Karolina Hamer, sportowczyni, paraolimpijka, wojowniczka o prawa człowieka. - Nie może być tak, że grupa ludzi czeka, aż inna, może trochę liczniejsza, da jej przyzwolenie, by żyć. Osoby z niepełnosprawnościami też mają coś do zrobienia. Ale na słabych nie trafiło – mówi.
„Niezatapialna”. To tytuł książki, wywiadu-rzeki, który przeprowadziła z panią Karolina Domagalska. Zdecydowała się pani szeroko o sobie opowiedzieć na zakończenie sportowej kariery, ale to chyba coś więcej niż obraz utytułowanej sportowczyni.
Ta książka jest jak cebula. Ma kilka warstw. Każdy wyczyta z niej co innego - w zależności od tego, z jakiej perspektywy spojrzy. Dla jednych to może być historia niezłomnego człowieka, dla drugich – opowieść o tym, co w systemie nie działa, że nadal osoby z niepełnosprawnościami nie są traktowane jak pełnoprawni członkowie i członkinie społeczeństwa. Dla innych zaś historia o spełnionych i niespełnionych marzeniach i cenie jaką trzeba za to zapłacić.
Jak nauczyła się pani być „niezatapialną”?
Gen walki wyssałam chyba z mlekiem matki. Kiedy byłam mała, mama usłyszała diagnozę: niedowład kończyn. Lekarz powiedział jej, że prędzej kaktus mu na dłoni wyrośnie, niż ja zacznę normalnie mówić i samodzielnie chodzić. „Tak? No to jeszcze zobaczymy!” - powiedziała. Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa? Rehabilitacja, rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja. Do 7. roku życia czułam się niemal jak górnik na szychcie. Miałam szczęście, bo mama była nie tylko zdeterminowana i przekonana o tym, że jak się chce, można wszystko, miała też umiejętności i cierpliwość, bo z zawodu była pielęgniarką. Przy takiej intensywności ćwiczeń, rehabilitacja przybrała wymiar sportu wyczynowego. Może to już był początek mojej sportowej pracy... Mając 4 lata nauczyłam się pływać.
Kiedy byłam mała, mama usłyszała diagnozę: niedowład kończyn. Lekarz powiedział jej, że prędzej kaktus mu na dłoni wyrośnie, niż ja zacznę normalnie mówić i samodzielnie chodzić. „Tak? No to jeszcze zobaczymy!” - powiedziała.
Pomysł, żeby zawodowo zająć się pływaniem też był rodziców?
O nie, wręcz przeciwnie. Zaczęłam trenować pływanie mając 17 lat. To był burzliwy czas, który przechodzi chyba każdy, mając naście lat – stanęłam w kontrze do rodziców, buntowałam się, bo chciałam pójść własną ścieżką. Stoczyłam z nimi walkę, wygrałam, ale nie było to łatwe. W naszym społeczeństwie powszechne jest upupianie osób z niepełnosprawnościami. Panuje klimat opiekuńczy, a przez to - ogólne przekonanie, że osoby z niepełnosprawnościami potrzebują poświęcenia innych ludzi, ich troski, uwagi, że same nie mogą o sobie decydować, bo są niesamodzielne.
I dlatego postanowiła pani zrobić użytek z tego, że przytrafiła się pani niepełnosprawność, że przytrafił się biseksualizm?
