Wśród ptaków wielkie poruszenie. Ci odlatują, ci zostają
Wiosną przelatują nad nami setki tysięcy ptaków. Bo Zachodniopomorskie i całe wybrzeże Bałtyku to dla nich autostrada, a województwa w głębi Polski zaledwie droga powiatowa.
Niebo nad Szczecinem i całym polskim wybrzeżem ożywa dwa razy w roku - jesienią i wiosną, czyli w okresie migracji ptaków. Wtedy robi się naprawdę tłoczno. W tym czasie przelatują nad nami setki tysięcy ptaków! Lecą w różnych kierunkach, na różnych wysokościach i w różnych formacjach - jedne w kluczach, inne w mniej regularnych grupach, a jeszcze inne samotnie. Przylatują do nas z różnych powodów. Niektóre, by założyć gniazda. Inne traktują nasz region jako jeden z punktów wypoczynkowych przed dalszą wędrówką, a jeszcze inne nad nami tylko przelatują.
Dokąd lecą? Najczęściej dalej na północ lub wschód, na przykład do Skandynawii i na Syberię. A że tam wciąż jeszcze zalega gruba warstwa śniegu, u nas i na kolejnych postojach poczekają dokładnie tyle, ile trzeba, by dotrzeć na miejsce w odpowiednim czasie. To ważne. Jeśli przylecą za wcześnie, będą głodować. Jak się spóźnią - mogą nie zdążyć wychować młodych. Na północy wiosna trwa bardzo krótko.
Zapytaliśmy dr. Michała Polakowskiego z Instytutu Biologii Uniwersytetu Szczecińskiego...
Po co ptaki wędrują?
- Ptaki owadożerne w poszukiwaniu pokarmu muszą lecieć daleko na południe - tłumaczy nasz przewodnik po ptasich magistralach. - A roślinożernym czasem wystarczy, że trafią do Polski lub na jakieś blisko położone zimowiska. Coraz częściej się zdarza, że dalej nie odlatują. Nie muszą. Nawet zimą jedzenia jest u nas na tyle dużo, by przeżyć.
Ptaki wykorzystują ocieplenie klimatu, by ograniczyć do minimum długość wędrówki. Po co się męczyć i lecieć tysiąc kilometrów, jeśli można przelecieć kilkaset? Wędrówka to jednak niemały wysiłek. Poza tym jest niebezpieczna.
Te, które mimo wszystko decydują się na poszukiwanie lepszych warunków zimowania, nie zawsze lecą najkrótszą trasą. Okazuje się, że czasami lepiej lecieć wygodniejszą „autostradą” niż krótszą, ale dużo gorszą drogą. Lecą więc z zachodniej Europy wzdłuż wybrzeża Bałtyku w kierunku Litwy, Łotwy i Estonii, a stamtąd dalej do Rosji i Finlandii.
Natomiast te, które docierają do nas z południa, wybierają doliny wielkich rzek, które stanowią swoiste korytarze ekologiczne (na Pomorzu Zachodnim to Dolina Odry). To sprawia, że w Zachodniopomorskiem trasy się krzyżują i ptaków jest tu więcej niż gdzie indziej.
- Poza tym lecą tak zwanym kanałem migracyjnym, skupione przez to na mniejszej przestrzeni - podkreśla Michał Polakowski. - Dzięki temu lepiej je widać i łatwiej obserwować. W głębi kraju podróżują szerokim frontem, rozproszone na dużo większej powierzchni. Stąd nie ma tam tak spektakularnych widoków na niebie, jak tu.
Duże ptaki często lecą nad lądem wzdłuż wybrzeża, unikając otwartych akwenów. Wykorzystują wtedy wznoszące prądy powietrzne - bezpośrednio nad wodą termiki nie ma. Przemieszczają się wtedy, prawie nie zużywając energii. Wybierają tę drogę, pomimo że może być dalej do celu. Tą samą trasą, ale już nad wodą, leci całe mnóstwo kaczek, gęsi, nurów, mew, nawet alek.
- Co ciekawe, często lecą przy silniejszych podmuchach i pod wiatr - dodaje dr Polakowski. - Choć jest to prawdopodobnie bardziej męczące, to jednak łatwiej wtedy zapanować nad trajektorią lotu.
Poruszanie się z wiatrem jest zbyt niebezpieczne. Silny poryw może znieść ptaki z trasy i muszą potem nadrabiać wiele kilometrów. Może je też zwiać na przeszkody, na których robią sobie krzywdę.
Bywa, że nie wracają
Pogoda wymusza na ptakach również wysokość lotu. Przeważnie wznoszą się na kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów nad ziemię, choć bywa, że znacznie wyżej. W gorszych warunkach, takich jak mgła, obniżają loty.
- Wtedy często rozbijają się o linie energetyczne oraz wysokie i szklane budynki - twierdzi ornitolog. - Powstało na ten temat wiele prac naukowych, jedna dotyczy warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Okazuje się, że rozbija się na nim bardzo długa lista gatunków. Są na niej nawet ptaki wodne.
Nocą, kiedy małe ptaki zniżają lot, często giną, zderzając się z samochodami. Kierowcy mogą tego nawet nie zauważyć - słychać przecież tylko lekkie stuknięcie. Ale giną w ten sposób nie tylko maluchy.
