Wszyscy zapłacimy za to, żeby w Polsce nie brakło prądu
Za kilka lat nasze rachunki za prąd mogą wzrosnąć o kolejne kilkadziesiąt złotych. To po to, żeby nie było w kraju kłopotów z energią...
– Jest zagrożenie zapaści energetycznej, a my mamy płacić jeszcze więcej za rachunki za prąd?! Nie ma mowy! Niech rząd płaci za te inwestycje, a nie zwykli Polacy. Nie dość, że tyle z mojej wypłaty idzie na podatki do Skarbu Państwa, to jeszcze trzeba robić wysokie opłaty z własnych pieniędzy – mówi Tomasz Nadolny, technik farmacji z Zielonej Góry. Lubuszanin złości się, bo rząd szykuje się do wprowadzenia tzw. rynku mocy. Co to takiego?
Dziś w Polsce wytwarza się niespełna 40 gigawatów energii. Zdarza się, że to za mało. W 2014 r. po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że Polska stała się importerem prądu, a rok temu sytuacja zrobiła się na tyle podbramkowa, że trzeba było – jak za PRL-u – wprowadzić 20. stopień zasilania, co oznaczało możliwość odbioru co najwyżej 30 proc. dostarczanej zwykle energii. By nie dopuścić do blackoutu, czyli całkowitej utraty mocy, rząd chce zwiększyć możliwości energetyczne Polski. Kilka tygodni temu minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził, że w Polsce potrzeba jeszcze 12-15 gigawatów, co oznacza wybudowanie 20-24 bloków energetycznych (m.in. na węgiel). A to wiąże się z ogromnymi wydatkami inwestycyjnymi, które mieliby ponieść także odbiorcy.
O ile wzrosną rachunki?
„Przyjęcie projektu rynku mocy tak jak proponuje Ministerstwo Energii wiązałoby się z nałożeniem na społeczeństwo i gospodarkę kosztów rządu 80-90 mld zł w okresie od 2021 r. do 2030 r.” – czytamy w przesłanej „GL” analizie, którą przygotowali Regulatory Assistant Project oraz ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Organizacje te podkreślają, że przed podjęciem decyzji obciążającej konsumentów, rząd musi rozważyć, czy nie można w sposób tańszy, a zarazem w bardziej kompleksowy sposób rozwiązać problemów polskiej energetyki.
– Jeśli rynek mocy ma wspomóc budowę i modernizację bloków na węgiel kamienny, to będzie się to wiązało ze wzrostem rachunków za energię elektryczną dla przeciętnego gospodarstwa domowego o 280-340 zł, czyli o ok. 20 proc. Koszty rynku mocy są więc zbyt wysokie dla polskich przedsiębiorstw i gospodarstw domowych – szacuje dr Jan Rączka z RAP. Zdaniem tej organizacji oraz ClientEarth proponowany przez ministerstwo projekt przedłuży życie starych wysokoemisyjnych instalacji, które będą miały problemy z rosnącymi kosztami eksploatacyjnymi.
Podwyżka za podwyżką?
– Dziś za prąd płacę niewiele ponad 100 zł. Podwyżka o 20 zł nie byłaby może za duża. Tyle tylko, że każdy będzie chciał podnieść ceny. Właśnie dostałem nowy czynsz. Od września spółdzielnia każe płacić sobie 50 zł więcej. Sami też w gazecie pisaliście, że jeszcze szykuje się pod-wyżka cen wody. Jeśli tak wszystko pozbiera się w jedną całość, to wyjdzie, że same opłaty wzrosną mi o prawie 100 zł. A pensja stoi w miejscu – mówi Leszek Krzyżanowski z Gorzowa. Do poprawy sytuacji w polskiej energetyce podchodzi sceptycznie. – Jak najbardziej jestem za. Tylko dlaczego to ja mam płacić za lata zaniedbań – mówi gorzowianin.
„Zaniechanie wprowadzenia rynku mocy to koszt ponad 10 mld zł rocznie. Z perspektywy konsumentów wywołać może poważne skutki w postaci drastycznego spadku dobrobytu społecznego. Najtańszym sposobem poprawy bezpieczeństwa energetycznego państwa będzie wprowadzenie rynku mocy” – napisali właśnie eksperci Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej. W ostatnią środę przedstawili oni raport „Rynek mocy, czyli jak uniknąć blackoutu”. Data była nieprzypadkowa. To właśnie 10 sierpnia rok temu wprowadzony został 20. stopień zasilania. Straty były ogromne. Nowosolska Gedia musiała wstrzymać produkcję. Przez to, że nie pracowała cała jedna zmiana, firma straciła ok. 1 mln zł.
Zdaniem Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, polski system energetyczny może przestać się bilansować już w 2020 r.