Wczoraj obchodziliśmy Święto Niepodległości, datę należącą od kilku lat do grupy rocznic drażliwych. I nie chodzi tu o kontrowersyjność samego wydarzenia, czyli odzyskania przez Polskę niepodległości 11 listopada 1918 r., co o prawo do świętowania tej rocznicy.
Stało się tak, że nieprawicowa część społeczeństwa cieszyła się z wolności i demokracji po cichu, uważając je za coś oczywistego i zdobytego na zawsze. W tym samym czasie prawa strona wypatrzyła lukę i zaczęła po swojemu świętować 11 listopada. Ani się lewica obejrzała, a już prawica urościła sobie prawo wyłączności do tej daty. Efektem tego były zamieszki i przemoc podczas obchodów Święta Niepodległości w Warszawie w latach ubiegłych.
Święto Niepodległości wraz z upamiętnieniami związanymi z żołnierzami wyklętymi i katastrofą smoleńską stały się głównymi ogniwami państwowej obrzędowości patriotycznej Polski pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Istnieje obawa, że już niebawem inne elementy polskiego dziedzictwa historycznego nie będą tak mile widziane jak te trzy wspomniane.
Komitet Obrony Demokracji, który reprezentuje główny odłam centrolewicowej opozycji, zamieścił w materiałach promujących marsze 11 listopada historycznych patronów tej daty. Obok Józefa Piłsudskiego i Ignacego Jana Paderewskiego znalazł się tam Roman Dmowski. Reakcja dużej części KOD-u była szybka i ostra: twórca i lider Narodowej Demokracji nie może być patronem liberalno-demokratycznego ruchu. Faktycznie - Dmowski, choć rzeczywiście do odzyskania niepodległości przez Polskę przyczynił się walnie, był zwolennikiem niedemokratycznego sprawowania władzy i kreatorem nowoczesnej formy polskiego antysemityzmu. Nieprzypadkowo jest idolem ONR, większości pozostałych ugrupowań nacjonalistycznych oraz postendeckiej frakcji w PiS.
Okazało się, że odwołanie się do Dmowskiego było osobistym pomysłem szefa KOD Mateusza Kijowskiego, który w ten sposób próbował zasypać polityczne podziały w społeczeństwie. Krytyka sprawiła, że wycofał się z tego pomysłu, ale Dmowski wrócił ponownie do swoich miłośników na wyłączność. Problem poszukiwania demokratycznych tradycji na 11 listopada pozostał.
W jakimś sensie ekumeniczny może być Józef Piłsudski, choć spora część polityki PiS jest interpretacją jego idei, a pod koniec życia trudno go było uznać za zwolennika demokracji parlamentarnej. Jednak był w młodości socjalistą, a jego udział w odzyskaniu niepodległości w 1918 r. był ogromny. Na sztandarach może znaleźć się Ignacy Jan Paderewski. Może nie był wybitnym mężem stanu, ale dzięki światowej sławie jego jako pianisty, szczególnie w USA, stał się niezwykle skutecznym lobbystą polskiej niepodległości.
Moim zdaniem jednak centrolewica może odwołać się także do niewyeksploatowanych przez konkurentów złóż pamięci historycznej. Pierwszym premierem niepodległej RP był wybitny działacz socjalistyczny Ignacy Daszyński. Właśnie dzięki niemu i innym demokratycznym socjalistom RP była jednym z pierwszych krajów, w którym kobiety uzyskały pełnię praw wyborczych, także RP należała do pionierów we wprowadzaniu ośmiogodzinnego dnia pracy. Można także położyć większy nacisk na patronów takich jak pierwsi prezydenci niepodległej RP, Gabriel Narutowicz i Stanisław Wojciechowski. Narutowicz zginął z rąk endeckiego zamachowca kilka dni po objęciu urzędu, a jego następca złożył urząd po zamachu stanu kierowanym przez wspomnianego Piłsudskiego. Obaj są patronami zdecydowanie zasłużonymi i zdecydowanie prodemokratycznymi.
Wczoraj podczas państwowych uroczystości 11 listopada prezydent Andrzej Duda zaproponował wspólne obchody rocznicy w przyszłych latach. To ważne, choćby dlatego, że już rozpoczęło się końcowe odliczanie czasu do obchodów stulecia niepodległości w 2018 r. Setna rocznica nie powinna być pretekstem do walki politycznej, więc ta idea wygląda na rozsądną i słuszną dla wszystkich. Jednak, jak to bywa z propozycjami wypływającymi z obozu PiS, może to w rzeczywistości być przygrywka do zmonopolizowania tej daty przez prawicę. Naciskając na świętowanie ponad podziałami, PiS może dążyć do zakazania lub przynajmniej poważnego utrudnienia konkurencyjnych obchodów. I dalszego budowania własnej wersji historii Polski narzucanej ogółowi obywateli.
Na razie to jedynie czarny scenariusz...