanii, w Niemczech oraz w Danii, ale za szybko na jednoznaczne wnioski. W jednym z badań zasugerowano, że amantadyna podawana doustnie w dawkach stosowanych w leczeniu grypy typu A lub choroby Parkinsona - nie osiąga stężeń terapeutycznych niezbędnych w terapii COVID-19. Natomiast podawana donosowo lub w postaci inhalacji, może skutecznie zwalczać wirusa SARS-CoV-2.
Czy w związku z tym patrzy pan z nadzieją na badania kliniczne, które po wielu miesiącach starań zostały wreszcie zaakceptowane i właśnie się rozpoczęły w Lublinie?
Prowadzący i nadzorujący badanie prof. Konrad Rejdak jest kierownikiem Katedry i Kliniki Neurologii SPSK Nr 4 Uniwersytetu Medycznego w Lublinie oraz prezesem elektem Polskiego Towarzystwa Neurologicznego. Odkąd pamiętam zawsze był typem bardzo ambitnego naukowca. Posiada imponujący dorobek, jest ceniony i rozpoznawalny poza granicami naszego kraju. Prof. Rejdak jako pierwszy na świecie zaobserwował, że przyjmujący amantadynę pacjenci z chorobą Parkinsona i stwardnieniem rozsianym zaskakująco łagodnie przeszli zakażenie SARS-CoV-2. Równo rok temu prof. Rejdak starał się o grant naukowy na sfinansowanie badań klinicznych na ten temat. Niestety, mająca wówczas inne priorytety Agencja Badań Medycznych odmówiła wsparcia.
Ja w sumie nie dziwię się tym opóźnieniom i obawom decydentów. Pewien wybitny profesor wypowiadający się niemal codziennie w mediach na temat pandemii straszył, że amantadyna może przyspieszać mutacje koronawirusa, choć do dziś nie przedstawił żadnego dowodu na swe twierdzenia. Inny ekspert groził publicznie lekarzom przepisującym amantadynę odpowiedzialnością karną…
Ten sam profesor, który straszył groźnymi „mutacjami” wirusa, wcześniej twierdził, że nie istnieje mechanizm, w którym amantadyna mogłaby działać na koronawirusa. Przecież to jest wzajemnie sprzeczne! Generalnie ta wielka niechęć do badania amantadyny jest być może przejawem przekonania, że Polacy nie mogą niczego mądrego sami wymyśleć. Dopiero za granicą stają się innowacyjni? Być może publiczne wyrażanie krytyki jest pewnego rodzaju upustem własnych emocji, których z różnych powodów nie udaje się niektórym utrzymać w ryzach. To jest jak w tej anegdocie o Macieju, który pozazdrościł sąsiadowi nowego auta. Potem objawił mu się Pan Bóg, który obiecał spełnić jedno jego życzenie. Maciej nie zażyczył sobie jednak pięknego samochodu, ale poprosił Pana Boga, by nowy nabytek sąsiada po prostu… spłonął.
Zupełnie jak w słynnej balkonowej modlitwie ukazanej w „Dniu świra” albo w starym dowcipie ze „Szpilek”, gdzie przedstawiono piekło. Wszystkie beczki ze smołą były pilnowane przez diabły, które widłami wciskały pod powierzchnię próbujących się wydostać przedstawicieli różnych narodów. Tylko polskiej beczki nie trzeba było pilnować, bo gdy któryś z grzeszników wynurzał się nad powierzchnię, sami rodacy ściągali go na dno.
