Wojna puka do bram Breslau. Wie o tym polski szpieg major Brunon Grajek
Ta historia ma kilka początków i kilka zakończeń. To opowieść o Polakach, którzy z narażeniem życia zdobywali ważne dla Polski informacje w III Rzeszy tuż przed wojną.
Jest końcówka roku 1936, a konkretnie 7 grudnia. W Konsulacie RP w Breslau melduje się nowy pracownik - major Brunon Kilian Grajek z żoną Marią. Ma zastąpić na stanowisku oficera wywiadu kapitana Szczęsnego Choynackiego. Po krótkiej praktyce we wszystkich wydziałach konsulatu obejmuje jawne stanowisko referenta prasowego i urzędnika opiekującego się polskimi emigrantami.
Szybko okazało się, że ten saper odznaczony Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych, pracę wywaidu ma we krwi.
Rodzina majora Grajka pochodziła z Wielkopolski, ale pod koniec XIX wieku przeprowadziła się do Berlina. - Bruno Grajek (rocznik 1899) ukończył niemiecką szkołę i zdał maturę w wyższej szkole realnej. Zaraz po egzaminie dojrzałości - w czerwcu 1917 roku - został powołany do niemieckiej armii. Trafił na front francuski.
Losy majora nie potoczyły się gładko. Został ranny i wysłany na rehabilitację do Berlina. Tam zapisał się na politechnikę w Charlottenburgu. Kiedy lekarze uznali, że jest już zdrowy, wrócił do swojej jednostki. Nie pobył w niej jednak długo - na wieść o powstaniu wielkopolskim uciekł z niemieckich koszar w Berlinie i zgłosił się, do tworzącego się właśnie, I baonu saperów wielkopolskich w Poznaniu. Po walkach pod Jutrosinem i Czernkowem, wyzwalaniu Fordonu i Bydgoszczy, Bruno Grajek błyskawicznie awansuje. 30 stycznia 1919 roku jest jeszcze starszym saperem, 15 września otrzymuje nominację na podporucznika.
Marię, z domu Krygier, poznał w Bydgoszczy, jeszcze w 1919 roku. Musiało łączyć ich silne uczucie, ponieważ pobrali się dopiero siedem lat później. I choć pani Grajkowa przez całe życie podkreślała, że czuje się Polką, jednak przez środowisko niemieckie w rodzinnym mieście była postrzegana jako Niemka i to taka, która zdradziła rodaków.
Szkoła szpiegów
Major Grajek budowanie siatki szpiegowskiej w nazistowskim Breslau rozpoczął od przyjęcia pseudonimu „Gärtner” (Ogrodnik), a jego placówkę nazwano „Adrian”. Pierwszym zadaniem, jakie sobie postawił, było zdobycie niemieckiego prawa jazdy i kupno (na raty) samochodu. Te raty były wbrew pozorom istotne, przynajmniej w ocenie warszawskiej Centrali. Pozwalały bowiem na ukrycie źródeł finansowania szefa placówki.
Grajek kupił sobie niebieski kabriolet - dwucylindrowe DKW-Meisterklasse i oczywiście przesłał do Warszawy dokładny opis auta. Zadbał o postawienie w swoim gabinecie kasy pancernej, którą codziennie plombował. Urządził laboratorium fotograficzne, które później miało mu służyć do wywoływania zdjęć obiektów wojskowych. Nie obyło się bez księgi podawczej oraz rachunkowej. Tak, tak, major skrupulatnie notował w niej na co wydawał pieniądze przesyłane mu na pracę wywiadowczą. Można było znaleźć na przykład taką informację: „wieczór z dr. Sielof, jego żoną i tancerką Haupt - 28,91 mk”. Jeszcze tylko kraty w oknach i podwójne drzwi do gabinetu majora i był gotowy do budowania swojej siatki.
