Wszystko jest polityką. Jeszcze miesiąc?
Wybory, które miały zakończyć dwuletni cykl wyborczy (samorządowe, europejskie, parlamentarne i prezydenckie) odwlekają się w czasie. Opozycja chciałaby, żeby odbyły się jak najpóźniej, najlepiej jesienią. Dlaczego?
Ponieważ opozycja liczy na głęboki kryzys ekonomiczny, spadek nastrojów społecznych, wzrost bezrobocia i tym podobne nieszczęścia. W takiej sytuacji mogłoby się okazać, że maleje poparcie dla obozu rządowego, na czym skorzysta najsilniejszy z kandydatów opozycji. Kto nim będzie? Tego jeszcze nie wiadomo.
Każdy z kontrkandydatów obecnego prezydenta wierzy, że to właśnie jemu uda się przebić do drugiej tury wyborów, oczywiście o ile do niej dojdzie. Nowy kandydat Platformy ma z pewnością większe szanse niż jego brutalnie potraktowana poprzedniczka, którą skazano na poniżającą porażkę sondażową, a następnie na samotny odwrót.
Prezydent Warszawy, jeden z najaktywniejszych uczestników wojny z rządem, równocześnie osłabiony licznymi niepowodzeniami w zarządzanej przez niego stolicy (ich wymienienie wypełniłoby całą szczupłą objętość tego tekstu), rozpoczął od hardych, wojennych deklaracji, czym wpisuje się w nieskuteczną jak dotąd strategię opozycji totalnej.
Jego celem będzie teraz pokonać Kosiniaka-Kamysza i Hołownię, wyjść w wyścigu na drugą pozycję i liczyć na to, że w drugiej turze poprą go ich wyborcy. Czy lewica też zmieni słabego kandydata, tego jeszcze nie wiadomo. Wydaje się, że SLD, oszołomione sukcesem, jakim był powrót do parlamentu, nie ma poważniejszych ambicji.
Mamy więc przed sobą miesiąc kampanii, w której zadawane będą najbardziej brutalne ciosy. Przedsmak tego widzieliśmy w Warszawie, gdzie grupka demonstrantów, pod hasłem: awanturnicy wszystkich opozycyjnych opcji - łączcie się, usiłowała wywołać uliczne starcia. Występowali tam zgodnie parlamentarzyści Platformy i Konfederacji, którzy zresztą coraz częściej wspierają się także w Sejmie.
Kandydat Platformy będzie chciał wykorzystać nie tylko uliczne przepychanki z policją, opór „nadzwyczajnej kasty”, czy wyżebrane głosy poparcia z Brukseli, ale także zmęczenie spowodowane pandemią i kolportowane przy tej okazji kłamstwa, że „rząd sobie nie radzi”. Każdy tydzień odwlekania wyborów pogłębia znużenie trwającą od czterech miesięcy kampanią i może odbić się na wyborczej frekwencji. Jeżeli uda się utrzymać czerwcowy termin, to tegoroczne wakacje, skromne z powodu pandemii, będą przynajmniej wolne od politycznej nawałnicy.
Jest to jednak prognoza optymistyczna, bo należy się spodziewać, że w razie porażki totalna opozycja znów nie pogodzi się z wynikiem demokratycznej konfrontacji i będzie kontynuować bezpardonową walką z własnym państwem, które uważa za główną przeszkodę dla swoich nie tylko politycznych interesów.