- Sam widziałem, jak bocian wpadł na pędzącą ciężarówkę. Nie miał z nią szans - przypomina sobie naukowiec. - Na pewno wielu kierowców zauważyło, że wzdłuż dróg szybkiego ruchu siedzą na płotach ptaki drapieżne, na przykład myszołowy czy kanie. To nie jest przypadek. Na co czekają? Żerują na padlinie, czyli właśnie na zwierzętach ginących na drogach. Z tym że kij ma dwa końce. Często one również podczas posiłku wpadają pod koła samochodów.
Ale nie tylko człowiek przyczynia się do śmierci migrujących ptaków. Pospolite sikory, takie jak modraszka czy bogatka, a także zięby, lecą z północnego wschodu przez Bałtyk i dalej na zachód wzdłuż polskiego wybrzeża. Migrują w dużych grupach.
- A za nimi wędrują w pojedynkę krogulce. To drapieżniki polujące na drobne ptaki. Wygląda to tak, jakby wybierały się na wyprawę z prowiantem - tłumaczy naukowiec.
Często ptaki nie przelatują całej trasy jednym skokiem. Robią sobie wtedy przerwy. Czasami tylko na wypoczynek, a czasami, by poczekać na ocieplenie w rejonach, do których się udają. Są jednak takie gatunki, które decydują się na długą marszrutę i bez przer-wy (jednym skokiem) przelatują przez Bałtyk. Robią tak np. pięciogramowe mysikróliki. Docierają do Polski niezwykle wycieńczone.
- Wtedy stają się łupem drapieżników, z których najniebezpieczniejszy jest dla nich... kot. Na naszym wybrzeżu (między innymi na Helu) dokonują wśród zmęczonych ptaków spustoszenia. Prawdziwe pobojowisko - mówi dr Polakowski.
Nie przestają zadziwiać
Sezonowe migracje najbardziej niebezpieczne są dla młodych ptaków.
- Trzy czwarte niedorosłych i drobnych ptaków wróblowych nie dociera wiosną do miejsc lęgowych, nie przeżywają zimy - zauważa ornitolog.
Co dziwne, te straty nie wpływają na liczebność populacji. Przykładem są liczne w Europie zięby, ale takich gatunków jest znacznie więcej.
- Kiedyś znany ornitolog, prof. Ludwik Tomiałojć, w ciągu jednego dnia doliczył się kilkuset tysięcy migrujących osobników. Jeśli przyjąć, że podobnie intensywnych dni jest w sezonie kilkanaście, to wychodzi, że nad naszymi głowami przelatują miliony ptaków. Myślę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę ze skali zjawiska. To jest czasem niekończący się dywan. Wygląda to naprawdę imponująco! - mówi dr Polakowski.
Niestety, natychmiast dodaje, że ptaków jest jednak coraz mniej. W wielu przypadkach (choć nie we wszystkich!) zmniejsza się ich liczba. Powodów jest oczywiście wiele - wyręb lasów, wysuszanie bagien, rozwój cywilizacyjny. Między innymi to sprawia, że zmieniają się ich zwyczaje. Dotyczy to też tras przelotu, które nie zawsze są w pełni poznane i zrozumiałe.
- Kiedyś śledziłem przeloty mew śmieszek. Okazało się, że jedna z nich raz zimowała na południu Europy, a inną zimę spędzała na zachodzie kontynentu - słyszymy od naszego rozmówcy.
Nie wiadomo, czym to logicznie wytłumaczyć. Ornitolodzy takich nierozwiązanych zagadek znają więcej.
- W 2000 roku obserwowaliśmy z kolegą śmieszki latające nad kolonią lęgową na obrzeżach Białegostoku. Gdy przypadkiem wyostrzyłem obraz w lornetce na dalszy plan, dostrzegłem lecące bociany. Niby nic niezwykłego, ale coś mi w nich nie pasowało - na przykład nogi nie wystawały za ogon, szyje były wyjątkowo krótkie, a dzioby wielkie. Dopiero po chwili się zorientowałem, że to nie bociany, lecz pelikany różowe. Co tu robiły?
Podobnych anomalii jest bardzo dużo. Kilka lat temu np. widziano w Warszawie nad Wisłą sępa. W ubiegłym roku sikorę lazurową. Z jednej strony takie odwiedziny to coś niezwykłego. Ale z drugiej, dla wielu takich ptaków może nie być to aż tak wielkie wyzwanie. Większość przeżyje i wróci do siebie. Pytanie tylko, po co tu przyleciały?
- W ubiegłym roku miłośnicy gęsi śledzili przelot samca gęsi małej o imieniu Mr. Blue. Ptak przemieszczał się wraz ze stadem krewniaków z zimowisk na południu Europy na lęgowiska w północnej Skandynawii. Któregoś razu, kiedy z Grecji wracał do siebie do Norwegii, zrobił sobie przerwę na Węgrzech. Kolejnego dnia rano pojawił się w dolinie Biebrzy, ale po krótkim tam pobycie zdecydował się wrócić na Węgry. W jakim celu leciał tyle kilometrów? Obserwatorzy gęsi stwierdzili, że czegoś zapomniał.
***
Tytuł pochodzi z wiersza Agnieszki Osieckiej „W żółtych płomieniach liści”, śpiewanego przez Skaldów i Łucję Prus.