Major Grajek w liście do zwierzchnika pisał: „Muszę ci jeszcze donieść, że tu w konsulacie utworzyłem - ale się nie śmiej, regularne kursy szpiegowskie”. Kogo szkolił? W pierwszym rzędzie pracowników konsulatu, których zwerbował do wspópracy. Irenę Krzyżanowską (ps. Miecznikowska), Feliksa Stachelskiego (ps. Icek), Jana i Różę Matuszczaków (w dokumentach „Ogrodnika” widnieją jako „Scorpio” i „Rozalia”). Róża była siostrą innego cennego agenta - Wiktora Urbanowicza, Polaka mieszkającego w Breslau, przez pewien czas zresztą woźnego w polskim konsulacie.
Wiktor Urbanowicz (pseudonim Grubas) miał doskonałą przykrywkę, gdyż jego żona i teściowa prowadziły sklep w pobliżu polskiej placówki konsularnej.
„Ogrodnik” szukał informacji w różnych środowiskach. Uczęszczał na bankiety, rauty oraz spotkania, na które zapraszany był wicekonsul Alfons Bruno Wajdemajer, który miał szerokie kontakty w sferach handlowych, artystycznych i naukowych. Sam Grajek szukał informatorów między innymi pośród osób, które spotykał w klubie tenisowym, na basenie czy też automobilklubie (a co miesięczne składki w Der Deutsche Automobil-Club były niemałe). To wszystko powodowało, że w kręgu jego znajomych pojawiali się także funkcjonariusze NSDAP czy SA. Jednak pracy wywiadowczej nie ograniczał do szukania osób, które mogłyby mu przekazać interesujące wiadomości. Bardzo dużo podróżował po Dolnym Śląsku, bywał na festynach, dniach otwartych w różnych koszarach. Sporo informacji zdobywał dzięki polskim pracownikom sezonowym, którzy pracowali na Śląsku. Poza tym on i jego współpracownicy sporo jeździli po bliższej i dalszej okolicy. Między innymi dzięki temu do warszawskiej Centrali trafiały szczegółowe informacje o lotniskach wojskowych budowanych między innymi w Legnicy, Gliwicach, Zgorzelcu, Żaganiu czy Kłodzku.
Jednym z najważniejszych współpracowników majora był kolejarz z Żagania, Polak z pochodzenia. To jego meldunki o transportach wojskowych przechodzących latem 1939 roku przez węzeł kolejowy w Żaganiu pozwoliły na identyfikację 90 procent jednostek skierowanych na Śląsk w ramach przygotowań do ataku na Polskę .
Przyszedł rok 1939. Atmosfera we Wrocławiu zagęszczała się. Nikt nie miał wątpliwości, że Niemcy szykują się do wojny. Przecież Plan Fall Weiss pierwotnie zakładał, że atak nastąpi 26 sierpnia. Hitler jedynie ze względu na brytyjskie gwarancje zdecydował się na przesunięcie terminu rozpoczęcia wojny. 10 lipca 1939 roku w w polskim konsulacie we Wrocławiu przy Charlottenstrasse 24 (dzisiaj Krucza) zameldował się wtedy jeszcze porucznik Marian Długołęcki (rocznik 1911). Miał pomagać w pracy wywiadowczej „Ogrodnikowi”, przeszedł nawet czterotygodniowy kurs dla oficerów służby zewnętrznej.
Porucznik od razu wpadł w wir roboty. Bo oprócz czytania gazet, słuchania rozmów, zbierania informacji od mieszkańców Wrocławia i „obserwacji własnej” musiał poznać szyfry i wyrobić niemieckie prawo jazdy, a do tego konieczne było ukończenie kursu nauki jazdy.
Porucznik nie miał wątpliwości, że Niemcy wiedzą, po co został przysłany do Breslau. Na wszelki wypadek wyznaczył sobie kilka miejsc w mieście, gdzie mógłby zniknąć bez śladu, jednym z nich był dom towarowy AWAG, czyli dobrze znana wszystkim „Renoma” przy ulicy Świdnickiej. I jak się niedługo, bo 29 sierpnia 1939 roku, okazało AWAG spełnił swoją rolę celująco. Ale o tym za chwilę.
