Wszystko jest polityką. Rosja idzie na wojnę?
Czy w ciągu najbliższych dni czy tygodni Rosja zaatakuje Ukrainę? To pytanie zadają sobie zarówno politycy, jak i dowódcy wojskowi w Europie i Stanach Zjednoczonych. Amerykanie przewidywali początek nowej fazy konfliktu na połowę stycznia, teraz uznali, ze możliwe jest opóźnienie o dwa-trzy tygodnie z powodu łagodnej zimy na wschodzie: nie zamarznięta ziemia utrudni poruszanie się czołgów. Ukraina szykuje się do odparcia ataku, a najnowsze informacje mówią o grupach komandosów, przerzuconych na teren okupowanych obszarów wschodniej Ukrainy, którzy odpowiednio przebrani mają być wykorzystani do prowokacji na tymczasowej granicy, a to miałoby stać się pretekstem do rosyjskiego ataku.
Co zamierza Putin? Zająć całą Ukrainę, a przynajmniej jej wschodnią część do Dniepru, z koniecznym w takim wariancie atakiem na Kijów? To mało prawdopodobne. Rosja ma przy granicach z Ukrainą jeszcze za mało wojska, straty podczas takiej operacji musiałyby być ogromne, a reakcja międzynarodowa trudna do przewidzenia. Co nie znaczy, że Rosja nie może wykonać tak szalonego pomysłu. Drugi możliwy wariant to ograniczony atak wzdłuż wybrzeża, na Mariupol, w kierunku Krymu i odcięcie Ukrainy od Morza Azowskiego, które i tak obecnie kontrolują Rosjanie. Taka „mała” wojna oznaczałaby jednak ciężkie walki z ukraińską armią, w tej chwili jedną z najliczniejszych w Europie. Marsz dalej brzegiem Morza Czarnego w kierunku Odessy, byłby właściwie tożsamy z wariantem pierwszym. Zyski z terytorialnych zdobyczy nie równoważyłyby skali sankcji, które – przynajmniej przez pewien czas – spotkałyby Rosję.
Możliwe są więc inne warianty: zamiar bezpośredniego przyłączenia do Rosji terenów wokół Doniecka i Ługańska z jakimś niewielkim ich poszerzeniem kosztem Ukrainy; ulokowanie na stałe wojsk na terenie Białorusi; doprowadzenie do politycznego przesilenia w Kijowie. A może to tylko bluff? Putin postawił Zachodowi twarde warunki do negocjacji, tak twarde, że właściwie niemożliwe do przyjęcia. Jest wśród nich zakaz przystąpienia Ukrainy i Gruzji do NATO, a także wycofanie wojsk NATO (zwłaszcza amerykańskich) ze wschodniej flanki sojuszu (zapewne w tym z Polski). Być może Putin liczy, że słaba administracja w Waszyngtonie ulegnie tej presji i pozwoli Rosji na kolejny polityczny sukces. A to zachodnia Europa (głównie Niemcy) przyjmie z zachwytem, pospiesznie uruchomi Nord Stream 2 i radośnie jeszcze bardziej uzależni się od rosyjskich dostaw gazu. Jeżeli Putin chciał tylko wystraszyć Zachód, to klasyczna wojna Europie nie grozi, ale polityka prowadzona na jej krawędzi wiąże się wciąż z poważnym ryzykiem. I co dla nas ważne: utrzyma groźne napięcie przy naszej wschodniej granicy.