Wolontariusze Fundacji Mam Marzenie są jak dobre wróżki
Wolontariusze są jak dobre wróżki - w ciężkiej chorobie spełniają pragnienia. Bo liczy się to, że marzyciel uśmiecha mimo bólu. To daje pomagającym siłę.
Przed tygodniem udało się zrealizować marzenie Artura o zabawkowym wozie strażackim. Wolontariusze Fundacji Mam Marzenie umówili się ze strażakami z jednostki ratowniczo - gaśniczej na bydgoskim Ludwikowie. Zlecili uszycie munduru strażackiego dla chłopca. Strażacy pokazali Arturowi prawdziwy wóz strażacki. Przy nim wyjechali na akcję. Rozłożyli drabinę ratowniczą. Z wysokości jeden ze strażaków spuścił się po linie. Zabawkę zostawili w prawdziwym wozie, a kiedy znalazł ją chłopiec, to jego szczęście nie miało granic! Na dodatek w remizie, po której oprowadzili go strażacy, czekało na Artura ciasto w kształcie... wozu strażackiego!
Wolontariusze Fundacji Mam Marzenie spełniają marzenia chorych dzieci w wieku od 3 do 18 lat. Kandydatów może zgłosić każdy. Także dziecko - po wypełnieniu ankiety na internetowej stronie Fundacji Mam Marzen. Zgłoszenie weryfikują lekarze. Oceniają, czy choroba zagraża życiu potencjalnego marzyciela. Taki jest - niestety - warunek pomocy.
Są cztery kategorie marzeń: chciałbym dostać, zobaczyć coś, spotkać się z..., zostać kimś na jeden dzień. Tak właśnie strażakiem został Artur.
Agnieszka Molik- Matyga, mama, podróżniczka i wolontariuszka dziesięć lat temu założyła w Bydgoszczy oddział Fundacji Mam Marzenie.
Początki były trudne, ale zapał wolontariuszy i pierwsze marzenie - wyjazd do Paryża dla chorej na raka Asi - pamięta do dziś.
Asia pojechała do Paryża. Zdążyła zostać wolontariuszem fundacji.
I zmarła.
- Pamiętam, że w zbieranie pieniędzy zaangażowały się szkoły, nawet na balach studniówkowych - wspomina Agnieszka Molik - Matyga. - Po maturze Asia jeszcze z nami była, ale... To była bardzo fajna dziewczyna.
Agnieszka wspomina inną Asię, spod Topolna. Dostali informację, że marzenie trzeba zrealizować szybko, bo stan dziewczyny się pogarszał. Marzyła o laptopie. - W pokoju Asi doznałam wręcz metafizycznej obecności jakiejś istoty, anioła, który już tam z nami był. To było nierealne, nierzeczywiste. Laptop wydawał się w takim momencie bezsensownym prezentem, a wizyta nie na miejscu. A jednak wszyscy w domu byli szczęśliwi, że ktoś do końca pamiętał o Asi. Jeszcze dla kogoś była ważna. Asia odeszła. Później na koncert Edyty Geppert zaprosili jej mamę. - Dziękowała nam, że zrealizowaliśmy marzenie Asi, że odchodziła szczęśliwa - wspomina Agnieszka.
Dają swój czas
Wolontariusz Przemysław Erwiński, uczeń pierwszej klasy Technikum Elektronicznego w Bydgoszczy, dołączył do Fundacji dwa lata temu, kiedy kończył gimnazjum. - Chciałem się udzielać - w instytucji charytatywnej czy w hospicjum - opowiada. - Ta Fundacja wydała mi się najciekawsza.
Wolontariusz Mateusz Biedroń jest studentem trzeciego roku fizjoterapii na Collegium Medicum w Bydgoszczy. Kończy licencjat. W Fundacji od 2010 roku.
Przemek obawiał się pierwszej wizyty, którą w Fundacji nazywają poznaniem marzenia.
Do 17-letniej Moniki z podbydgoskiego Gliszcza (- Chorowała na białaczkę, mamy dużo białaczek wśród marzycieli - opowiada) wybrał się ze starszymi wolontariuszkami. Dziewczyna miała szczególne marzenie: chciała dostać jałówkę rasy charolaise charakteryzującą się jasną sierścią.
Marzenie - niesamowite!
- Byłem w szoku, kiedy to usłyszałem - wspomina Przemek. - Ale Monika mieszkała na wsi, o zwierzętach opowiadała z pasją, pokazywała nam zdjęcia i filmy o krowach tej rasy.
Jałówki dla Moniki szukali w hodowlach bydła. Po dwóch latach, kiedy już znaleźli ideał, który spełniłby marzenia - marzycielka skontaktowała się z Fundacją, że na urodzimy dostała od rodziców podobną, równie cudowną krowę. Zmieniła marzenie - na robota kuchennego. Monika uwielbia gotować i piec. Spełnili to marzenie.
- Monika czeka na wyniki matury. Choroba jest w remisji. Monika chce zostać wolontariuszem Fundacji. Chce uszczęśliwiać innych - opowiadają wolontariusze.
Marzenia na miarę
Mateusz mówi o spełnieniu marzenia kilkulatków bliźniaków Kacpra i Piotra. Wymarzyli sobie jazdę kolejką górską. Stuprocentowe, od serca, marzenie dzieci!
Akurat do Bydgoszczy przyjechało wesołe miasteczko. Właściciel spełnił marzenie, przekazując chłopcom kilkanaście biletów na wszystkie atrakcje. Bawili się przez cały dzień. Pierwszy raz w życiu byli też w dużym mieście. Zjedli obiad, pospacerowali po bydgoskiej Wyspie Młyńskiej. A zaraz po tym, gdy wsiedli do samochodu, zasnęli szczęśliwi po dniu pełnym wrażeń!
