Wszystko jest polityką. Felieton Ryszarda Terleckiego: Milion dla każdego
Imposybilizm to sytuacja, w której coś należy uczynić, ale okoliczności to uniemożliwiają. Znamy to słowo z języka polityki, z powtarzanych z przekonaniem zapewnień „tego nie da się zrobić”, „chcielibyśmy, ale to niemożliwe”, „to się nie uda”, „nie ma odpowiednich warunków”. Powtarzają to ekonomiści: „budżet tego nie wytrzyma”; prawnicy: „to wymaga zmiany przepisów”; urzędnicy: „nie przewidziano tego w planie”.
Formuła „nie da się” staje się magicznym zaklęciem nieudaczników, wymówką od wszelkiego wysiłku, grą na czas. Paraliż decyzji tłumaczy się wysokimi kosztami, trudnymi do przewidzenia skutkami, ryzykiem niepowodzenia. Po co przejmować inicjatywę, skoro można spokojnie przetrwać, nie ulec naciskom, odrzucić projekty zmian.
„Nie da się” obowiązuje do czasu, gdy ktoś inny zrobi to z powodzeniem. Wtedy obowiązuje już inna taktyka. „Można było to zrobić lepiej”, „można było dać więcej”, „czemu tak drogo”, „skutki mogą być opłakane”. Tak właśnie działo się z programem prospołecznym i prorodzinnym, popularnie nazywanym 500 plus. Najpierw przez lata słyszeliśmy, że wprowadzenie powszechnego wsparcia dla rodzin jest niemożliwe, bo zbyt kosztowne. Pewien minister, który udawał finansistę, powiedział wówczas sławne „nie ma piniędzy”. Powtarzali to za nim ministrowie, rzecznicy, a także - może przede wszystkim - premier. Inni produkowali ideologiczne wątpliwości: co to za rodzina, w której matka ma czas na zajmowanie się dziećmi, zamiast rozwijać się zawodowo? Inni poszli jeszcze dalej: dla nich rodzina była przeżytkiem, a dzieci kłopotem. Lepiej sprowadzić imigrantów niż zajmować się ich wychowaniem i kształceniem.
Kiedy jednak komu innemu udało się wygospodarować odpowiednie fundusze, ci sami, którzy twierdzili, że program jest niepotrzebny, teraz zaczęli licytować się w pomysłach jego poszerzania. Czemu tylko od drugiego dziecka, a nie od pierwszego? Czemu tylko 500? Nagle, gdy nie mieli już na nic wpływu i nic od nich nie zależało, zapomnieli o swoim wiecznym „nie da się”. Teraz zapewniali, że nie odbiorą, przeciwnie, dadzą jeszcze więcej. Gdy jednak ukrócenie złodziejstwa i gospodarczy rozwój pozwoliły na rozszerzenie programu także na pierwsze dziecko, aż ich zamurowało ze zgrozy. Jak to? Polityczna korupcja! Kupują sobie wyborców! Bezczelnie rozdają pieniądze, także emerytom. Nie dość, że na plażach będzie pełno rozkrzyczanych dzieci, to jeszcze opozycja nadal pozostanie w opozycji. Ale obietnice nic nie kosztują, trzeba licytować wyżej. Pamiętacie Wałęsy milion dla każdego? Z tym sobie nie poradzą. To dopiero będzie strzał w dziesiątkę. Wszyscy zagłosują na opozycję. A jak uda się wygrać, to wystarczy powiedzieć, że się nie da. Jak zwykle.