Wszyscy marzą o rozwoju. Ale udaje się to tylko nielicznym
Rozmowa z prof. Henrykiem Wnorowskim, ekonomistą, z Wydziału Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu w Białymstoku.
Siedem miast z woj. podlaskiego znalazło się na liście zagrożonych degradacją. Najwyżej, bo na 2. miejscu jest Hajnówka.
To jest lista średnich miast, które zdefiniowano jako te niewojewódzkie, nie mniejsze niż 20 tysięczne, bądź 15 tys. jeśli są siedzibą powiatu. Znalazły się tam właściwie wszystkie miasta z woj. podlaskiego, które to kryterium liczebności spełniały, poza Suwałkami. To, że nie ma tam Suwałk jest dobrą wiadomością nie tylko dla tamtejszych mieszkańców, ale i dla całego regionu. Bo oznacza, że są u nas nieduże miasta, gdzie dobrze się dzieje. Natomiast tych, gdzie dzieje się źle, jest tak naprawdę więcej, niż wskazuje na to ranking. Znalazły się one poza nim, bo nie spełniają kryterium średniego miasta.
Ten ranking sporządzony przez PAN został przygotowany w oparciu o kilkanaście kryteriów. Jednym z ważniejszych jest kryterium demograficzne, czyli kwestia wyludniania się miast. Drugim jest utrata istotnych funkcji społeczno-gospodarczych. Przykre jest, że w absolutnej czołówce znalazła się tam Hajnówka. Z drugiej strony, dla kogoś, kto chociaż trochę interesuje się gospodarką województwa i od czasu do czasu przejeżdża przez to miasto, nie jest to już zaskoczeniem. Hajnówka najwięcej straciła z powodu tego, że upadł przemysł drzewny, na którym opierał się rozwój miasta. Nie ma tam dużych zakładów przemysłowych, które zatrudniałyby pracowników. I to ma swoje konsekwencje w demografii. Ludzie, zwłaszcza młodzi, wyjeżdżają za pracą. Są oczywiście i inne rankingi, w których woj. podlaskie wypada bardzo dobrze, jako miejsce dobre do życia. Jednak żeby się dobrze żyło, trzeba mieć źródło dochodu. W Hajnówce jest i świeże powietrze, i sąsiedztwo Puszczy Białowieskiej, czyli wspaniałe warunki. Młodzi ludzie potrzebują jednak i innych argumentów żeby zostać. Kwestia statusu materialnego jest bardzo istotna, zresztą zawsze taka była. Tyle, że teraz jest dużo łatwiej wyjechać za tzw. chlebem, czy to do większego miasta, czy też zagranicę. Odległości „zmniejszyły się”. Stąd skala zjawiska jest duża.
Innym kryterium jest ograniczona dostępność komunikacyjna. Chodzi tu o możliwość prowadzenia biznesu. To się w niektórych miastach wkrótce zmieni, np. w Zambrowie, gdzie dzięki dokończeniu budowy drogi krajowej S8 będzie można znacznie łatwiej dotrzeć.
Nie zdziwiła pana obecność Augustowa w rankingu? To miasto może nieduże, ale świetnie rozwinięte pod względem turystycznym, o czym świadczą przybywające tam tłumy turystów. Ci ludzie muszą przecież gdzieś spać, jeść, robić zakupy. To powinno napędzać koniunkturę.
Miałem okazję kilkukrotnie rozmawiać z biznesmenami z Augustowa, którzy prowadzą działalność niezwiązaną z branżą turystyczną. W ich ocenie pójście Augustowa w stronę uzdrowiska, w stronę turystyki, utrudniło trochę funkcjonowanie w innych gałęziach gospodarki. Chodzi m. in. o uzyskiwanie różnych pozwoleń. Myślę, że akurat to miasto ma całkiem niezłe perspektywy rozwoju i szansę poprawić swoją pozycję.
Trzeba pamiętać, że w rankingu znalazła się blisko połowa wszystkich średnich miast w kraju. Jeśli się więc na niego popatrzy z perspektywy całej Polski, to woj. podlaskie nie wypada wcale najgorzej. Na liście znalazło się np. wiele miast powiatowych z Dolnego Śląska. Są tam też miasta z Wielkopolski, np. Konin, co może budzić pewne zdziwienie. W końcu jest to byłe miasto wojewódzkie, z przemysłem z branży wydobywczo-energetycznej.
Być może Poznań intensywnie „wysysa” ościenne miasta?