Do Tropical Islands pod Berlinem Mateusz wyjechał spełniać marzenia Tomka, 17-latka chorego na guza mózgu. - Na stromej zjeżdżalni, na której rozwijasz dużą prędkość z bokserek zrobiły mi się stringi - żartuje Mateusz. - Tomek zjechał pierwszy, podobało mu się bardzo, ale drugi raz już nie próbował. Kiedy odwiozłem go do domu, to skoczył mi na ramiona i bardzo dziękował - wspomina Mateusz. - Mam z nim kontakt, zaprasza mnie czasami na grę w darta.
Dla tej jednej chwili
- Po co to robimy? Agnieszka: - Dla uśmiechu dziecka. Także dla rodziców, bo po tygodniach i miesiącach w szpitalach wiedzą, że nie są sami, mogą na nas liczyć. A spełnienie marzenia jest dla dzieci chwilą zapomnienia, że może być normalnie.
Dla Przemka to odskocznia od codzienności. Robienie rzeczy dobrych i przydatnych. - Pomagając otrzymujemy coś w zamian - tłumaczy.
Wolontariusze podkreślają, że ważna jest oprawa towarzysząca spełnianiu marzenia.
Kiedy marzeniem jest zostanie księżniczką, to spełnienie musi mieć odpowiednią oprawę. Nie kończą na zakupie sukienki, ale realizują marzenie np. w Ostromecku, żeby był powóz, pałac i najlepiej jeszcze jakiś rycerz. Agnieszka: - Pamiętam chłopczyka, który wymarzył sobie zestaw książek o Smerfach. Wydawnictwo je przekazało, ktoś dorzucił figurki, ale - to dla mnie było za mało. - A może zorganizować coś w Multikinie? Ono chętnie pomogło. Wyświetlili „Smerfy” nie tylko dla marzyciela, ale i szkoły, a później było przyjęcie z tortem ufundowanym przez przyjaciół. Dużo zależy od tego, na ile kreatywni jesteśmy jako wolontariusze.
Bo laptopa mogliby po prostu wręczyć w kartonie, ale lepiej, kiedy wręcza go znany youtuber lub raper. MC Sobieski zapukał do drzwi chłopca będącego jego fanem.... Marzyciel zamarł w drzwiach. Spędzili ze sobą cały dzień. Raper pomógł mu nie tylko podłączyć komputer, ale wspólnie śpiewali jego piosenki, zjedli obiad, rozmawiali.
- Dla marzycieli to zawsze jest niespodzianka, uprzedzamy rodziców, ale nie marzycieli - opowiada Mateusz.
W kwietniu 16-letni Bartek, marzyciel na wózku spotka się z Messim, na spotkanie z którym długo czekał. - Chłopak mieszka pod Tleniem, wylot był z Katowic, ale ogarnęliśmy całą logistykę - opowiada Mateusz. - W Katowicach poznaliśmy 12-letniego Alana, marzyciela z Krakowa - który też chciał obejrzeć mecz Barcelony, ale... chciał spotkać się dla odmiany z Neymarem. Polecieli razem.
Przed meczem piłkarze drużyny FC Barcelona wyszła na murawę, gdzie czekali na nich marzyciele. Było przybijanie „piątek”, profesjonalne zdjęcia z piłkarzami, a później marzyciele - w towarzystwie 90 tys. kibiców obejrzeli mecz. Wrażenia niesamowite.
Szybko, już!
Pieniądze pozyskane z odpisów podatkowych Fundacja wykorzystuje na marzenia ekspresowe. Kiedy lekarze dzwonią, że stan chorego jest poważny. W czerwcu znany gracz komputerowych „strzelanek” - „Pasha” spełnił marzenie chorego chłopca. Komputer przekazał mu w szpitalu. Po dniu czy dwóch marzyciel dostał przepustkę do domu. Grał od rana do wieczora. Kiedy ponownie „poleciały” wyniki - wrócił do szpitala.
Mateusz: - Mama tego chłopca bardzo dziękowała za to, że na kilka dni zapomniał o chorobie, umarł szczęśliwy. I przypomina historię chorego kilkulatka, który marzył o konsoli do gier. Kilka ostatnich dni swojego krótkiego życia spędził grając.
Przemek wspomina młodszą od siebie o rok Weronikę, swoją pierwszą marzycielkę. Marzyła o laptopie, żeby kontaktować się ze szpitalnego łóżka ze znajomymi.
Znalazł sponsora. Kupili komputer. A kiedy zadzwonił do mamy dziewczyny - dowiedział się, że Weronika zmarła. - Przez dwa tygodnie nie mogłem dojść do siebie - wspomina Przemek. - Siedziałem w domu, miałem „doła”, ale wolontariusze i koordynator pilnowali i pytali ciągle, jak się czuję.
Każdy wolontariusz ma swój sposób na przejście przez śmierć marzyciela. Zdarzają się momenty szczególnego wzruszenia, kiedy widzą radość marzycieli. Doładowują wtedy baterie, chcą działać jeszcze więcej.
A jeśli chodzi o marzenia wolontariuszy, to są one bardzo przyziemne: założenie rodziny, skończenie studiów (Mateusz). - Ukończenie kursu prawa jazdy - mówi Przemek. Zapewniają, że nie ma marzeń niemożliwych. Mogą być, co najwyżej, trudne do spełnienia.