Wszystko jest polityką. Kręci się kierat
Ile razy wciągu ostatnich miesięcy, a nawet lat, słyszeliśmy z ust opozycyjnych liderów, że właśnie jesteśmy świadkami zarówno ostatecznego końca rządzącej partii, jak i jej rządu? Ile razy nas zapewniano, że opozycyjny wicher raz na zawsze zmiecie z polskiej polityki Prawo i Sprawiedliwość?
Dziś takie prognozy słyszymy znowu i to w sytuacji, gdy opozycja w Sejmie jest podzielona na trzy kluby i szereg mniejszych kół, w większości skłóconych ze sobą. Donald Tusk, który sam nie jest w Sejmie, ale przewodzi największej opozycyjnej partii, nawołuje do próby sił, która miałaby doprowadzić do upadku rządu. Równocześnie jest za słaby, aby Platforma mogła wystąpić z wotum nieufności dla gabinetu Mateusza Morawieckiego.
Taki wniosek, formalnie złożony, musi zawierać kandydaturę opozycyjnego premiera, ale żadne uzgodnienie w opozycyjnym towarzystwie nie jest możliwe do osiągnięcia. Na kandydata musiałyby głosować opozycyjne kluby Platformy, Lewicy i PSL, co i tak jest wykluczone, a ponadto sejmowa drobnica, wraz z kołami (raczej kółkami) Hołowni i Gowina. Konieczny byłby też udział Konfederacji, która chętnie zezuje w stronę Platformy, ale której elektorat z trudnością przełknąłby taką woltę.
Najpoważniejszym problemem opozycji jest oczywiście brak większości w Sejmie, która wciąż pozostaje w sferze jej marzeń. Te marzenia ożywają po incydentalnych zdarzeniach, takich jak głosowanie nad tzw. ustawą antykowidową. Złożona w Sejmie w pospiechu, spowodowanym narastającą falą pandemii, od początku zakładała pracę w komisjach i uwzględnienie zgłoszonych poprawek, w tym także przez PiS. Opozycja na zasadzie „na złość mamie odmrożę sobie uszy” nie dopuściła do dyskusji, ani podczas posiedzenia komisji, ani podczas debaty plenarnej w Sejmie, zgłaszając wnioski o odrzucenie ustawy.
Ponieważ w tej sprawie posłowie PiS nie byli związani dyscypliną głosowań, a ustawa wymagała poprawek, których nie było, w części zagłosowali za jej odrzuceniem. Opozycja jak zwykle pogubiła się w swoich analizach i ogłosiła, że wygrała głosowanie, a PiS utracił sejmową większość. Przez cały dzień opozycyjni prominenci z radości podskakiwali przed kamerami, potem jednak przyszła brutalna refleksja: a gdyby rzeczywiście tak się stało? Opozycja panicznie boi się zarówno wyborów, które przegra, jak i odpowiedzialności za rządzenie państwem.
Hipotetyczny rząd skłóconych partii, działający bez programu i bez kompetentnych kandydatów na ministrów, ponadto ograniczony zobowiązaniami wobec Brukseli i Berlina, nie miałby szans utrzymać się choćby przez kilka miesięcy. Tak kończą się opozycyjne sny o zwycięstwie i znów pozostaje bezradne dreptanie w opozycyjnym kieracie. Co z pewnością bez większych zmian potrwa do wyborów za półtora roku.