Czemu ma służyć kryzys na polsko-białoruskiej granicy, nasilający się z każdym tygodniem? Cele Łukaszenki są oczywiste.
Po pierwsze usiłuje umocnić swoją władzę wewnątrz kraju, odwracając uwagę od trudności gospodarczych, podczas gdy na zewnątrz chce uzyskać wolną rękę w sprawie represji wobec opozycji i rosnącej liczby więźniów politycznych. Po drugie liczy na odwołanie sankcji i przejęcie roli, jaką kiedyś odegrała Turcja, czyli gotów byłby powstrzymać imigrantów w zamian za odpowiednie fundusze z Unii Europejskiej. Po trzecie stara się udowodnić Rosji, że może być pożyteczny w realizacji jej celów. Pytanie o to, jakie są cele Moskwy, jest znacznie trudniejsze i dziś chyba nikt nie zna jednoznacznej odpowiedzi.
Amerykańskie źródła twierdzą, że pod dymną zasłoną awantury na polsko-białoruskiej granicy Rosja szykuje się do kolejnego ataku na Ukrainę. Być może planowana jest ofensywa na Mariupol i przebicie drogi lądowej na Krym, a może nawet uderzenie na Odessę i odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego. Czy zamiarem Kremla może być podporządkowanie całej Ukrainy? To mniej prawdopodobne, bo atak na Kijów mógłby pociągać za sobą ryzyko nowej wojny światowej. Oczywiście, tylko ryzyko, bo nie wiadomo, czy Zachód okazałby się zdolny do militarnej kontrakcji.
Putin może też liczyć na demobilizację Unii Europejskiej i NATO poprzez osłabienie pozycji Polski i Litwy, czyli państw najlepiej rozumiejących zagrożenie ze strony Rosji. Długotrwały kryzys może doprowadzić do znużenia opinii publicznej na Zachodzie, z czego skorzystają rządy tych państw, które chętnie przejdą do porządku nad wadami Rosji (okupacja Krymu, zajęcie Donbasu, interwencja w Syrii, zamykanie, a nawet zabijanie opozycjonistów) za cenę poszerzenia gospodarczej współpracy. Putin liczy, że pomogą mu w tym napięcia między Warszawą a Brukselą, która wobec Moskwy ograniczy się do nic nieznaczących apeli i rezolucji. Tu jednak pojawiają się kłopoty, bo oprócz nadziei na flirt z Rosją Zachód obawia się także nowej fali migrantów i być może podejmie próby ostudzenia zapałów Moskwy.
A może po prostu Moskwa testuje kolejny element tzw. wojny hybrydowej, licząc na wsparcie polskiej opozycji (a także agentury wpływu, zwłaszcza wśród przekupnych celebrytów i rzekomych ekspertów), która zrobi wszystko, żeby zaszkodzić rządowi. W tej sprawie Platforma i cała reszta mogą liczyć na przychylność Niemiec, które marzą o powrocie do władzy swoich podopiecznych. Rosyjski atak informacyjny, w Polsce i na Zachodzie, może okazać się przygotowaniem do wsparcia prawdziwego konfliktu i upowszechnienia poglądu, że zamiast bronić się i narażać na ofiary, lepiej bezpiecznie skapitulować i pogodzić z rosyjsko-niemiecką dominacją w całym regionie.