Jakiś mało rozgarnięty dziennikarz z „Gazety Wyborczej” przypisał mi słowa, których nie wypowiedziałem. Na tegorocznym Forum Ekonomicznym w Karpaczu, w dyskusji z udziałem m.in. przedstawicieli Mołdawii, Litwy, Słowacji i Węgier mówiłem o kryzysie Unii Europejskiej i o próbach narzucania nam rozwiązań, do których narzucania Unia nie ma traktatowych uprawnień.
Przytoczyłem też przykład Wielkiej Brytanii, którą tak długo usiłowano podporządkować naciąganym przepisom, aż obraziła się i Unię opuściła. Była to największa porażka Unii od czasu jej początków, a brukselscy urzędnicy nieporadnie usiłują teraz ten fakt wymazać ze swojej pamięci oraz z pamięci mieszkańców Europy. Unia ma liczne kłopoty, z którymi sobie nie radzi (pandemia, imigranci, sytuacja ekonomiczna, lewackie ideologie, które zdominowały Parlament Europejski) usiłuje więc wykazać się pozorną skutecznością.
Ujadanie na Polskę przez rodzimą totalną opozycję jest unijnym urzędnikom bardzo na rękę, mogą więc unosić zaciśnięte pięści, tak jak „nasza” lewica w sejmie, ale możliwości wprowadzenia w życie ich pogróżek są dość ograniczone. Nawet wtedy, gdy wyrzuci się do kosza unijne traktaty i obowiązujące prawa, pozostanie jeszcze głos państw członkowskich, a tu sytuacja dla unijnego mainstreamu nie jest już tak komfortowa, jak jeszcze parę lat temu.
Dziennikarz, o którym wspomniałem twierdzi, że powiedziałem iż Polska może opuścić Unię. Pozwolił też sobie na ordynarne kłamstwo : „wszak PiS dąży do polexitu już od dawna”. To oczywiście pomysł, który opozycja uważa za swoją deskę ratunkową i który powtarzają podległe jej media. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Pójście drogą kolejnych awantur, wszczynanych dziś z Polską i Węgrami, a jutro z innymi państwami, które nie poddadzą się pozaprawnemu dyktatowi, to duży krok do efektownego samobójstwa. Podobnie jak uleganie presji Niemiec, które marzą o politycznym i ekonomicznym zdominowaniu Europy.
Brukselski savoir vivre zakazuje przypominać, że takie marzenia już dwukrotnie doprowadziły do światowych wojen. Unia udaje, że podejmuje dyskutuję nad swoją przyszłością, w rzeczywistości w interesie neokomunistycznej lewicy i brukselskiej biurokracji jest narzucenie projektu jednego europejskiego państwa, zarządzanego z Brukseli i Berlina, niwelującego wszelkie narodowe różnice i narzucającego jeden szymel ideologicznej poprawności. To się z pewnością nie uda, ale przy okazji takich prób Europa osłabi się na globalnym rynku, a pomysł zastąpienia europejskiej cywilizacji przymusową akceptacją dekadenckich idiotyzmów, doprowadzi do kulturowej i politycznej marginalizacji naszego kontynentu. Na co rozsądni Europejczycy (a myślę, że takich jest wciąż większość) nigdy się nie zgodzą.