Na początku sierpnia Niemcy na granicy aresztowali Jana Matuszczaka, który jako kurier jechał do kraju z pocztą dyplomatyczną. Został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Dotkliwie pobity przyznał się, że szpiegował, ale o innych osobach z placówki „Adrian” nie powiedział ani słowa. Po kilku dniach, został wymieniony na „ważnego” niemieckiego szpiega aresztowanego przez Polaków w tym samym czasie. Wyjeżdżając z żoną do Polski, ostrzegł kolegów, że Gestapo bardzo interesuje się ich działalnością.
Major Grajek z żoną i częścią pracowników konsulatu wyjechali z Wrocławia do Polski 23 sierpnia 1939 r.
Porucznik Długołęcki 28 sierpnia pojechał do polskiej ambasady w Berlinie, by przekazać ostatnie zebrane informacje. Po powrocie, 29 sierpnia, zastał pusty konsulat. Wychodząc z budynku zauważył, że policjanci obserwujący z auta polską placówkę, najpierw się zdziwili, a potem ruszyli za nim „z kopyta”.
Po latach opowiadał tę historię tak: „- Nie spodziewając się niczego, zszedłem z chodnika, by przejść na drugą stronę ulicy. W tym momencie samochód policyjny ruszył pełnym gazem w moją stronę. Dzieliło nas tylko kilka metrów. Sekunda, dwie... dałem susa i znalazłem się na skraju chodnika. To nie był przypadek, to było zrobione celowo”. Długołęcki poszedł dalej, policjanci jechali obok niego, wygrażając mu przez okno. Postanowił ich zgubić. Wszedł do AWAG, szybko pobiegł na górę. Zanim tajniacy zdążyli dotrzeć tam za nim, zbiegł innymi schodami i wyszedł tylnym wyjściem.
1 września, w asyście policyjnej, wyjechał do Drezna razem z konsulem Leonem Kop-pensem, Feliksem Stachelskim, woźnym Sarapatą i kucharką. Z Drezna został przewieziony do Hamburga, a później do nadmorskiej miejscowości St. Peter bei Hafen, dopiero 15 września pozwolono jemu i innymi pracownikom polskiego korpusu dyplomatycznego i konsularnego wyjechać do Danii.
Bruno Grajek wojnę przeżył i razem z żoną zamieszkał w Wielkiej Brytanii. Tam również osiadł porucznik Długołęcki. Wiemy, że wojnę przeżył także Urbanowicz i Matuszczakowie. „Grubas” podobno wyjechał z żoną do Niemiec. Matuszczakowie osiedli w Londynie.
Wrocławski historyk prof. Roman Gelles, autor książki „Dom z białym orłem. Konsulat RP we Wrocławiu /1920 - 1939 /”, spotkał się kilkakrotnie z porucznikiem Długołęckim i namówił go do opublikowania wspomnień z pracy we wrocławskim konsulacie.
Profesor podkreśla, że Grajek razem ze współpracownikami wykonał świetną robotę we Wrocławiu. To dzięki niemu wiadomo było, jakie wojska Niemcy zgromadzili latem 1939 roku na Śląsku. Dla naszych sztabowców była to bezcenna wiedza. Inna sprawa, że nie na wiele im się przydała we wrześniu 1939 roku.
Kapitan dyplomowany WP Marian Długołęcki
22 lata temu ukazała się w Polsce książka kapitana dyplomowanego Mariana Długołęckiego „Ostatni Raport. Wspomnienia b. oficera polskiego wywiadu we Wrocławiu. Przebieg ważniejszych wydarzeń od 1 lipca do 1 września 1939 r.” . Publikacja ta doczekała się dwóch wydań w Londynie (w języku angielskim i polskim) oraz jednego w Polsce.