Dokładnie tak. Dlatego tym bardziej należy trzymać kciuki za prof. Rejdaka, który jest wybitnym specjalistą i zarazem uczciwym naukowcem, więc na pewno nie będzie naginał żadnych faktów. Apeluję do nieprzychylnych mu ekspertów, by dali mu szansę i nie przeszkadzali. Niech pan jednak pomyśli, co by było, gdyby okazało się, iż amantadyna jest choć w części skuteczna i przynosi ulgę pacjentom. Jakoś sobie nie wyobrażam, by dotychczasowi krytycy mieli odwagę przyznać się do błędu i uznać, że „prowincjonalny” pulmonolog-pediatra, czyli doktor Bodnar, miał rację. Raczej spodziewam się, że zacznie się kolejna nagonka: że badania nieobiektywne, że niewłaściwi recenzenci, że groźne skutki uboczne etc. Tylko że w ten sposób można zdyskredytować każdy lek. Wystarczy przeczytać ulotki dołączane do leków, by się przerazić.
Jest pan autorem popularnego bloga medycznego, w którym dzieli się pan informacjami na temat najnowszych osiągnieć medycyny. Zwraca pan tam m.in. uwagę na zagrożenia związane ze szczepionkami na koronawirusa.
Atmosfera wokół szczepień w Polsce jest taka, że zanim opowiem o nowych badaniach, muszę złożyć ważne oświadczenie. Nie jestem przeciwnikiem szczepionek i uważam je za jedno z największych dobrodziejstw współczesnej medycyny. Z uwagi na dość częste infekcje górnych dróg oddechowych w przeszłości, od kilkunastu lat każdego roku sam korzystam z doustnych szczepionek bakteryjnych. Nikt do tej pory nie wynalazł skuteczniejszych narzędzi do walki z groźnymi chorobami i epidemiami niż szczepionki. W przypadku wirusa SARS-CoV-2 było jednak niewiele czasu na opracowanie skutecznej broni, a technologia mRNA, którą zastosowano, może budzić obawy, jak wszystko, co dla ludzi wydaje się nowe. Na szczęście na razie wśród osób zaszczepionych odsetek występujących powikłań nie jest wielki, a według genetyków fragmenty mRNA, które dostają się do ludzkiej komórki, ulegają szybkiemu rozpadowi. Niepokój powinny wzbudzać za to działania dużych firm farmaceutycznych. Szczególnie tych, które forsują wprowadzenie obowiązku szczepienia dzieci, choć statystyczne ryzyko zgonu w wyniku infekcji COVID-19 wśród dzieci i młodzieży wynosi zaledwie 0,2 proc. Nie przeprowadzono też jeszcze badań dotyczących genotoksyczności szczepionek, a więc również ich potencjalnego wpływu na prawidłowy rozwój i płodność dzieci, na wzrost ryzyka nowotworów czy chorób z autoagresji, które teoretycznie mogą pojawić się nawet kilka lat po szczepieniu. Badania w tej kwestii prowadzono dotychczas wyłącznie na zwierzętach, zresztą tylko dorosłych. Dziś nie wiemy nawet, czy zaszczepienie się wyklucza możliwość transmisji wirusa na osoby zdrowe, nikt nam więc nie zagwarantuje, że zaszczepione dzieci, same nie mając objawów, nie będą zarażać innych. Kolejna kwestia to dopuszczanie do użytku szczepionek, których skuteczność wynosi trochę ponad 60 proc., co oznacza, że na 100 osób zaszczepionych, niemal 40 może zachorować na COVID-19. W tym kontekście warto zapytać, jaki jest racjonalny sens pomysłu tworzenia przez niektóre kraje paszportów szczepionkowych?
Zwolennicy teorii spiskowych zarzucają wielu autorytetom medycznym, że rozsiewają strach przed pandemią i forsują szczepienia, bo działają na zlecenie koncernów farmaceutycznych, które opłacają ich badania.
Byłbym bardzo ostrożny przy tworzeniu tego typu oskarżeń. Jednak uważam, że osoby znajdujące się na decyzyjnych i eksponowanych stanowiskach, od których opinii wiele zależy, nie powinny współpracować z koncernami farmaceutycznymi i powinny być dokładnie sprawdzane pod kątem braku konfliktu interesów. Jestem stanowczym zwolennikiem transparentności w medycynie.
