Wszystko, co poleciało w kosmos. Kolekcja o marzeniach człowieka
Buran miał być radziecką odpowiedzią na amerykańskie wahadłowce. Świetnie się zapowiadał, ale źle skończył. Człowiek od zawsze z lękiem i nadzieją patrzył w niebo, dopiero niedawno zaczął tam latać. Czym? Rafał Duch ma kolekcję modeli ponad 150 (na razie) obiektów, jakie człowiek posłał w kosmos. I o każdym wie wszystko.
Model Burana jeszcze nie powstał, ale powstanie. I to on ma być tym ulubionym w całej kolekcji modeli wszystkich ludzkich wynalazków, które kiedykolwiek poleciały na podbój kosmosu. Tymczasem w liczącej ponad 150 obiektów kolekcji Rafała Ducha szpice w niebo zadzierają sputniki, wostoki, sojuzy, apollo i challengery.
Lotnik trochę z przypadku
W pierwszej klasie gimnazjum porzucił zainteresowanie wojskowością na rzecz zainteresowania ludzkimi ambicjami o podboju kosmosu. Do tej chwili słuchał i czytał o II wojnie światowej, czekał na ten jeden dzień w roku, kiedy w jego rodzinnej, małej mazowieckiej miejscowości odbywał się odpust i można było „obkupić się” w kapiszony i petardy, namiastkę militariów. I postrzelać, pohałasować, jak to na poligonie.
- Jednego roku, w sierpniu, pojawiła się informacja, że będzie można obserwować na niebie - i to gołym okiem - przelatującą stację kosmiczną - opowiada o początku swojej pasji.
- I po raz pierwszy od lat nie poszedłem na odpustowy targ, postanowiłem wypatrywać stacji. Trzy godziny wpatrywałem się w niebo i… nic. Długo potem dowiedziałem się, że w świetle dnia raczej niemożliwe było ją dostrzec, w nocy - tak. Byłem bardzo zawiedziony, choć może właśnie dlatego zacząłem „drążyć temat”. I interesować się obiektami latającymi.
I taki był pewnie prapoczątek jego decyzji o wyborze studiów: musi być z lataniem. Że ma być z lataniem, zdecydował w drugiej klasie licealnej. Do wyboru były dwie cywilne uczelnie: w Chełmie albo Politechnika Rzeszowska, a ponieważ politechnika miała „lepszą markę”, zjechał po nauki do Rzeszowa. I nie tylko z powodu „lepszej marki”, bo szkołę nad Wisłokiem polecił mu pilot liniowy, który licealistę uczył latać. Polecił, bo sam był jej absolwentem.
Zaczynało się niewinnie: w 2013 roku zorganizował na uczelni spotkanie poświęcone kosmonautyce i doszedł do wniosku, że będzie bardziej przekonujący, kiedy statki kosmiczne pokaże w formie 3D, a nie tylko obrazki z rzutnika. Z kolejnymi spotkaniami wstrzymał się do chwili, kiedy zgromadzi kilka - kilkanaście modeli.
Zaczął od Boeinga 747, tego „nosiciela” promów kosmicznych. Do tego pierwszego szybko dołączył moduł Apollo i lądownik księżycowy. Pomysł o kolejnych sesjach kosmonautycznych chwilowo porzucił na rzecz gromadzenia kolekcji i zbierania wszelkich informacji dotyczących ludzkich wynalazków wysłanych w kosmos. I na rzecz własnej przyszłości, bo kres studiów blisko.
Rafał Duch zamierza zawodowo usiąść za sterami samolotu, za sterami statku kosmicznego - przy jego wzroście - nie ma większej nadziei. To już Mirosław Hermaszewski przy swoich 183 cm wzrostu przekraczał dopuszczalne normy kosmonautów, mogących polecieć w kosmos na radzieckich obiektach latających. No, na promie kosmicznym Rafał już by się zmieścił, tu wpuszczają kosmonautów nawet o wzroście 195 cm.
Lista marzeń Rafała Ducha: 300 modeli
Systemowo i systematycznie miało być.
- Na początku zrobiłem sobie listę obiektów z każdego kraju, takich, które chciałbym mieć w kolekcji. Potem zaczynałem szukać na rynku, sprawdzać, czy model takiego obiektu w ogóle istnieje. Na ogół było tak, że powstał przed laty, wtedy wielkim powodzeniem modelarzy się nie cieszył, a dziś na e-bayu osiąga imponujące ceny i niełatwo go dostać
- tłumaczy kolekcjoner.
Wierność szczegółom - na tym polega wartość modelarstwa. Toteż Rafał Duch przy każdym modelu zagłębiał się w detale, jak choćby sposób malowania obiektu. Amerykańskie statki miały swój schemat, ale i specyfikę, w 1991 roku NASA zmieniła system barwienia posyłanych w kosmos statków, ale w konsekwencji każda następna sztuka miała swój kolorowy wyróżnik. I żeby być w zgodzie z prawdą, takie detale trzeba było znać.
Największym problemem była radziecka rakieta nośna Proton wraz z platformą startową. Problem techniczny, bo cała z papieru, tymczasem kolorowe modele kartonowe powinny być drukowane na drukarkach atramentowych. Bo po druku na laserowych farba złazi pod wpływem lakierowania.
- Zwiedziłem kilka punktów drukarskich w Rzeszowie, wreszcie na uczelni znalazłem właściwe miejsce - opowiada pan Rafał.
