Wszystkie filmy zrobiłem dla zwiedzających, dla ich łez
O kulisach pracy nad filmami znajdującymi się na wystawie głównej Muzeum II Wojny Światowej oraz w jaki sposób powinniśmy odczytywać ostatni z nich, wieńczący całą ekspozycję - opowiada Matt Subieta, współrealizator obrazów
W wywiadzie, którego doktor Karol Nawrocki, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, udzielił w ubiegłym tygodniu „Dziennikowi Bałtyckiemu”, padło między innymi stwierdzenie, że poszukuje on autora filmu, który można obejrzeć przy wyjściu z wystawy głównej. I oto znalazł się Pan - na Facebooku. Dzięki temu możemy porozmawiać.
Tak, to ja zmontowałem pokazywane na wystawie filmy, choć w przypadku ostatniego, wieńczącego całą ekspozycję, odpowiadam również za scenariusz. Można więc powiedzieć, że jest to dzieło bardziej autorskie, które - podobnie jak wszystkie inne - zostało zrealizowane bez jakichkolwiek preferencji politycznych. Pracując nad tymi materiałami, spędziłem w biurze Muzeum II Wojny Światowej niemal trzy lata, dlatego dziwi mnie, że p.o. dyrektor musiał mnie „poszukiwać”. Wystarczyło zapytać o mnie pierwszą z brzegu osobę, która pracuje w muzeum. Widać, że wraz z nadejściem „dobrej zmiany” atmosfera w placówce stała się fatalna. Trudno żeby było inaczej, skoro pan Nawrocki wkroczył w działający od lat ekosystem, doprowadzając do dymisji osób, które nim zarządzały, i objął stanowisko dyrektorskie, nie zapoznając się uprzednio nawet z wystawą własnego muzeum. Dla mnie jest to zwykła pycha, pogarda i brak honoru, ale dla pana Nawrockiego prawdopodobnie powód do dumy. Historia nas rozliczy.
W ocenie obecnej dyrekcji, ów kontrowersyjny film pokazuje - tu cytat: „zderzenie świata bogatego i biednego, choć istotą okresu powojennego był podział na świat normalny i nienormalny”.
Po naszej stronie żelaznej kurtyny było biedniej niż po drugiej, i to chyba oczywiste. Jednak o ile nasz świat można już ostatecznie określić jako „nienormalny”, to określenie Zachodu jako „normalny” jest skrajnie infantylne. Mamy tam króliczki Playboya obok Ku Klux Klanu, zabójstwo JFK, interwencje zbrojne i ich ofiary, zamach z 11 września, protesty i zamieszki, a wszystko okraszone Beatlesami, ujęciami z lądowania na Księżycu czy prezentacji nowego iPhone’a. To bynajmniej nie jest świat „normalny” i jeśli ktoś tego w tym filmie nie widzi, to znaczy, że bardzo nie chce zobaczyć albo nie umie. Nie wiem, co gorsze.
Nawrocki wkroczył w działający od lat ekosystem, doprowadzając do dymisji osób, które nim zarządzały, i objął stanowisko dyrektorskie, nie zapoznając się uprzednio nawet z wystawą własnego muzeum. Dla mnie jest to zwykła pycha, pogarda i brak honoru, ale dla pana Nawrockiego prawdopodobnie powód do dumy. Historia nas rozliczy.
Krytycy filmu wskazują, że brakuje w nim co najmniej kilku ważnych postaci i wydarzeń. Chociażby lepszego wyeksponowania prezydenta Ronalda Reagana, który walnie się przyczynił do upadku komunizmu, a pojawia się tylko w krótkiej migawce. Negatywne oceny dotyczą też rzeczywistości tużpowojennej. W filmie niewiele jest o oporze i represjach, jakie w całej Europie Środkowo-Wschodniej dotknęły przeciwników komunizmu. Zamiast tego położono akcent na kwestię odbudowy, industrializacji.
Represji systemu komunistycznego w tym filmie nie brakuje: jest rok 1956 na Węgrzech, 1968 w Polsce, Janek Wiśniewski, Ryszard Siwiec i wiele innych. Z kolei o zniszczeniach mówią film i wystawa w poprzedniej sali. To nie jest film, który ma wartość merytoryczną, ale emocjonalną, i zdaję sobie sprawę, że nie zadowolę nim nikogo w stu procentach. Zabiegałem o słynne „Mr. Gorbachev, open this gate” Reagana, jednak kontrole i cięcia finansowe zarządzone przez Ministerstwo Kultury w momencie przejmowania muzeum udaremniły pozyskanie tego materiału.
