Wrzesień 1942 r. Zagłada wolbromskich Żydów
Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. U progu wojny mieszkało tu 5 tys. Żydów, tylko garstka przetrwała do końca niemieckiej okupacji. Zostały po nich masowe mogiły, które kryją szczątki zamordowanych przez Niemców we wrześniu 1942 r.
Wolbrom istnieje od średniowiecza, prawa miejskie potwierdził w 1485 r. król Kazimierz Jagiellończyk. Ludność żydowska zaczęła się tam osiedlać dwa wieki później, po potopie szwedzkim. W mieście żyło wówczas ponad trzystu Żydów. Społeczność powiększyła się w kolejnych latach, a odkąd zamieszkał tam cadyk Icchak Menachem Rotenberg, do miasta napływali chasydzi.
Podobnie jak w innych okolicznych miasteczkach (sztetlach), z czasem wybudowano tam synagogę, powstały domy modlitwy i cheder dla najmłodszych uczniów. Założono też cmentarz. Podczas zaborów, w latach 1823-1865, Żydzi otrzymali formalny zakaz mieszkania w Wolbromiu, ze względu na strategiczne, przygraniczne położenie miasta. Zakaz ten nie zahamował jednak procesu powiększania się społeczności żydowskiej w mieście.
W jednym z numerów „Gazety Kieleckiej” z 1877 r., w taki sposób pisano o ich działalności: „cały handel i przemysł (rzemiosło) w rękach Żydów spoczywa. […] W rynku na około sąsiadują ze sobą sklepiki i rzecz dziwna, każdy z właścicieli takiej komórki ma żonę i kilkoro dzieci i utrzymać się może”. Pod koniec XIX w., Żydzi stanowili już większość mieszkańców Wolbromia. Ich liczba szacowana była wówczas na ok 3 tys. osób.
Trudnili się drobnym handlem, rzemiosłem – szczególnie szewstwem, prowadzili garbarnie, a także zajmowali się produkcją alkoholu. Większość społeczności stanowili tradycyjni, religijni Żydzi, ale w mieście działały też organizacje syjonistyczne. W okresie międzywojennym, jak wskazuje spis ludności z 1931 r., tamtejsza społeczność żydowska jeszcze się powiększyła i liczyła niemal 5500 osób, co stanowiło około połowę mieszkańców miasta. W drugiej połowie lat 30. XX w. wielu z nich emigrowało z Wolbromia, w poszukiwaniu pracy zarobkowej.
Tyfus i głód
Miasto zostało zajęte przez Niemców 3 września 1939 r. Wybuch wojny powodował, że ludzie instynktownie starali się chronić życie własne i bliskich. Wielu młodych mężczyzn żydowskich próbowało uciekać i przedostać się na wschód. Obawiali się, że to oni jako pierwsi padną ofiarą najeźdźców. Wolbrom znalazł się w dystrykcie krakowskim Generalnego Gubernatorstwa. W kolejnych tygodniach do miasteczka napływała ludność żydowska z okolicznych miejscowości oraz uchodźcy z terenu III Rzeszy. Jedną z osób, która wraz z rodziną przyjechała do Wolbromia z Krakowa był Henryk Herstein.
Decyzję o opuszczeniu stolicy GG podjął w pierwszych miesiącach 1941 r., kiedy w mieście mówiono już o utworzeniu getta. Wspominał o innych osobach, które także znalazły się w Wolbromiu: „Zjechało tam dużo Żydów z Krakowa i Łodzi, oraz z różnych części kraju, szczególnie z Zagłębia Dąbrowskiego, tak że z 2000 Żydów zamieszkałych stale w Wolbromiu, było później 5000 z napływową ludnością”. Wraz z przybywającymi do miasta ludźmi pojawiły się problemy ze znalezieniem mieszkania, znacząco pogorszyły się też warunki sanitarne.
Uchodźców starano się dokwaterować do rodzin mieszkających w większych lokalach, a także umieścić w różnych gminnych instytucjach. Henryk Herenstein tak opisywał ówczesną sytuację: „Wskutek wysokiego skupienia mieszkańców, w bardzo złych warunkach higienicznych, z braku kanalizacji i wody, wybuchł tyfus i szerzył się z powodu niemożliwości izolowania chorych. Głód czynił resztę, bo ludzie nie mieli możności zarobkowania, zwłaszcza zawodowa inteligencja i robotnicy”.
Niemcy konfiskowali co bardziej wartościowe przedmioty, a także materiały z żydowskich przedsiębiorstw np. odzież, czy wyroby skórzane, co dodatkowo pogarszało położenie ludności. By nieco ulżyć najbiedniejszym mieszkańcom, w 1940 r. Judenrat otworzył kuchnię ludową. Wydawano tam dziennie jeden ciepły posiłek dla ok. 200 osób. Nawet jeśli była to zaledwie kropla w morzu potrzeb, to system ten zapewniał jakiejś grupie osób minimum niezbędne do przetrwania.
Najprawdopodobniej w maju 1941 r. Niemcy utworzyli getto. Znajdowało się ono w okolicy synagogi, w obrębie dzisiejszych ulic: Krótkiej, Żwirki i Wigury oraz Listopadowej. Kilka tysięcy Żydów stłoczono tam w około 180 domach. Getto miało charakter otwarty, bez żadnych płotów czy murów, ale wyjścia poza jego teren strzegły posterunki policji. Według danych ze spisu ludności, wiosną 1942 r. w getcie przebywało ponad 5 tys. Żydów. W czerwcu 1942 r. Niemcy zorganizowali warsztaty krawieckie w jednym z budynków gminy żydowskiej. Wszyscy krawcy posiadający maszyny do szycia musieli się tam zgłosić i przystąpić do pracy.
