Wszystko jest polityką. Kogo stać na hazard?
Gorączka naszej politycznej rywalizacji nie jest wyjątkowa. Wystarczy poczytać amerykańskie gazety i obejrzeć ich telewizję.
Czy polityczny spór, który trwa w Polsce, a którego aktualną odsłoną są wybory prezydenckie, jest w dzisiejszym świecie czymś wyjątkowym? Nie dajmy sobie wmówić, że wyróżniamy się jego temperaturą.
Opozycyjne media przekonują, że toczy się walka między demokracją a dyktaturą, pewien dziennikarski weteran napisał nawet, że dziś mamy wybór między Zachodem a Białorusią. Taka narracja nie jest niczym nowym, towarzyszy politycznej debacie od pięciu lat. Czy przyniosła jakieś efekty? Czy od tego czasu opozycja wygrała jakieś wybory? Prezydenckie w 2015, parlamentarne w 2015, samorządowe w 2018, europejskie w 2019, kolejne parlamentarne w 2019? Dziś cieszy się chwilową większością w Senacie, ale przecież nawet tam partia rządząca zdobyła 48 mandatów, a Platforma i jej sojusznicy 43, więc obecny układ sił (48:52) jest tylko szczęśliwym dla opozycji zbiegiem okoliczności, podatnym na rozmaite możliwe przetasowania. Jeżeli więc od pięciu lat strategia straszenia dyktaturą, faszyzmem, polexitem i autorytarnym reżimem nie przyniosła rezultatu, to czy sprawdzi się 12 lipca?
Myślę, że się nie sprawdzi. Pokonani kandydaci mają swoje plany i nie wyrzekną się ich na rzecz przegranego obozu. Historia politycznych przystawek nie wydaje się obiecująca. A ich wyborcy? Ci, którzy pójdą na wybory, mimo utraty własnych faworytów, czy zdecydują się na wybór długotrwałej wojny, niszczącej nie tylko państwo, ale i ich osobiste poczucie stabilizacji? Pewnie będą i tacy, którzy lubią hazard, a odpowiedni poziom zamożności przynajmniej częściowo uniezależni ich od gospodarczej koniunktury. Oni mogą zaryzykować ponowną zapaść, bo zabezpieczyli się zgromadzonym majątkiem. Większość jednak wybierze spokój, komfort poczucia bezpieczeństwa i perspektywę dalszego rozwoju.
Gorączka naszej politycznej rywalizacji nie jest wyjątkowa. Wystarczy poczytać gazety, które ukazują się w Stanach Zjednoczonych, czy prześledzić tamtejsze telewizje. Spór jest o wiele ostrzejszy, więcej w nim zaciekłości i agresji, a epitety padają tam jeszcze bardziej wulgarne. Nie przebierają w słowach dyskutanci w Wielkiej Brytanii czy we Włoszech. Na tle politycznych napięć w niektórych państwach zachodniej Europy nasz kraj wydaje się oazą spokoju. Co nie znaczy, że polityczni naciągacze nie usiłują nam wmówić, że stoimy na krawędzi wojny domowej. Tymczasem strategia nieustannej awantury, przy równoczesnym braku programowej alternatywy, nie przynosi oczekiwanych efektów. Jest bardzo prawdopodobne, że nie przyniesie i tym razem.
Histeria jest złym doradcą, zwykle w końcu zwycięża rozsądek. Za parę lat będziemy się dziwić, jak to możliwe, że niektórzy postępowali tak nierozważnie, podczas gdy było oczywiste, co jest lepsze dla naszej przyszłości.