Gdyby sam chciał sklejać, malować, lakierować wszystkie modele w kolekcji, to przy ponad 150 sztukach zabrałoby mu to kilka lat życia. Pod warunkiem, że rzuciłby studia, więc w sklejaniu pomagają zapaleni, ale i sprawdzeni modelarze. Po-składanie Protona z platformą zajęło cztery miesiące. Z takimi komplikacjami, że właściciel kolekcji wymarzył sobie, by każdy człon rakiety mógł być demontowany. Po co? Dla celów dydaktycznych. Przy tak czasochłonnych pomysłach musiał stworzyć sobie zespół modelarzy: czterech składa modele plastikowe, czterech klei kartonowe. I jeszcze długo będą mieli co robić, bo na „liście marzeń” Rafała jest ponad 300 modeli.
Kolekcja rodzinnie ściśle tajna
Rodzice nie mają pojęcia o pasji syna. Owszem, wiedzą o kilku modelach, ale nie o półtorej setce miniatur urządzeń kosmicznych. A nie wiedzą - tłumaczy Rafał - bo już widząc tych kilka i stopień zaangażowania studenta politechniki, obawiali się, że pasja go pochłonie. Kosztem kariery życiowej. Racjonalnie myślą: studia i praca są ważniejsze, na tym trzeba się skoncentrować.
- Ujawnię się - zapewnia Rafał ze śmiechem. - Kończę studia, jeśli tu się wszystko poukłada, jeśli zdobędę pracę, wtedy się ujawnię.
Lada tydzień skończy uczelniany cykl szkoleń na płatowcach, jeśli uda się zawodowo usiąść za sterami, rodzice pewnie będą zachwyceni. I zaakceptują ponad 150 modeli. Albo i więcej, bo kolekcja rośnie. Zaakceptują tym bardziej, że ambicje syna nie ograniczają się do płatowców. Transgalaktyczna pasja każe marzyć o lotach odleglejszych niż tylko pułap 80 kilometrów. Dziś to może jeszcze niemożliwe, bo zbyt kosztowne, ale już teraz najbogatsi tej planety mają możność wycieczek orbitalnych. A za 20 lat? Będzie taniej i dalej?
- W kosmonautyce bardzo dużo się dzieje, postęp technologiczny galopuje, może niebawem przestaniemy latać w kosmos w puszkach po konserwach, a do gry wejdą prawdziwe statki kosmiczne - marzy, choć nie bezzasadnie. - Po polsku jest ogólnie: statki kosmiczne, ale w żargonie amerykańskim jest zasadnicze rozróżnienie: spacecraft i spaceship. To, co do tej pory latało w kosmos, to spacecraft, małe obiekty dla niewysokich ludzi i bardzo odpornych na klaustrofobię. Może za pewien czas w przestrzeń zaczną latać prawdziwe spaceship, rzeczywiście kosmiczne statki.
Dalej niż pierwsza orbita
Rosnąca kolekcja to tylko materialna egzemplifikacja zainteresowań Rafała. Przyznaje, że może nie tyle same maszyny latające są zasadniczym przedmiotem jego zainteresowań, co ludzkie aspekty podróży w przestrzeń. Ciekawość - co (lub kogo?) można spotkać w innych galaktykach, jak toczyła się droga, po której stąpał człowiek w swoich ambicjach pod-boju przestrzeni, dlaczego w taki właśnie sposób, w którym kierunku ta droga prowadzić będzie dalej.
I ma nadzieję, że tak, jak ta niedostrzeżona przed kilkunastu laty na niebie stacja kosmiczna dla niego stała się drogowskazem życiowym, tak rosnąca liczebnie kolekcja może stać się inspiracją dla wielu młodych ludzi.
- Chciałbym ją jakoś wykorzystać. Może w postaci prelekcji o kosmosie, jego tajemnicach i planach podboju, może wideoblog z wykorzystaniem modeli. Może jakaś niewielka szkoła o profilu ściśle matematyczno-fizycznym z elementami kosmonautyki…
- podpowiada.
Lem „ojcem” wystawy
W Gminnej Bibliotece Publicznej w Boguchwale, gdzie można podziwiać część kolekcji Rafała, tematem Nocy Bibliotek miała być twórczość Stanisława Lema. I przede wszystkim ta jej część, która opowiada o człowieku w nieludzkiej przestrzeni i rzeczywistości. Noc Bibliotek tu tak sprofilowano tematycznie, by wyeksponować Polskę w kosmosie, więc dzięki uprzejmości chorzowskiego planetarium znalazły się publikacje dotyczące osiągnięć Polaków w poznawaniu kosmosu: w krajowych i międzynarodowych programach badawczych, odkrycia, a i bez prezentacji dokonań Mirosława Hermaszewskiego nie mogło się obyć.
- I doszliśmy do wniosku, że obraz prób eksploracji kosmosu dobrze byłoby zilustrować modelem jakiegoś obiektu latającego, który temu celowi miał służyć - tłumaczy Damian Drąg, dyrektor biblioteki. - Odnaleźliśmy się z panem Rafałem, obliczyliśmy siły i przestrzeń wystawową, że moglibyśmy zmieścić kilkanaście modeli, do metra wysokości każdy. Na ponad 150 sztuk nie byliśmy przygotowani, ale i tak jest ich znacznie więcej niż planowanych kilkanaście. Zrobiła się z tego cała monograficzna wystawa, poczynając od tych pierwszych statków, wysłanych w kosmos, po współczesne, już zupełnie komercyjne.
Przez wystawę przetacza się kolejna, głośna fala młodzieży bardzo wczesnoszkolnej. Strach, że któreś zechce przytulić challengera albo wostoka. I nadzieja, że dla któregoś wizyta będzie inspiracją i początkiem drogi życiowej.