Czy na pewno pamiętamy tamto zdarzenie sprzed lat? Dworzec Centralny w Warszawie, pendolino z Trójmiasta wjeżdża na trzeci peron. Dziesiątki kamer, tłum dziennikarzy z mikrofonami i aparatami fotograficznymi, policyjny szpaler przesuwa się wzdłuż krawędzi peronu.
Życzliwe media relacjonują: tłum jest także przed dworcem. Warszawa wstrzymuje oddech, czeka na to, co nastąpi za chwilę. I jest! Wysiada z wagonu, krzyk zebranych niesie się ponad peronami. Czy w TVN jest bezpośrednia transmisja? – pyta spocony jegomość, który utknął przy ruchomych schodach i niewiele widzi. Błyski fleszy, okrzyki radości. Donald Tusk znowu w Warszawie.
Tak było w środę 19 kwietnia 2017 roku, zaraz po 10.00. Przewodniczący Rady Europejskiej przyjechał jako świadek na przesłuchanie w warszawskiej prokuraturze. Od tego przyjazdu wszystko miało się zmienić, tłumy demonstrantów miały przywrócić prawowitą władzę Platformy Obywatelskiej, a Europa przyklasnąć koniecznej korekcie niepomyślnie zakończonych wyborów. Razem z Tuskiem wracała demokracja, a KOD miał zastąpić dotychczasową większość w parlamencie i dostać rządową dotację dla swojego charyzmatycznego lidera.
Nie pamiętamy? Przyszło 300 osób, które skromną frekwencję nadrabiały średnią wieku. Były unijne flagi i transparent „Tusku musisz”, reportaże w zaprzyjaźnionych telewizjach i podeptany trawnik przed dworcem. Okazało się nagle, że Polska nie czeka na swojego wybawcę, nie czeka Warszawa, nie chciało się przyjść nawet większości posłów własnej partii.
Nikt nie zauważył kiedy znów wyjechał, nie wiadomo nawet czy ponownie skorzystał z pendolino. Pojawił się jak fatamorgana, mignął na telewizyjnych ekranach, łaskawie pomachał rozczarowanym wyznawcom i wrócił do siebie. Dokąd? Nikogo to już nie obchodziło.
Czy dziś znowu zgromadzą się zwolennicy przed dworcem? Czy tym razem będzie ich więcej niż dziennikarzy? KOD-u już nie ma, Platforma skurczyła się i schudła na opozycyjnym wikcie, paru kolegów nie pokaże się w pobliżu kamer, żeby nie przypominać się prokuraturze.
Czy przewodniczący Budka i marszałek Grodzki pojawią się z bukietami kwiatów, czy przybiegnie za nimi cała zjednoczona opozycja? Wydaje się, że minął czas wielkich emocji, marzeń o efektownym przewrocie, wiary w siłę „ulicy i zagranicy”. Pozostała żmudna układanka sejmowych klubów, podkradanie posłów bratnim partiom, wypłakiwanie żalu przed kamerami znudzonych stacji.
Kto dziś wierzy, że można cofnąć czas, zapomnieć europejską rejteradę, nadrobić stracone „totalne” lata? Nad Wisłą europejskie luksusy i zarobione tam miliony raczej kłują w oczy niż dodają splendoru. Nawet najżyczliwsi ściszają głos i pytają z troską: do jakiej Platformy chcesz wracać?