- Jeszcze nie teraz – kilka dni temu zapowiedział Donald Trump zapytany przez reportera na polu golfowym w West Palm Beach na Florydzie o swoje plany polityczne. Podczas gdy były prezydent spokojnie gra w golfa, nowy prezydent Joe Biden dwoi się i troi, aby jak najszybciej mocno odróżnić się od swojego poprzednika.
Już nakazał przerwać budowę muru na granicy z Meksykiem i zgodnie z protestami ekologów zerwać umowę o budowie rurociągu z Kanadą. Specjalnie powołany zespół dyplomatów ma zahamować konflikt z Chinami do czasu uzyskania międzynarodowego poparcia. Biden szybko zlikwidował "Komisję 1776", która miała za zadanie rozszerzyć program wychowania patriotycznego w szkołach. Podpisał też decyzję o powrocie do Porozumienia Paryskiego, ograniczającego emisję gazów cieplarnianych, z którego wycofał się Trump, a także o powrocie do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która na początku pandemii faworyzowała Chiny.
Podpisał również rozporządzenie o zapobieganiu dyskryminacji „ze względu na orientację seksualną lub tożsamość płciową”, przeciwko czemu już zaprotestowali amerykańscy biskupi. Na jej podstawie np. uczniowie, którzy poczują się uczennicami, będą mogli korzystać z damskiej toalety lub brać udział w zawodach sportowych jako kobiety. Lewica Partii Demokratycznej domaga się dalszych działań i pilnych decyzji na rzecz upowszechnienia i rozszerzenia rewolucji obyczajowej.
Wszystko to sprawia, że znaczna część opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych i na świecie z niepokojem śledzi rozpoczynającą się właśnie prezydenturę. Rozmaite ośrodki opiniotwórcze w Waszyngtonie przekonują jednak, ze w polityce zagranicznej nie będzie zmian rewolucyjnych. Czy w Polsce możemy uważać podobnie?
Dwie kwestie są dla nas zasadnicze: znacząca obecność wojsk amerykańskich oraz wsparcie dla najważniejszego projektu politycznego w naszej części Europy czyli Trójmorza. Pierwsza nie budzi kontrowersji, co do jej znaczenia odmienne opinie wyrażają jedynie środowiska politycznego marginesu. Co do drugiej zdania są podzielone, a opozycja chętnie widziałaby porażkę polskiej polityki zagranicznej. Amerykanie jednak zrozumieli, że dwanaście państw Unii Europejskiej tworzy ważny obszar, zamieszkały przez 130 milionów obywateli, czyli ponad 22 procent populacji UE, a zajmujący 30 procent jej powierzchni. W dodatku w tych państwach dynamika wzrostu PKB jest wyższa niż w starej Unii. A przecież są państwa aspirujące do ściślejszej współpracy w ramach Trójmorza, jak choćby Ukraina, Macedonia, Mołdawia.
Ogromne przedsięwzięcia drogowe czy kolejowe to fakt, który zwiększa gospodarcze znaczenie całego regionu. Czy nowy prezydent podtrzyma poparcie dla tego przymierza, które mogłoby okazać się najpewniejszym sojusznikiem USA w Europie?