Czy jako zwykły obywatel mogę coś zrobić, aby wzmocnić naturalnie swoją ochronę przed koronawirusem?
Jeżeli chodzi o suplementację, to część prac wskazuje na korzyści ze stosowania wyższych dawek witaminy D3. Wykazano również dobre działanie kwasów Omega-3 oraz probiotyków. Niektórzy zachodni badacze wskazują na korzyści wynikające z bardzo małych dawek naltrexonu oraz olejku CBD z konopi. Niezwykle ważne jest też dbanie o sprawny układ odpornościowy. Jego prawidłowe działanie zapewnić może odpowiednio długi (6-8 godzin), nieprzerywany, a zatem regenerujący sen. Równie ważna wydaje się być właściwie zbilansowana dieta, która zapewni dowóz wszystkich składników pokarmowych niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu, a szczególnie układu odpornościowego, który chroni nas przed patogenami. Trzecim elementem, chyba jednak najtrudniejszym do wdrożenia w naszym codziennym życiu jest unikanie, a jeśli się nie da, to przynajmniej minimalizowanie stresu oraz regularna aktywność fizyczna.
Trwają badania nad skutecznością amantadyny w walce z Covid-19
W Polsce ruszyły dwa duże projekty kliniczne na temat amantadyny, w które państwo zainwestowało kilkanaście milionów złotych. Na czele pierwszego z nich, w który zaangażowano 7 ośrodków, stoi neurolog, prof. n. med. Konrad Rejdak z Lublina. Wbrew twierdzeniom ministra zdrowia nie należy jednak liczyć, że wyniki będą znane już za dwa tygodnie.
- W tej chwili rekrutujemy pacjentów, więc myślę, że dopiero z końcem maja będę mógł pokusić się o jakieś wnioski - mówi nam prof. Rejdak, zaznaczając, że jego badaniami interesują się naukowcy m.in. z USA.
Lubelskie badania kliniczne zostaną przeprowadzone metodą podwójnej ślepej próby. Oznacza to, że choć każdy z 200 pacjentów otrzyma tak samo wyglądające tabletki, to jednak nikt z nich nie będzie wiedział, czy spożywa amantadynę, czy też placebo - a więc tabletki pozbawione substancji czynnej. Chodzi o to, by wykluczyć siłę sugestii. Co ciekawe, sami lekarze również nie będą wiedzieli, co podają chorym. Zostanie to ujawnione dopiero na etapie analiz wyników.
Prof. Rejdak zaznacza, że badaniom nie pomaga zarówno niezrozumiały atak części opiniotwórczego środowiska medycznego na amantadynę (chodzi m.in. o słynne wypowiedzi prof. Krzysztofa Simona na temat możliwych „mutacji” wywoływanych przez amantadynę), jak i nadmierna ekscytacja tym lekiem ze strony innej grupy lekarzy. On sam jednak z nadzieją patrzy w przyszłość, gdyż jako pierwszy na świecie zauważył (wraz z prof. Pawłem Griebem z PAN), że pacjenci z chorobą Parkinsona i stwardnieniem rozsianym, leczeni amantadyną - zaskakująco łagodnie przechodzili COVID-19. Pracę polskich naukowców na ten temat cytowano już ok. 50 razy na całym świecie.
- Szukamy leku, który może wspomagać układ nerwowy w walce z tą ciężką chorobą i jej silnymi powikłaniami. Amantadyna daje taką nadzieję, ale najpierw musimy to dokładnie sprawdzić. Apeluję o wyciszenie emocji wokół tej sprawy - zaznacza prof. Rejdak.
Drugie duże badanie kliniczne (na 500 osobach) rozpoczęło w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach i kilkunastu innych ośrodkach. Prowadzący je pneumonolog, prof. n. med. Adam Barczyk skupi się jednak na pacjentach z cięższym przebiegiem covidu, wymagających hospitalizacji. Śląskie badania odbywają się we współpracy z doktorem Włodzimierzem Bodnarem z Przemyśla.