Wszystkim chwalił się, że zabił geja
Komunikat ukazał się w weekendowym wydaniu Głosu Szczecińskiego 3-4 października 1970 r. - Komenda Miejska M.O. w Szczecinie uprzejmie prosi kierowców samochodów osobowych, którzy w dniu 19 września 1970 roku między godziną 21.00-24.00 przebywali na postoju taksówek przy al. Powstańców Wielkopolskich przy szpitalu o zgłoszenie się w KMMO Szczecin przy ul. Kaszubskiej nr 35, pokój 38
Oskarżony Władysław K. Lat 19. Syn Tadeusza i Anny. Kawaler, bezdzietny. Bez zawodu, nigdzie nie pracujący, o wykształceniu 6. klas szkoły podstawowej. Zamieszkały w Szczecinie przy ul. Jagiellońskiej 6. Karany. Aresztowany 17 października 1970 r. Zarzut: zabójstwo Alfreda Janusza Wilka. Motyw – finansowy. Milicjanci sporo napracowali się, aby ustalić, że to K. jest sprawcą. Stąd m.in. anons w Głosie Szczecińskim.
Przesłuchanie podejrzanego Władysława K.:
- W ubikacji w trakcie oddawania moczu złapał mnie za członka jakiś osobnik. Nie wiedziałem, kto to jest, bo było ciemno. Osobnik ten przez chwilę trzymał moje członka w swojej ręce, następnie puścił go i powiedział, że pójdziemy do niego do domu, tam się napijemy czegoś, posłuchamy płyt i porozmawiamy. Ja się zgodziłem i wyszliśmy z ubikacji drugim wyjściem.
Mimo że ofiara była homoseksualistą, nie była to zbrodnia na tle homofobicznym.
Władysław K. pierwsze konflikty z prawem miał już jako nastolatek. Pochodził ze środowiska robotniczego. Ojciec był ślusarzem, ale na początku 1970 roku ciężko zachorował i przestał pracować. Matka była sprzątaczką. Nadużywała alkoholu. Miał czworo rodzeństwa. Najstarszy brat był karany. Jedna z dwóch sióstr wyjechał do Szwecji i tam wyszła za mąż.
Druga siostra od 17. roku życia przebywała w zakładzie poprawczym. Wyszła we wrześniu 1970 r. i zaczęła pracować jako prostytutka. Najmłodszy brał oskarżonego przebywał w pogotowiu opiekuńczym za kradzieże. W domu często wybuchały awantury, których powodem był alkoholizm matki.
- Dzieci pozbawione wychowawczej kontroli rodziców często przebywały poza domem – napisze biegły psycholog.
W pierwszych trzech klasach szkoły podstawowej Władysław K. uczył się dobrze. Potem zaczęły się wagary i towarzystwo ludzi z marginesu. Dwukrotnie powtarzał czwartą klasę. Wtedy też zaczął palić papierosy (20 sztuk dziennie) i pić alkohol. W wieku trzynastu lat został skreślony z listy uczniów. Rok później trafił do poprawczaka za serię kradzieży.
Tam skończył piątą i szóstą klasę podstawówki. W czerwcu 1969 roku wyszedł na wolność. I znowu wszedł w środowisko patologiczne. Za sprzedaż kradzionego zegarka został 1,5 roku więzienia. Wyszedł po 11 miesiącach za dobre sprawowanie. Próbował dorabiać, ale słabo mu szło. Dostał skierowanie do Zarządu Aptek na Golęcinie, ale uznał, że za 1500 złotych miesięcznie nie warto pracować.
Noce spędzał pod lokalem „Kaskada”, gdzie jego siostra pracowała jako prostytutka. Czasem dawała mu kilka złotych na drobne wydatki. Tak miało być też 19 września 1970 roku. Siostra miała mu dać pieniądze na papierosy. K. przyszedł pod „Kaskadę”, ale pieniędzy nie dostał.
Ruszył w kierunku restauracji „Paloma”. Po drodze wszedł do szaletu. Tam spotkał mężczyznę, który miał go podrywać. Mimo scysji, doszli do porozumienia. Mężczyzna, który przedstawił się jako Alfred W., przeprosił K. za swoje zachowanie i w ramach rekompensaty zaprosił go do swojego mieszkania przy al. Niepodległości 32. K. przystał na tą propozycję. Dlaczego? W śledztwie wyjdzie na jaw, że w przeszłości prostytuował się za pieniądze.