Krzyk na peronie
Wiosną 1942 r. Niemcy rozpoczęli realizację tzw. Akcji Reinhardt, której celem była zagłada Żydów mieszkających na terenie Generalnego Gubernatorstwa i Bezirk Bialystok. Pierwszą miejscowością w dystrykcie krakowskim, z której Niemcy wysiedlili wszystkich Żydów, a z czasem deportowali ich do obozu zagłady w Bełżcu, był Mielec. Wiele żydowskich społeczności likwidowano latem 1942 r., a ich mieszkańców wysyłano na śmierć do Bełżca.
Na początku września 1942 r., Niemcy przystąpili do deportacji Żydów z Wolbromia. Jeden z ocalałych mieszkańców miasta Zew Weinryb wspominał: „W przeddzień akcji ukazały się plakaty na murach miasta, wzywające ludność żydowską do zgłoszenia się na placu przed Arbeitsamtem celem zarejestrowania się. Trzy dni trzymano ich na dworze bez jedzenia, po czym załadowano ich do pociągów śmierci do Bełżca”. Zew Weinryb znalazł się w niewielkiej grupie Żydów, którym udało się ukryć i uniknąć wywózki. Z czasem otrzymał metrykę chrztu i pod fałszywą tożsamością wyjechał w okolice Sandomierza.
Niektórzy wolbromscy Żydzi przeczuwali jaki los może ich spotkać. Od kilku tygodni Niemcy wywozili ludność żydowską z okolicznych miejscowości. Wspomniany już Henryk Herstein tak opisywał przebieg deportacji: „5 września 1942 r. nad ranem o 5-tej Judenrat kazał ludziom zebrać się w Rynku. Nikt nie spał poprzedniej nocy, bo już mówiono o wysiedleniu i cały tydzień siedziało się na walizkach.
Tej nocy było też bombardowanie. O ucieczce nie myśleliśmy, bo matka była chora, a my wyobrażaliśmy sobie, że pójdziemy do obozu pracy i matkę weźmiemy ze sobą, bo pewnie i jej tam dadzą lekką pracę”. Niemcy zapowiedzieli, że chorzy i słabi mogą skorzystać z wozów i pojechać na stację. „Wsiadła na furkę, oddała nam przedtem pierścionek, że u nas rzekomo pewniejszy, jak gdyby przeczuwała, że nas więcej nie zobaczy i pojechała” - wspominał Herstein. Osoby te zostały rozstrzelane na miejscu, w lesie.
Inny z ocalałych Benjamin Katz relacjonował: „Następnego dnia wcześnie rano zaczęli wyciągać Żydów z domów i gromadzić ich na centralnym placu - rynku. Początkowo Żydzi odmawiali wyjścia, bo woleli umrzeć na miejscu. Wiadomo, że wielu umarło heroiczną śmiercią, przykryci swymi modlitewnymi szalami…
W ciągu dwóch do trzech godzin większość Żydów została zebrana na placu”. Na stacji kolejowej odbyła się selekcja. Niemcy zebrali tam również Żydów z sąsiednich miejscowości – Żarnowca i Pilicy. Katz opisywał przebieg selekcji: „Młodzi mężczyźni ustawieni zostali po jednej stronie… Wielu ludzi odmówiło rozdzielenia z rodzinami, choć mogli siebie ocalić, przynajmniej na jakiś czas. Wielu próbowało zabrać starego ojca lub młodszego brata do obozu pracy. […] Gdy tylko nadjechał pociąg, wszyscy zaczęliśmy spontanicznie krzyczeć - kobiety, starcy i dzieci z jednej strony, a mężczyźni z drugiej. Wszyscy wiedzieliśmy, że zaraz odjedziemy na zawsze i nigdy już się nie zobaczymy ponownie. Wiedzieliśmy co nas czekało”.
Zgromadzono ok. 7 tys. Żydów, z których blisko 2,5 tys., głównie młodych i zdrowych, trafiło do obozów pracy, m.in. do obozu ZAL Plaszow, a pozostałych deportowano do obozu zagłady w Bełżcu. Na miejscu pozostała grupa ok. 150 osób, której zadaniem było uporządkowanie terenu po getcie i zabezpieczenie rzeczy po jego mieszkańcach. Jej członków zamordowano w listopadzie 1942 r.
Staraniem Oddziału IPN w Krakowie i Urzędu Wojewódzkiego odnowiono właśnie cmentarz wojenny ofiar Holokaustu w Wolbromiu, gdzie spoczywają Żydzi zamordowani przez Niemców we wrześniu 1942 r. Jak określają historycy, w trzech zbiorowych grobach mogą znajdować się szczątki ok. 600 osób. W okresie PRL mogiły te oznaczono i umieszczono tam tablice informacyjne. W ostatnich miesiącach zaniedbane betonowe groby zostały wyremontowane i pokryte granitem. Przypominają one o dawnych, żydowskich mieszkańcach Wolbromia, zamordowanych w czasie II wojny światowej.