Jestem z ministerstwa wielkich kroków. Wierzę w siłę jednostki. Bez akcji, nie ma reakcji. Świat będzie o wiele piękniejszy i o wiele prostszy, gdy zrozumiemy, że jest różnorodny, że każdy z nas ma inne potrzeby, ale i co innego do zaoferowania. Kiedy zaczniemy się słuchać. Kiedy nawzajem przestaniemy się oceniać, a zaczniemy doceniać. Jestem osobą z niepełnosprawnością. Ale to mnie nie definiuje. To tylko część mojej historii. To tylko kule. Bo poza tym jestem kobietą, sportsmenką, feministką, wojowniczką o prawa człowieka, osobą nieheteronormatywną, społeczniczką... I jestem dobra z angielskiego. Mogę pomagać innym w nauce. W Unii Europejskiej pracuje co druga osoba z niepełnosprawnościami, w Polsce co czwarta i to większość w zakładach pracy chronionej. Nie kwestionuję tego, że taki tryb zatrudnienia jest im potrzebny, ale na pewno jest wiele osób, które chciałby znaleźć dla siebie miejsce na otwartym rynku pracy. A to jest dziś bardzo trudne. Politycy od 30 lat nie zrobili właściwie nic, by realnie wesprzeć osoby z niepełnosprawnościami tak, żeby poczuły się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Nie patrzą na nas podmiotowo, nie dostrzegają naszej siły, naszych zdolności i nie starają się modyfikować systemu, by pomagał wydobyć nasz potencjał i stwarzał nam możliwości rozwoju. Rząd PiS zaczął działać, ale nieudolnie. Co zaoferował? Nawet nie wsparcie finansowe, a… refundację pieluch. To spychanie nas pod powierzchnię butem. Bo co z tymi, którzy tych pieluch wcale nie potrzebują, a za to marzą o transporcie do miasta, gdzie znalazły dla siebie wymarzone studia?
Rodzice byli dumni z pani osiągnięć?
Pewnie tak, choć byli bardzo oszczędni w okazywaniu uczuć. Marzyło im się, że wybiorę sobie jakiś spokojny, bezpieczny zawód, że zostanę księgową albo tłumaczką języka angielskiego. O ile szybko się okazało, że pierwszy pomysł jest kompletnie chybiony, bo matematyki dobrze nie umiem do dziś, o tyle intensywna nauka angielskiego bardzo mi się przydała na wielu sportowych wyjazdach zagranicznych, bo dzięki pływaniu zwiedziłam kawał świata. I to mnie uszczęśliwiało, bo bardzo lubię świat podglądać; gdy tylko była chwila między treningami i startami, brałam plecaczek i szłam przed siebie... Pamiętam, kiedy wyraźnie poczułam, że mnie akceptuje i rozumie to, co robię, że bardzo wierzy w sens mojego zaangażowania w sprawy społeczne. Kiedy w 2018 roku jeździłam pod Sejm, by w dresie reprezentacji Polski wesprzeć strajkujące tam osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunów, mama była już bardzo chora. Przed kolejnym wyjazdem wahałam się: zostać przy niej, bo nasz wspólny czas kurczył się nieubłaganie, czy dołączyć do protestujących. „Jedź – powiedziała. - Jedź, bo jesteś tam potrzebna”.
Doświadczyła pani dyskryminacji ze względu na swoją niepełnosprawność?
To że ja jej nie doświadczam, nie znaczy, że jej nie ma. Mam szczęście do ludzi. Już od dziecka. Chodziłam do zwykłej szkoły. Stałam na stanowisku, że mam po prostu połamane nogi i chwilowo potrzebuję wsparcia dwóch osób, by poruszać się po szkolnym korytarzu i trzeciej, która niosłaby mój plecak. Zawsze miałam wokół siebie przyjaciół, którzy chętnie pomagali mi pokonać przeszkody. To mnie budowało. Może dlatego umiałam przyjmować wsparcie, prosić o nie w świecie, który kompletnie nie był przystosowany do moich potrzeb. Pamiętam, kiedy w piątej klasie nauczycielka zaproponowała nam wyjazd w góry i zastrzegła od razu: „Karolina nie jedzie”. Klasa stanęła za mną murem: „To my też nie jedziemy” - powiedzieli koledzy i koleżanki. Byłam łobuziarą. Gdy w szkole działo się coś dziwnego, od razu wszyscy podejrzewali, że maczałam w tym palce i zwykle mieli rację. Zwykle pierwsza wyczuwałam niegodziwość. Gdy komuś działa się krzywda, został na przykład niesprawiedliwie potraktowany, podnosiłam larum, czasem wcześniej jeszcze, niż ta osoba zorientowała się, że powinna zaprotestować. Nauczyciele byli pewni, że pójdę na prawo. Cóż, poszłam na lewo – jak zawsze pod prąd, inaczej chyba nie umiem. Ale ta walka o równe traktowanie została mi we krwi. Szczęście do ludzi też. Kiedyś przypadkiem spotkałam w toalecie na stacji Agnieszkę Holland. Tak się poznałyśmy. Potem, w czasie protestu przed Sejmem, podeszła i powiedziała: „dobrze, że tu jesteś, potrzebujemy cię tu”. A dziś snujemy pierwsze plany na temat filmu, do którego punktem wyjścia mogłaby być książka „Niezatapialna”.
