Spotkanie premierów Polski i Węgier oraz zapewne przyszłego premiera Włoch, które w minionym tygodniu odbyło się w Budapeszcie, wywołało prawdziwą panikę w brukselskich salonach liberalnej lewicy, ale także u naszej zaściankowej opozycji.
Nie dlatego, że Mateusz Morawiecki, Viktor Orban i Matteo Salvini krytycznie ocenili działania Unii Europejskiej w sprawie zakupu i dystrybucji szczepionek. Stawiając na pierwszym planie swoich działań dalszą walkę z pandemią, równocześnie zapowiedzieli przełom polityczny w Parlamencie Europejskim i władzach Unii.
Zgodnie z ich planem powstanie nowe ugrupowanie, które ma szansę połączyć rozproszone dotąd siły prawicy i stać się trzecią, a może nawet drugą co do wielkości grupą polityczną w Parlamencie Europejskim. Jest oczywiste, że taka zmiana układu sił, tym bardziej że w grudniu tego roku, czyli w połowie kadencji, wybrane zostaną nowe władze i obsady wielu unijnych instytucji i biur, może spowodować w Brukseli prawdziwe trzęsienie ziemi.
Już sam udział włoskiej Ligii Salviniego (27 europosłów) w jednej grupie politycznej z Prawem i Sprawiedliwością (również 27 europosłów) oraz Fideszem (12 europosłów) pozwala stworzyć znaczącą siłę (66 europosłów). Obecnie PiS należy do grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, która liczy 63 europosłów. Kilku z nich zapewne nie znalazłoby się w poszerzonej grupie, ale i tak nowa, utworzona na jej bazie, byłaby znacznie silniejsza.
A przecież do nowej formacji dołączyliby przedstawiciele wielu innych partii europejskiej prawicy, m.in. ze Słowacji, Czech, Belgii, Holandii, Hiszpanii itd. Warto także pamiętać, że 24 europosłów ma francuskie Zjednoczenie Narodowe, kierowane przez Marine Le Pen.
Strach lewicy europejskiej miesza się z paniką opozycji w Polsce. Jej relacje z Brukselą, gdzie nieustannie żebrze o poparcie, musiałyby ulec zasadniczej zmianie. O ile dziś liberalno-lewicowy nurt dominuje w Parlamencie Europejskim, to po powstaniu silnej frakcji prawicy moglibyśmy liczyć na radykalny zwrot ku rozsądkowi i solidarnej współpracy. Nie bez przyczyny Morawiecki i Orban mówią o renesansie Europy i przezwyciężeniu brukselskiej dekadencji.
Dlatego opozycja tak głośno krzyczy o rosyjskich wpływach w europejskich partiach prawicowych. Nie zmienia to faktu, że najbardziej prorosyjska jest niemiecka pseudochadecja, czyli CDU pani kanclerz Merkel, która upiera się przy budowie Nord Stream 2 i chce jeszcze większego uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu.
Powstrzymanie lewackiej rewolucji, utrzymanie suwerenności państw narodowych i obrona cywilizacji opartej na chrześcijańskiej tradycji, zależy dziś od powstania w Europie i na świecie zjednoczonego frontu wolności i demokracji.