Wszystko jest polityką. Dla cierpliwych wyborców
Od wyborów do europarlamentu minęło już sześć tygodni, a antyrządowa opozycja wciąż trzyma nas w pełnej napięcia niepewności, czy przegrana Koalicji Europejskiej będzie miała jakieś konsekwencje przed zbliżającymi się krajowymi wyborami.
Trwa nieustająca rewia pomysłów, kto z kim, a kto bez kogo powinien uczestniczyć w nowym, błyskotliwym pomyśle budowania tego samego, co przyczyniło się do efektownej porażki.
Słabi i najsłabsi nalegają na jedność, obawiając się samotnej i sromotnej klęski, z kolei dla lidera najsilniejszych jest to jedyna okazja do zaznaczenia swojego, ostatnio mocno nadwerężonego przywództwa.
Czy silni podzielą się skromnymi łupami ze słabymi? Czy słabi zadowolą się rolami zanikających przystawek? A może słabi i najsłabsi stworzą konkurencyjny blok (lub więcej bloków) i ostatecznie uwolnią się od swoich dotychczasowych zwolenników? No bo czy warto marnować głosy na słabych?
Do wyborów parlamentarnych zostały już tylko trzy miesiące (w tym wakacje), a opozycyjne programy i silnych, i słabych, ograniczają się do zapewniania, że w niczym nie umniejszą sukcesów obozu dziś rządzącego.
Co oczywiście nie jest prawdą, bo po natychmiastowym spartaczeniu obecnej dobrej koniunktury będą musieli zlikwidować wszystkie prospołeczne i prorodzinne programy. Sami niczego nie proponują, poza obietnicą, że wszyscy będą zdrowi, bogaci i szczęśliwi.
Na razie nie zdradzają tajemnicy, jak zamierzają to osiągnąć, ale nie należy się tym przejmować, bo i tak wiarygodność zawsze była ich słabą stroną. Trudno poważnie traktować zapowiedzi wyprzedaży publicznych mediów czy likwidacji administracji wojewódzkiej, bo Polacy nie zgodzą się na zwijanie własnego państwa, podobnie jak i poza paroma samorządowymi kacykami nie zaakceptują programu Polski dzielnicowej.
O wiele bardziej realnie brzmią zapowiedzi likwidacji CBA i IPN, przywrócenia emerytalnych przywilejów ubekom czy ponownego oddania wymiaru sprawiedliwości w ręce pozostającej poza wszelką kontrolą „nadzwyczajnej kasty”. W tych sprawach można liczyć na niezawodne spełnienie obietnic, oczywiście o ile dzisiejsi oponenci obozu rządowego jakimś cudem wróciliby do władzy.
Czas mija, a opozycja wciąż szuka pomysłu na pozytywny program, który mógłby przekonać przyszłych wyborców. Dziś może liczyć na tęczowe LGBT z plusami, antykościelnych frustratów i niezawodne panie bez granic, wydaje się jednak, że to poparcie może oznaczać szybki marsz (niekoniecznie równości) w kierunku wytyczonym przez nieboszczkę Unię Wolności.
Nam pozostaje czekać zarówno na uformowanie się obozu odwrotu od dobrej zmiany, jak i na program choćby trochę wykraczający poza nihilistyczne ekstrawagancje. Czy jednak doczekamy się tego przed październikowymi wyborami?