Zapewne. Dlatego trzeba pamiętać o tym, co jest głównym motywem planu zrównoważonego rozwoju premiera Mateusza Morawieckiego.
Ten ranking pokazuje, że będzie to poważne i trudne zadanie. Bo nawet przy takim oficjalnym nastawieniu jak wyżej, to te duże ośrodki i tak będą „wysysały” mieszkańców z tych mniejszych. Po prostu dlatego, że dla wielu młodych są super atrakcyjne choćby w konfrontacji z Hajnówką.
Powinniśmy powiedzieć, że znalezienie się na tej liście to też pewien plus. Miasta zdegradowane mogą liczyć na wsparcie rządu, mogą liczyć na różnego rodzaju preferencje, np. dodatkowe punkty przy ocenianiu wniosków o dofinansowanie.
Z wypowiedzi władz małych i średnich miast wynika, że jak zawsze kłopotem są pieniądze. W ich przypadku kłopotem jest brak pieniędzy na wkład własny w inwestycje. I tutaj ten program przeciwdziałający wykluczeniu średnich miast jest krokiem w dobrym kierunku. Oczywiście są opinie, że miast jest ponad 120, a pieniędzy 2,5 mld, że to jest bardzo mało. To wszystko prawda. Tyle, że wcześniej nie było nic, a teraz jest coś. To są środki, które mogą być wykorzystane jako wkład własny. Zatem już teraz jest to poważne zadanie dla władz tych miast, bo nie będą mogły już się usprawiedliwiać, że nie mają na wkład własny. Rząd oferuje taką możliwość. Drugi obszar to jest stymulowanie inwestycji prywatnych. Mamy gospodarkę rynkową i nie należy oczekiwać, że w każdym z tych miast będzie jakaś inwestycja rządowa. Będą natomiast ułatwienia dla prywatnych inwestorów. Na pewno nie należy oczekiwać, że centrala wszystko załatwi. Program to jest taka pomoc i finansowa, i organizacyjna żeby władze samorządowe mogły się wykazać.
Nie uważa pan, że może należałoby zapytać lokalne władze, jakiej one pomocy by oczekiwały? Wiem, że nie we wszystkich miastach problemem jest brak funduszy na wkład własny, tak jest choćby w Zambrowie. Samorządowcy lepiej znają miejscowe realia i potrzeby, niż rząd. Może zabrakło elementu konsultacji?
Wróćmy do tego momentu, kiedy mówiliśmy o tym, że ta główna inicjatywa jest tutaj, na miejscu. Nie rozpoznaję sytuacji w ten sposób, że rząd chce odebrać podmiotowość władzom samorządowym i chce im coś na siłę zafundować. Władze lokalne mogą wykazywać się wszystkim, co miały w swoich planach czy programach wyborczych, a jeśli nie są w stanie tego sfinansować samie to jest ścieżka, która może im pomóc. Tak to rozumiem.
Co miasto, to specyfika. Jeśli ten program ma rzeczywiście spełnić swoje zadanie, a nie być tylko takim rzuceniem grosza na pokaz, to warto by było tę specyfikę uwzględnić.
Tak, absolutnie. Ale to muszą zrobić lokalni włodarze, bo oni to najlepiej czują. Powtórzę, że sprawa jest trudna. Jednym z najważniejszych problemów jest demografia, a ona jest jaka jest. A duże ośrodki od zawsze są atrakcyjniejsze od małych. Ale jest jakaś część tych lokalnych społeczności, która z różnych powodów nigdzie nie wyjedzie. Nie będzie szukać większych pieniędzy w Warszawie czy Brukseli. To oni będą stanowili podstawę tych lokalnych centrów rozwoju. Będą stanowili o tym, jak ta specyfika lokalna będzie wyglądała. Nie będzie przecież tak, że te 122 średnie miasta przestaną istnieć. Takiego zagrożenia nie ma. Rozwój społeczno-gospodarczy jest marzeniem wszystkich. A ci którzy są słabiej rozwinięci przeważnie chcą doganiać tych lepiej rozwiniętych. Wszyscy na to liczą, ale nielicznym się to udaje. Nie trzeba tego odbierać aż tak dramatycznie. Na pewno jednak demografia powinna władze dopingować żeby się bardziej starały, aby te wskaźniki poprawić.
Demografia, a więc spadająca liczba ludności powinna władze dopingować do tego, żeby się bardziej starały, aby te wskaźniki poprawić
prof. Henryk Wnorowski
ekonomista z UwB