A kiedy jako pierwsza sportowczyni dokonała pani coming outu, słyszała pani nienawistne komentarze?
Zdziwiłam się, ale nie. Mówiono raczej: „wow, jesteś super, rozbiłaś kolejny bank”. Bo wielu słusznie odczytało moje intencje. Publicznie powiedziałam o swojej orientacji tylko po to, by oddać otuchy młodym ludziom nieheteronormatywnym, którzy nie mają wsparcia bliskich, czują się wykluczeni, zastraszeni. Statystyki mówią, że 70 proc. młodych osób LGBT+ ma myśli samobójcze. To pokazuje wprost, o jak gigantycznym problemie mówimy. Nie przekonuje mnie stwierdzenie: daj spokój, przecież 40 lat temu było jeszcze mniej tolerancji dla takich osób. Chcę maksymalnie przyspieszyć te zmiany. Nie może być tak, że grupa ludzi czeka, aż inna, może trochę liczniejsza, da jej przyzwolenie, by żyć.
Publicznie powiedziałam o swojej orientacji tylko po to, by oddać otuchy młodym ludziom nieheteronormatywnym, którzy nie mają wsparcia bliskich, czują się wykluczeni, zastraszeni. Statystyki mówią, że 70 proc. młodych osób LGBT+ ma myśli samobójcze. To pokazuje wprost, o jak gigantycznym problemie mówimy.
Poza medalami Mistrzostw Świata i Europy w pływaniu dostała też pani wyróżnienie Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego za łączenie działalności społecznej z uprawianiem sportu. Poświęcając czas na treningi, wyjazdy, nie tylko protestowała pani pod Sejmem, ale i wywalczyła pani transmisję Igrzysk Paraolimpijskich w publicznej telewizji, przygotowała pani akcję Kalendarz Paraolimipijczycy 2015. Jak to się robi?
To wymagało pracy po nocach. Trenerzy mówili mi: zajmij się pływaniem, przestań bez przerwy ratować świat. Z uśmiechem szłam więc na treningi, a wieczorami siadałam i przygotowałam kolejne projekty. Aktywność społeczna daje mi niesamowitą radochę i leży w mojej naturze. Mam w sobie dziecko, które z jednej strony naiwnie wierzy, że świat jest dobry, z drugiej: umie czerpać radość z małych rzeczy.
Widzi pani efekty?
Tak. Jesteśmy w drugim etapie rewolucji jeśli chodzi o prawa osób z niepełnosprawnościami. Protest w Sejmie z 2018 roku był przełomem. Zyskaliśmy coś cennego: widoczność. Media zaczęły o nas mówić, pokazywać nas. Mam świadomość tego, że pracy jest jeszcze sporo. Są tematy takie, jak na przykład przemoc wobec osób z niepełnosprawnościami, o których się nie mówi. Walczymy też o widoczność z imienia i nazwiska. O należne nam miejsce w życiu publicznym. Nie mamy aktorów, prawników, lekarzy z niepełnosprawnością. Czemu? Niepełnosprawność to nie nieudolność. Jest jeszcze wiele do zrobienia, ale na słabych nie trafiło. Podołamy. Zmiany na plus zachodzą już w samym języku. Odchodzimy od określenia „osoby niepełnosprawne” (o tych jeszcze bardziej pejoratywnych nie chcę nawet wspominać) – to określenie stygmatyzuje, sugeruje, że niepełnosprawność definiuje człowieka, że nie ma w nim nic więcej wartego uwagi. Kiedy mówimy: osoba z niepełnosprawnością, pozostawiamy przestrzeń na inne dookreślenia. Ale czy możemy o kimkolwiek powiedzieć, że jest w pełni sprawny? Co to w ogóle znaczy? A czy osoba, która ma jakieś ograniczenia i jest do życia w rzeczywistości, która zupełnie nie odpowiada na jej potrzeby, a jednak sobie radzi, nie jest przypadkiem nadsprawna?
Zakończyła pani sportową karierę, książka ją podsumowuje. To koniec pani aktywności?
W żadnym wypadku. To nie jest finał, to dopiero się zaczyna.