Sąd dojdzie do wniosku, że miał nadzieję, że i tym razem otrzyma za taką pracę pieniądze. K. zauważył, że nieznajomy był przygotowany na przyjęcie gościa. Na stoliku w pokoju stały dwa nakrycia z tortem i widelce. Domownik otworzył wino i zrobił kawę. Była godzina 2 w nocy. Wieczór spędzili na słuchaniu płyt i rozmowie. K. dowiedział się, że domownik pracuje w kiosku, a obecnie mieszka sam. Zaproponował oskarżonemu, aby został na noc. K. zgodził się. Położyli się na jednym tapczanie. To był jeden z tych wielu dni, w których K. nie miał przy sobie pieniędzy. Szybko się zorientował, że może okraść nowego znajomego.
- Postanowił więc wykorzystać nadarzającą się okazję i kiedy obaj leżeli na tapczanie, zaczął obmyślać sposób pozbycia się gospodarza, a konkretnie jak pozbawić go życia, by móc go następnie ograbić – napisze potem sąd w uzasadnieniu.
W. był mocno pijany, ale nie przeszkodziło mu to w próbie uwiedzenia K. Oskarżony pod pretekstem uniknięcia stosunku, zszedł z tapczanu, chwycił widelec i wbił go w szyję homoseksualisty. Cios okazał się jednak za słaby. W. podbiegł do okna, aby wezwać pomoc. Wtedy dostał kolejny cios widelcem w plecy. K. odciągnął go od okna i rzucił na tapczan. Ofiara nie broniła się, zbytnio zamroczona alkoholem. K. przyniósł z kuchni nóż i zadał domownikowi serię ciosów w szyję i klatkę piersiową. Cios w szyję okazał się śmiertelny.
Zabójca położył nóż na klatce piersiowej ofiary, a sam poszedł do łazienki zmyć krew z ubrania. Potem zaczął plądrować mieszkanie. Zabrał 1200 zł i rzeczy osobiste denata. Na rzeczach osobistych, które wyjmował z szafek zostawił ślady krwi. Znalezioną chusteczką zaczął zacierać swoje ślady. Nakrycie do kolacji i butelkę ukrył pod wanną. Zabrał dokumenty matki ofiary. Zamknął mieszkanie od zewnątrz.
- Postanowił zamknąć za sobą mieszkanie w taki sposób, by nikt się nie zorientował w najbliższym czasie, że dokonano w nim przestępstwa – napisał sąd.
K. upewnił się, że ofiara nie żyje i wyszedł z mieszkania. Aktówkę z fantami ukrył w piwnicy domu przy al. Wojska Polskiego. Klucze od mieszkania i dokumenty matki ofiary wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Ruszył pod „Kaskadę”, gdzie spotkał znajomych siostry. Za zrabowane pieniądze kupił litr wódki. Połowę wypił z nimi pod „Kaskadą” Ok. trzeciej w nocy wrócił po teczkę z fantami i wrócił do mieszkania, w którym spał jego kolega Andrzej M. Opowiedział mu ze szczegółami, skąd ma pieniądze. Swoim wyczynem pochwalił się też przed innymi znajomymi. Część zrabowanej odzieży rozdał kolegom.
Alfred W. mieszkał sam, bo rozstał się z żoną, która nie mogła zaakceptować jego homoseksualnych skłonności. W rodzinie postanowiono, że do syna wprowadzi się jego matka. 22 września, ponad miesiąc od zbrodni, kobieta otworzyła swoimi kluczami drzwi mieszkania. Zobaczyła zwłoki syna. Lekarz stwierdził zgon. Milicja rozpoczęła poszukiwania sprawcy.
Szybko ustalono, że ofiara miała skłonności homoseksualne. Podczas działań operacyjnych ustalono, że Władysław K. kilkukrotnie chwalił się rożnym osobom, że „zabił pedała”. Andrzej M., który pierwszy usłyszał od oskarżonego szczegóły zbrodni opowiedział milicjantom, co usłyszał.
- Mówił, że jak się położyli, to on myślał jak zabić „pedała” - zeznawał Andrzej M.
Jeszcze przed aresztowaniem, ale już po zabójstwie dokona czynu chuligańskiego - pobije bez powodu kilku przechodniów. W trybie przyśpieszonym zostanie skazany na rok więzienia.
Podejrzany przyznał się do winy, ale twierdził, że zabił nie dla zysku, ale w afekcie. Był wzburzony tym, że mężczyzna proponuje mu seks. Ale sąd rozprawił się z tą linią obrony i nie dał jej wiary. Badania odcisków palców potwierdziło, że oskarżony był w mieszkaniu ofiary. Jego odciski znaleziono na powłoczce poduszki, dzbanuszku i butelce po winie. Odzyskano też rozdaną przez oskarżonego odzież ofiary. Rodzina rozpoznała, że koszule i marynarka należały do W.