Co do represji skierowanych wobec przeciwników komunizmu, to w muzealnej sekcji 15 zamieściłem ich zdjęcia w filmie „Radości z końca wojny”. Te same materiały w filmie końcowym były dla widza niezrozumiałe bez kontekstu i w tak szybkim montażu, więc je usunąłem. Większość widzów myślała, że są to nowo odkryte wojenne zbrodnie. Temat żołnierzy wyklętych jest mi bardzo bliski. Bratem mojego dziadka był Antoni „Szary” Heda (jego aresztowanie upamiętnia tablica na stacji Gdynia Chylonia) - dla jednych bohater, a w mojej rodzinie postać kontrowersyjna, gdyż przez jego działalność antykomunistyczną jego niewinni bracia ponieśli koszmarną śmierć z rąk UB, zaś mój dziadek był brutalnie torturowany. Żołnierze wyklęci i ich rodziny są tematem wielce złożonym i haniebne jest tendencyjne używanie ich dramatycznych losów do zbijania kapitału politycznego.
W tym kontekście przywołuję drugi film w ostatniej sali, troszkę schowany i skromny. Przedstawia on powojenne obrazy Polski. Jest tam scena ukazująca płaczące Polki uginające się nad grobami swoich dzieci i mężów. Zniszczone wojną, pozostawione same sobie kobiety były dużo powszechniejszym zjawiskiem niż żołnierze wyklęci, ale to nie nadaje się ani na pomnik, ani na tiszert, ani na transparent. Temat kompletnie bezużyteczny w tym całym pseudopatriotycznym jarmarku.
Być może odebrano by ten materiał inaczej, gdyby nie muzyka Animalsów. Nie tylko, że towarzysząca filmowi piosenka „House of Rising Sun” mówi o ciężkim życiu w Nowym Orleanie, to jeszcze dość mocno kojarzy się z wojną w Wietnamie. Jest głosem pokolenia lat 60.
Znajomy mi doniósł, że podczas oglądania tego ostatniego filmu syn powiedział do ojca: „Już więcej nie będę bawił się w wojnę”. Tym samym mój cel został osiągnięty, a jeśli ktoś uważa, że ten film nie przemawia, jak trzeba, to obawiam się, że może mieć inny, mroczny cel.
„Ciężkie życie w Nowym Orleanie” to bardzo tendencyjna i uproszczona interpretacja. Ten utwór jest wyznaniem mężczyzny, który przyznaje, że w pewnym przybytku w Nowym Orleanie dopuścił się wielu grzechów i zrujnował sobie życie. Wspomina, że jego ojciec miał problem z uzależnieniem, więc i on zamierza do tego przybytku wrócić i upaść. W ten może nieoczywisty, ale za to bardzo poetycki sposób utwór komunikuje, że jako ludzkość powtarzamy błędy swoich przodków i dążymy do autodestrukcji. Nie wiem, komu kojarzy się z wojną w Wietnamie, bo w tym okresie była eksplozja w sferze muzyki, więc wszystko z tą wojną można skojarzyć. Jedno, co pewne, to że kojarzy się on obecnej władzy ze starą władzą, więc jest z definicji zły. Jednak ja tego filmu nie robiłem ani dla jednych, ani dla drugich, tylko dla zwiedzających, za ich pieniądze i dla ich łez. Niech zatem to zwiedzający mnie z niego rozliczą, a nie ludzie, którzy muszą z całych sił udawać kompetentnych.
Znajomy mi doniósł, że podczas oglądania tego ostatniego filmu syn powiedział do ojca: „Już więcej nie będę bawił się w wojnę”. Tym samym mój cel został osiągnięty, a jeśli ktoś uważa, że ten film nie przemawia, jak trzeba, to obawiam się, że może mieć inny, mroczny cel.
Matt Subieta
reżyser, filmowiec. Pod pseudonimem Matt Cheda rozwija, za własne pieniądze, serial „Odd Bods”, opowiadający o polskich żołnierzach na frontach zachodnich podczas II wojny światowej. Projekt zawiera wspomnienia Polaków, ale stawia ich w kontekście Francuzów, nepalskich Gurkhów i Australijczyków, którzy o Polakach wypowiadali się z uznaniem. Projekt wchodzi w fazę preprodukcji we współpracy z pisarzami i producentami z Australii i USA, gdzie Matt Subieta przez pewien czas mieszkał. Przedsięwzięcie zostało objęte patronatem naukowym Muzeum II Wojny Światowej, jednak po zmianach personalnych, jakie nastąpiły w związku z połączeniem placówki z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, autor zdecydował się z tego patronatu zrezygnować, gdyż - jak mówi - nie wie nawet, kto jeszcze w Dziale Naukowym pracuje