Wpływowe gorszenie się
Każdy odpowiada za swoje szczęście czy raczej inni decydują o moich radościach? Odpowiadając na ten dylemat, warto sobie przypomnieć te chwile, gdy powstrzymywała mnie myśl: a co oni sobie pomyślą. Niekoniecznie chodziło o niechęć do tych "onych", nieraz o autentyczną troskę. Nie chcieliśmy ich zasmucać lub, inaczej mówiąc, "zgorszyć".
Paweł Apostoł nie jadł mięsa z ofiar składanych bożkom nie dlatego, że wierzył w bogów pogańskich, lecz po to, by nie „gorszyć” tych, których wiara w Boga nie była jeszcze ugruntowana.
Podobnie argumentował Jan Paweł II, gdy pozwalał na komunię duchową ludziom żyjącym w powtórnych (niesakramentalnych) związkach. Dyspozycja wewnętrzna do komunii duchowej (szczere pragnienie pojednania z Bogiem i ludźmi) jest taka sama jak do komunii sakramentalnej (widocznej, „fizycznej”). Pokazała nam to pandemia z komunią duchową przed ekranem. Dlaczego więc papież Wojtyła pozwalał na komunię duchową, a na sakramentalną nie? Chodziło mu właśnie o tych, którzy są jeszcze na tyle „niedojrzali” w swojej wierze, że mogliby się zgorszyć. Np. odebraliby to jako zachętę do rozwodów.
Nasze wspólnoty nie powinny swoim „zgorszeniem” zamykać nikomu drogi do pokarmu sakramentalnego
Papież wiedział, że są tacy ludzie, którzy założyli drugą rodzinę (po rozwodzie cywilnym), a jednak (zważywszy na ich dobro oraz dobro najbliższych) powinni móc przystępować do komunii sakramentalnej. Jednak pisał, żeby ograniczyli się tylko do duchowej, bo jest też coś takiego jak dobro tych, którzy mogliby się „zgorszyć”.
Papież Franciszek wyciągnął konsekwencje z owego nauczania Jana Pawła II. Doszedł do wniosku, że są już takie środowiska w Kościele, które nie będą się gorszyć, gdzie nie trzeba już wybierać między dobrem pragnących przystąpić do stołu Pańskiego a dobrem tych, którzy to obserwują. Ale nie zawsze tak jest. Stąd rozeznanie poprzedzające taką decyzję powinno brać pod uwagę ewentualną reakcję rodziny (też tej pozostawionej), przyjaciół, wspólnoty… Dlatego papież nie chciał wprowadzać jednolitej praktyki dla całego Kościoła. Zostawił jej wypracowanie poszczególnym lokalnym wspólnotom. To one muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy są wystarczająco dojrzałe w wierze. Wiele episkopatów dało pozytywną odpowiedź. U nas poszukiwanie jej scedowano na diecezje.
Nie chcę nikogo oskarżać o uciekanie od oceny dojrzałości wiernych. Zresztą to dynamiczna rzeczywistość. Ale trzeba podkreślić moralny obowiązek formowania naszych wspólnot, by swoim „zgorszeniem” nie zamykały nikomu drogi do sakramentalnego pokarmu.
Ktoś powie: to dotyczy niewielu chętnych. Nie! To dotyczy wielu (wpływowych i wykluczających), którzy mają sakrament za nagrodę, a nie za wsparcie.