K. twierdził, że pieniądze ukradł przypadkiem, gdy szukał kluczy, aby zamknąć mieszkanie.
- Krytycznego wieczoru spodziewał się otrzymać pewną kwotę pieniędzy od siostry, ale i ona go zawiodła. Dlatego przystaje na prośbę denata, gdyż orientuje się, że za tego rodzaju usługi otrzyma pieniądze (…). Postanawia skorzystać z nadarzającej się okazji zdobycia pieniędzy i w tym celu decyduje się na zabójstwo – napisał sąd w uzasadnieniu.
Jednym ze świadków w procesie Władysława K. była Genowefa W., żona zamordowanego. Według niej, już po trzech miesiącach od ślubu zaczęło się w małżeństwie dziać źle. Maż ją bił, wracał z pracy pijany. Zauważyła też, że lubi przebywać z dużo młodszymi od siebie mężczyznami.
- Gdy mówiłam, że są dla niego za młodzi, on odpowiadał, że to koledzy z bloku.
Wyrok 25 lat więzienia, 3 tysiące złotych grzywny i 10 lat pozbawienia praw publicznych zapadł 20 maja 1971 r.
- Jako okoliczność wybitnie obciążającą należało uznać sposób popełnienia zbrodni, a w szczególności z zamiarem bezpośrednim oraz bezprecedensową okoliczność ułożenia narzędzia zbrodni na zwłokach ofiary, świadczą o daleko posuniętym okrucieństwie. Tylko bezwzględna izolacja oskarżonego od społeczeństwa i to w wymiarze 25 lat, zapobiegnie dokonywaniu przez niego nowych przestępstw – uzasadniał sąd.
Jako okoliczność łagodzącą uznał jedynie młody wiek sprawcy – nie miał jeszcze 21 lat oraz osobowość socjopatyczną, która była efektem wychowania w zdemoralizowanym środowisku.
- Te względy zadecydowały, że sąd nie wymierzył najwyższej przewidzianej przez ustawę kary – napisał sąd.
Przesłuchanie Wiesława K. - Gdy wypiliśmy wino i kawę, osobnik ten zaczął się rozbierać tłumacząc mi, że w niedzielę rano pracuje i musi wstać. Mnie też kazał się rozebrać i położyć z nim razem. Ja zdjąłem buty, koszulę i zostałem w spodniach. On powiedział, żebym zdjął spodnie i się nie krępował. Nie wiem co mi się stało, że zabiłem tego pedała.
Opinia sądowo-psychiatryczna:
- Oskarżony zachowuje się spokojnie, poprawnie. Kontakt słowny nawiązuje, odpowiada wyczerpująco, pełnymi zdaniami. Ma cechy osobowości socjopatycznej. Nie wynikają jednak one z przyczyn osobowych, lecz jedynie z demoralizujących wpływów środowiska. W okresie dokonywania zabójstwa miał zachowaną zdolność rozumienia znaczenia czynu i kierowania swoim postępowaniem.
Opinia psychologa:
-Pozytywnych wpływów wychowawczych nie było. W takich warunkach osobnik przejął od swego środowiska społecznego te normy postępowania, które w nim obowiązują. Stąd też mogą powstać u oskarżonego osobowość socjopaty – brak przystosowania do ogólnie przyjętych zasad współżycia społecznego. W związku z tym charakteryzuje się on bardzo ubogą sferą uczuciowości wyższej, jest mało krytyczny. Biorąc pod uwagę powyższe, jak również to, że oskarżony miał rozeznanie w sprawach homoseksualnych, a także uprzedni kontakt z homoseksualistą, nie można stanowczo twierdzić, że sytuacja poprzedzająca zabójstwo była dla niego zaskoczeniem i wywarła tak silny stan uczuciowy, który można byłoby określić mianem afektu.
3 listopada 1971 r. Sąd Najwyższy utrzymuje wyrok w mocy. W marcu 1972. skazany dokonuje w więzieniu w Sztumie samouszkodzenia ciała. Połyka tzw. kotwicę, czy drut na nitce, który połyka się wraz z chlebem. Gdy chleb się rozpuści, skazany szarpie drut za nitkę. Drut wbija się w powłoki brzuszne powodując ciężkie obrażenia. Leczenie Władysława K. trwało prawie pół roku. Sąd uznał, że zrobił to celowo i nie zaliczył mu pobytu w szpitalu na poczet kary.
15 maja 1978. Zakład Karny we Wronkach do Sądu Wojewódzkiego w Pile:
Zawiadamiam, że 1 maja 1978 r. zmarł skazany Władysław K. odbywający karę 25 lat pozbawienia wolności. Przyczyna zgonu: zapalenie mózgu i płuc.
Skazany umarł w wieku 27 lat.