Czy Donald Tusk, wybrany na szefa Platformy może czuć się zwycięzcą? Niby tak, bo wygrał bezapelacyjnie. Skoro jednak był jedynym kandydatem, to czy można to uznać z sukces?
Głosowało na niego 97 procent spośród 11 tysięcy członków partii. A więc cały aparat partii posłusznie poparł pełniącego obowiązki przewodniczącego. Co jednak miał zrobić, gdy nie było alternatywy? W dwóch ważnych okręgach, w Gdańsku i we Wrocławiu jego kandydaci przegrali wewnętrzne wybory. To znaczy, że nie wszyscy członkowie Platformy zamierzają go słuchać. Przeciwnie, jak słychać w Sejmie, wielu posłów opozycji jest z jego powrotu niezadowolonych. Już nie mówię o potencjalnych konkurentach, którzy nie odważyli się startować, jak Trzaskowski czy Budka, ale także o tych wszystkich, którzy głośniej lub ciszej wyrażają swoje niezadowolenie. Bo co przynosi przewodnictwo Tuska?
Przede wszystkim złą pamięć jego rządów, z podniesieniem wieku emerytalnego i narzekaniem, że nic się nie da zrobić („piniędzy nie ma i nie będzie”), zwłaszcza w kwestii rozwiązań socjalnych. Z pewnością ani o 500+, ani o trzynastej emeryturze, ani o wyprawce szkolnej itd., za jego rządów nie było co marzyć. Ucieczka do Brukseli w perspektywie przegranych wyborów także nie przysporzyła mu sławy. W 2016 roku przyjechał, aby wesprzeć sejmowy pucz, ale skończyło się to kompromitującym kabaretem. W lutym 2017 roku jako szef Komisji Europejskiej poparł sankcje, które miały być wymierzone przeciwko Polsce, czym wywołał zdumienie nawet swoich europejskich protektorów. Jako przewodniczący Komisji Europejskiej przejdzie do historii jako ten, który przyczynił do największej katastrofy w dziejach Unii Europejskiej, czyli do opuszczenia jej przez Brytyjczyków. Teraz od europejskiej liberalnej lewicy dostał zadanie obalenia legalnego rządu w Polsce, ale zawiódł pokładane w nim nadzieje. Nie zdołał też zjednoczyć całej opozycji, przeciwnie skłócił z Platformą zarówno lewicę, jak i Platformę-bis, czyli partię Hołowni.
Co teraz ma przed sobą? Może zostanie szefem wiecznego gabinetu cieni, co jednak przy braku pozytywnego programu raczej narazi go na śmieszność. A może marzy mu się kolejna przegrana w wyborach prezydenckich za trzy lata? Nie jest posłem, więc wpływ na parlamentarzystów Platformy będzie miał raczej więcej niż skromny. Wielu chciało, aby został namiestnikiem Brukseli i Berlina w Warszawie, ale już widać, że jedyne co mu się udało, to podporządkować sobie Platformę, chociaż i tak nie wiadomo na jak długo. Zwołane przez niego wiece zakończyły się frekwencyjną porażką, chociaż pochwalił go niemiecki szef klubu parlamentarnego, do którego w PE należy Platforma. Co dalej? Czas pokaże, ale o białym koniu, ani o sukcesie jego powrotu, nikt już dzisiaj nie mówi.