Czy zdarza mu się „odchorować” role w filmach Wojciecha Smarzowskiego? – pytamy Arkadiusza Jakubika, grającego jedną z głównych ról w ostatnim filmie reżysera: „Wołyń”.
W tym roku wejdzie do kin „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Gra pan jednego z bohaterów.
Wojtek Smarzowski mówi w wywiadach, że to jego kolejna historia o miłości, komedia romantyczna rozgrywająca się w nieludzkich czasach. Punktem wyjścia jest klasyczna love story, miłosny trójkąt. W „Wołyniu” gram Macieja Skibę, najbogatszego chłopa we wsi, który za kilka mórg ziemi, dwie krowy i konia kupuje od ojca najpiękniejszą dziewczynę we wsi, Zosię Głowacką
A ona kocha innego...
...ukraińskiego chłopaka, i to jest punkt wyjścia tej dramatycznej historii z rzezią wołyńską w tle. Maciej Skiba po śmierci żony został z dwójką dzieci. Pamiętam bardzo emocjonalną i piękną scenę, która zostanie we mnie z tego filmu. Na tamtych terenach był kiedyś taki zwyczaj, że w kufrze ręką najstarszego mężczyzny rodu zapisywało się najważniejsze wydarzenia z życia rodziny. Kiedy rodziły się dzieci, kiedy w 1939 roku weszli Niemcy, a kiedy Rosjanie. Kiedy siedziałem przed skrzynią, w której były wpisy z powstania styczniowego czy wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w której moja postać brała udział, pomyślałem, że to jest wyjątkowa chwila. Byłem wśród tych wpisów. Bardzo duża lekcja patriotyzmu, choć teraz to słowo stało się zbyt wyświechtane. Patriotyzm jest dla mnie intymną sprawą. Nikt mi tu niczego nie zabierze, niczego nie nakaże. Ten kufer, rodowa skrzynia, to był dla mnie patriotyzm i podstawowe pytania: skąd jestem, skąd się wziąłem? Co robili moi przodkowie? W jakim punkcie życia obecnie się znajduję? Moja babcia uciekała ze Lwowa razem z całą rodziną przed ukraińskimi bandami. W 1945 roku dotarli na Śląsk. Groby moich dziadków są w Gliwicach. A tam, na dzisiejszej Ukrainie, zostały moje rodzinne strony we Lwowie, Stryju.
Filmowy „Wołyń” będzie boleć? Czy wywoła dyskusję, spory?
Film o Wołyniu musi boleć. Dla mnie najważniejsze jest to, że ten film powstaje. Tyle lat musieliśmy czekać, żeby ktoś z otwartą przyłbicą opowiedział o rzezi wołyńskiej. Rok temu rozmawiałem z ukraińskim ambasadorem o Wołyniu, film był w realizacji. Powiedział, że bardzo czeka na ten film. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że filmowy „Wołyń” wywoła mnóstwo kontrowersji w Polsce i na Ukrainie. Najróżniejsze środowiska będą próbowały go wykorzystać podmiotowo dla swoich celów. Ale to nie ma znaczenia. Najważniejsze, żebyśmy zaczęli o tym rozmawiać bez zamiatania tego kawałka naszej historii pod dywan. Powstała polsko - ukraińska komisja historyków, tylko, daj Boże, żeby się w jej prace nie wmieszali politycy. Siedzą w archiwach i mają zakończyć prace niezależnymi oświadczeniami. By Polska, a przede wszystkim Ukraina mogły się skonfrontować z tamtymi wydarzeniami.
Trudno mi uwierzyć, że Ukraińcy będą chcieli to zrobić, skoro nie stać ich było na to do tej pory.
Nigdy nie było, nie jest i nigdy nie będzie dobrego czasu, by nakręcić film o rzezi wołyńskiej. To, co aktualnie dzieje się na Ukrainie, nie ma żadnego znaczenia. Jako sąsiedzi, którzy chcą ze sobą żyć w zgodzie i przyjaźni, musimy pozałatwiać sprawy niezałatwione. Najważniejszą z nich jest rzeź wołyńska. Trzeba o niej rozmawiać i nazywać rzeczy po imieniu.
Ten trójkąt miłosny uniesie film ponad historię?
Trzeba obejrzeć, czy konstrukcja dramatu miłosnego przekłada się na wielką historię. Jak to u Wojtka Smarzowskiego – będzie bolało. Tego możemy być pewni.
Jak to jest grać u Smarzowskiego? Pan jest aktorem z jego „stajni”. Co w nim jest, że tak czuje nasze sprawy?
Jest znakomitym reżyserem i basta. Myślę, że przez wiele lat szukał własnego, bardzo charakterystycznego stylu filmowego, swojego „charakteru pisma”. Dziś obejrzy się kawałek „Róży”, „Drogówki” i na podstawie montażu, sposobu fotografowania, wreszcie esencji filmowej historii wiadomo, że ten kawałek nakręcił Smarzowski. Podejmuje tematy leżące mu na wątrobie. On nigdy nie zrobi popowej historii z myślą o kinowych dystrybutorach, o czym rozmawialiśmy na początku. To są historie, które go obchodzą prywatnie.
Zdarza się panu „odchorować” role u Smarzowskiego?
Zdarza się, niestety, ale i „stety”. To jest świat do bólu werystyczny, naturalistyczny. Emocje bohaterów jego filmów są tak mocne, bo przedstawia świat do bólu prawdziwy. Po „Domu złym” miałem emocje, od których ciężko się uwolnić. Aktor dostaje scenariusz rok przed realizacją filmu. Tyle zajmuje bycie w świecie wymyślonym przez Smarzowskiego. Po pierwszej lekturze scenariusza aktor zaczyna wypełniać pustą tablicę pierwszymi literami. Zaczyna wchodzić, nasiąkać tym światem. Później są próby stolikowe, konfrontacja z reżyserem, z aktorami. I coraz głębiej wchodzimy w ten świat. Tabula rasa jest coraz gęściej zapisana. Nagle, na planie zdjęciowym, na wyciągnięcie ręki mamy osoby, których nienawidzimy i które kochamy. Tym światem żyjemy przez kilka miesięcy planu zdjęciowego. Później przychodzi moment straszny, proszę mi wierzyć, kiedy z dnia na dzień ten świat przestaje istnieć. Człowiek wraca do swojego domu, śpi w swoim łóżku i ma wokół siebie jedną wielką przerażającą pustkę. Wszystkie kochane przez nas osoby, świat, w którym żyliśmy, łóżko, pościel, naczynia...
...zapisany kufer.
Nagle tego nie ma. Ciężko się wtedy odnaleźć. Z „Wołyniem” było tak, że strasznie chciałem uciec z tego świata. Dziś już mam na to sposób. Uciekłem z „Wołynia” do domu i prac przygotowawczych do mojego filmu pt. „Prosta historia o morderstwie”. Mój film dał mi szansę jak najszybszego zapomnienia o „Wołyniu”.
Roman Laudański