Wybory parlamentarne, które 17 listopada odbyły się na Białorusi, w niczym nie zmieniły trudnej sytuacji tego państwa, najbliższego Polsce nie tylko przez fakt sąsiedztwa, historyczne tradycje i sięgającą miliona polską mniejszość narodową, ale również przez polskie korzenie znacznej części białoruskich elit politycznych i kulturalnych.
Białoruski parlament pozbawiony jest większego znaczenia, a wybory podlegają licznym manipulacjom, co jednak nie stanowi żadnego problemu dla większości społeczeństwa, żyjącego w politycznej apatii i zajętej radzeniem sobie w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej (chociaż lepszej niż na Ukrainie). Demokratyczna opozycja, słaba i skłócona, nie potrafi wykrzesać żadnej społecznej energii, co było widać podczas kampanii wyborczej. Podobnie zresztą wyglądała kampania obozu rządowego: zdarzało się, że na przedwyborczych spotkaniach jednej czy drugiej strony pojawiał się jedynie sam kandydat. Charakterystyczne jest jednak, że o ile w poprzedniej kadencji do Izby Reprezentantów dostały się dwie przedstawicielki środowisk niezależnych (na 110 deputowanych), to tym razem nie dopuszczono już nikogo.
Prezydent Łukaszenka zdecydował się na wcześniejsze o rok wybory z dwóch powodów. Po pierwsze za rok wypadają wybory prezydenckie i ich zbieżność z wyborami parlamentarnymi mogłaby skomplikować jego ponowny wybór. Po drugie Rosja naciska na kolejny etap zjednoczenia obu państw, a termin takiej decyzji przypada na grudzień tego roku. Do parlamentu nie dostała się nie tylko prozachodnia opozycja, ale także członkowie organizacji opowiadających się za zjednoczeniem z Rosją. Można przypuszczać że Łukaszenka oczyszcza sobie pole przed czekającymi go decyzjami. On sam lawiruje, bo starając się zachować odrębność państwową, równocześnie gospodarczo uzależniony jest od Rosji.
Zachód nie potrafi przedstawić żadnej poważnej alternatywy dla przyszłości Białorusi. Z jednej strony tolerowany jest autorytaryzm Łukaszenki (ostatnio np. odwiedził Austrię), z drugiej nie może liczyć na skuteczną pomoc gospodarczą. Nie wiemy, jak zachowa się w grudniu, wobec żądań kolejnego kroku zjednoczeniowego, można jednak przewidywać, że będzie starał się przynajmniej zyskać na czasie i za rok ponownie zwycięsko przeprowadzić prezydencki plebiscyt bez liczących się kontrkandydatów. Jego pozycja będzie wówczas mocniejsza. Tymczasem stara się nie drażnić Moskwy, np. nie uczestnicząc razem z prezydentami Polski i Litwy w uroczystym pogrzebie powstańców styczniowych, w tym Konstantego Kalinowskiego, dowódcy powstania na Litwie i bohatera Białorusi. Unia Europejska nie tworzy oferty kursu prozachodniego, a Polska sama nie jest w stanie do takiego kursu zachęcić.