Wszyscy możemy być ministrami, bo lubimy wyzwania
To był tydzień wpadek polityków związanych z Prawem i Sprawiedliwością.
Najpierw media ujawniły, że Mariusz Rusiecki, były radny łódzkiego sejmiku, a obecnie rajca PiS w warszawskiej dzielnicy Śródmieście i dyrektor w kontrolowanym przez państwo koncernie Orlen, zmniejszył sobie pensje aż o 100 tysięcy złotych. Niestety, tylko na papierze. Dziennikarze ustalili, że Rusiecki w ubiegłym roku składał dwa oświadczenia majątkowe.
We wrześniu gdy odchodził z łódzkiego sejmiku i w grudniu gdy został radnym w stolicy. Dochody polityka spadły radykalnie, bo w jednym oświadczeniu wpisał kwoty brutto, a w drugim netto. Prawa Rusiecki nie złamał, bo przepisy nie regulują tego, czy powinny to być kwoty brutto, czy netto, ale wielki niesmak pozostał.
Jeszcze głośniej było o Macieju Gawinie, który z dnia na dzień zyskał sławę w całej Polsce. Powód? Otóż ten radny Prawa i Sprawiedliwość z sejmiku województwa świętokrzyskiego, został dyrektorem Uzdrowiskowego Szpitala Kompleksowej Rehabilitacji „Krystyna" w Busku-Zdroju, który wchodzi w skład Uzdrowiska Busko-Zdrój. Gdy tuż po nominacji, został zapytany przez dziennikarzy o to jakie ma kompetencje, żeby pełnić tę funkcję, radny odpowiedział z rozbrajająca szczerością, że „dość często chorował i poradzi sobie na tym stanowisku, ponieważ lubi wyzwania”.
Idąc tym tokiem rozumowania, to ja mógłbym zostać na przykład ministrem obrony narodowej, bo przynajmniej kilkanaście razy oglądałem serial „Czterej pancerni i pies”. Nadawałbym się również na biskupa ponieważ dobrze znam film „Kler lub szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, bo lubię „Psy” Władysława Pasikowskiego. To jednak nie wszystko. Wychodzi na to, że każdy z nas nadawałby się na ministra finansów. Przecież jak byliśmy dziećmi posiadaliśmy skarbonki i… pewnie też lubimy wyzwania.