Wstyd pozostanie
Podzielił nas stosunek do naszej narodowej i państwowej wspólnoty. Są tacy, którym ona zawadza i chcą ją zniszczyć.
Czego jako obywatele - według sondaży - oczekujemy przede wszystkim? Dobrobytu i stabilizacji. A także sprawnej służby zdrowia, bezpieczeństwa i solidnej edukacji.
Jedni z nas oczekują, że nowy rząd, a właściwie kontynuacja dotychczasowego, jest w stanie nam to zapewnić. Inni są przekonani, że przeciwnie, ten rząd nie poradzi sobie z zaspokojeniem ich pragnień. Jeszcze innym rząd dobrej zmiany popsuł interesy, przeważnie niewiele mające wspólnego z uczciwością, więc tego rządu nienawidzą. Tak czy inaczej będziemy rząd oceniać po efektach jego pracy. Na razie jednak nikt nie może zaprzeczyć, że żyjemy coraz dostatniej. No, może z wyjątkiem tych, którzy za wysługiwanie się złu stracili emerytalne przywileje.
Stosunek do władzy podzielił Polaków. Gdyby to była różnica zdań, wynikająca jedynie z różnych ocen sytuacji materialnej i pomysłów na jej poprawę, nie byłoby w tym jeszcze niczego groźnego. Podzielił nas jednak stosunek do naszej narodowej i państwowej wspólnoty. Są tacy, którym ona zawadza, chcą ją zniszczyć i zastąpić cywilizacyjną pustką. Dlatego importują kulturową rewolucję, która ma wykorzenić naszą tożsamość, zniszczyć przywiązanie do tradycyjnych wartości, wykoślawić historię, zburzyć społeczny ład. Jednym słowem chcą zniszczyć Polskę taką, jaką przekazały nam poprzednie pokolenia. Nie ma to nic wspólnego z nowoczesnością, postępem czy modernizacją.
Promocja tej destrukcyjnej ideologii odbywa się za pomocą różnych metod, czasem pod postacią z pozoru niewinnych działań, mających rzekomo służyć wolności, swobodzie wyboru, zaspokajaniu indywidualnych potrzeb. Ostatnio np. mówi się o wolności badań naukowych, których celem jest tworzenie pseudonaukowych podstaw dla chorych teorii czy patologicznych praktyk.
Na uniwersytetach pojawiają się „badacze”, którzy jeszcze nie tak dawno gorliwie krzewili marksizm-leninizm i podobne brednie. Jest też gromada ich uczniów, a także już znacznie liczniejsze grono oportunistów, którzy w zamian za utrzymanie intratnych posad czy tolerowanie statusu naukowych miernot, gotowi są zaakceptować każdą bzdurę, wspieraną przez aktualną modę, sączoną przez bulwarowe media czy tabloidowych celebrytów. Powstają więc „instytuty” fałszu, „katedry” mistyfikacji, „habilitacje” zwykłego kitu. Pół biedy, gdy taką grandę uprawia się na jakichś niby wszechnicach, wieczorowych kursach dla sfrustrowanych aktywistów i agitatorów. Gorzej, gdy z tego powodu trzeba się wstydzić za poważne uczelnie, często o historycznym dorobku.
Naukowy komunizm narzucili uczelniom sowieccy kolaboranci. Studia gender narzuca polityczna poprawność, bezmyślna moda i intelektualna pustka. Moda przeminie, ale wstyd pozostanie, tak jak został po czerwonej profesurze i marcowych docentach.