Wszystko jest polityką. Jedności nie będzie
Na co dziś liczy „totalna” opozycja, na około dwadzieścia miesięcy przed parlamentarnymi wyborami, oczywiście o ile odbędą się w normalnym terminie? Czasu nie jest zbyt dużo i przymiarki do kampanii wyborczej widać już przy różnych okazjach. Nadzieje na obalenie rządu siłą, poprzez masowe demonstracje, okazały się naiwną mrzonką.
Walka o „wolne sądy”, rozpętana przez zacietrzewioną politycznie grupę sędziów już dawno przestała mobilizować zwolenników opozycji, a dla większości obywateli stała się żenującą obroną bezkarności i przywilejów „nadzwyczajnej kasty”. Organizacje proaborcyjne, które miały stanąć na czele politycznego przewrotu, zraziły swoim radykalizmem, wulgarnością i sekciarskim fanatyzmem. Podjęte przez Tuska próby reaktywacji skompromitowanego KOD-u najwyraźniej nie przyniosły rezultatu.
Plan urządzenia serii programowych kongresów już na wstępie ośmieszył wyznaczony na ich organizatora poseł, który zataczał się na sejmowej sali. Na brak programu zwracają uwagę wszyscy komentatorzy, nawet ci, którzy nie widzą świata poza opozycyjnym podwórkiem.
Pozostała jeszcze ostatnia nadzieja na cud, na spełnienie marzenia medialnych podpowiadaczy, na wykonanie zadania, powierzonego przez „główny nurt” brukselskiej biurokracji. To oczywiście zjednoczenie wszystkich opozycyjnych sił pod przewodnictwem Platformy i pod wodzą Donalda Tuska. On sam pojawiał się już parokrotnie podczas mniej lub bardziej poważnych kryzysów, teraz jednak - wobec groźby kolejnego wyborczego zwycięstwa prawicy, co „totalna” usiłuje przedstawiać jako klęskę jedynie słusznej demokracji - nie mógł dłużej wysiadywać w unijnych salonach i musiał wrócić do niegdyś porzuconej partii. Tym razem wrócił z ambitną misją zapędzenia do karnego szeregu liderów opozycyjnych partii.
Co zostało z szumnych zapowiedzi triumfalnego powrotu męża opatrznościowego lewicowych i liberalnych elit? Stare-nowe SLD odpowiedziało złośliwymi grymasami, partia Hołowni odżegnała się od etykiety Platformy bis, nawet PSL przyczaiło się z ostrożną rezerwą. Opozycyjni partnerzy okazali się opozycyjnymi konkurentami, nikt nie chce rozmawiać o jednej liście wyborczej, każdy inaczej wyobraża sobie powrót do złotych lat szemranych interesów i monopolu mediów.
Na Platformie jeszcze raz mści się kastowa arogancja, chroniczny brak propozycji na powyborczą przyszłość i szkodliwa dla Polski zasada: im gorzej, tym lepiej. Tusk jak Tusk, ale kto traktujący samego siebie z odrobiną powagi stanie w jednym szeregu z Grodzkim, Nitrasem, Budką czy Jachirą. Platformie pozostaje więc zrzędliwe narzekanie, małe wojenki i życzliwość TVN. Jeszcze trochę, a rozpłynie się jak niegdysiejsza Unia Wolności, wiecznie obrażona na krnąbrnych i kapryśnych wyborców.