Wszystko jest polityką. Wszystko się zmienia
Dla jednych niepostrzeżenie, dla innych zgodnie z założonym planem, dla jeszcze innych jako powód do niepokoju, zmienia się wokół nas świat polityki, kultury, norm zachowania, obyczajów.
Wprawdzie zmiany nie są niczym zaskakującym, bo od zawsze towarzyszyły człowiekowi, ale po pierwsze wszyscy mamy wrażenie, że wciąż rośnie ich tempo, a po drugie efekty tych zmian stają się coraz trudniejsze do przewidzenia.
Rewolucja technologiczna wkracza właśnie w kolejną fazę, zmiany klimatu coraz częściej stają się przedmiotem powszechnych obaw, gospodarcza globalizacja zderza się z próbami jej zahamowania. W tej sytuacji autorzy prognoz rzadko wychylają się poza horyzont kilku najbliższych lat.
Ostatni tydzień przed wyborami zachęca do skupienia się na zmianach, które na naszych oczach dokonują się w świecie polityki. Zaskakujący wyrok brytyjskiego Sądu Najwyższego, który z pobudek politycznych, stając po stronie lewicowej opozycji, podważył nie tylko uprawnienia premiera Johnsona, twardo zmierzającego do brexitu, ale także decyzje królowej Elżbiety II, ujawnił kryzys najstarszej i wydawałoby się najbardziej stabilnej europejskiej demokracji. Okazuje się jednak, że nie tylko w Londynie sędziowie uzurpują sobie rolę najwyższej władzy.
Podobnie dzieje się w Unii Europejskiej, gdzie pochodzący z politycznego nadania trybunał usiłuje narzucać polityczne rozwiązania sądom w państwach członkowskich, powołując się przy tym na postulat… apolityczności sądów.
W Polsce spore grono prawników, w tym wyznawców idei „nadzwyczajnej kasty”, także usiłuje stawać ponad prawem i dowolnie manipulować przepisami konstytucji.
Równocześnie nie mając mandatu pochodzącego z wyborów, przedstawia się jako wyrocznia w dziedzinie przestrzegania reguł demokracji. Wspierają ich w tym wątłe, ale krzykliwe stowarzyszenia oraz - co znów zaskakujące - emerytowani aktorzy. Państwo prawników zamiast państwa prawa śni się rozpanoszonym wśród różnych przywilejów spryciarzom.
Przy okazji wykoślawiania prawa do sprawiedliwości, trwa też charakterystyczna próba przewartościowania znaczenia elit. Beneficjenci komuny i lewicowo-liberalni aktywiści usiłują narzucić nam przekonanie, że o ile „ukraść pierwszy milion” nie było niczym złym, to niezgoda na „teoretyczne” państwo jest czymś nagannym.
Kiedy przedstawiciel pseudoelity raczy uważać, że z racji moich poglądów muszę należeć do potomków chłopów folwarcznych, to nie obraża mnie osobiście, bo nie widzę niczego złego w takim pochodzeniu (chociaż moi przodkowie otrzymali szlachectwo za krew przelewaną za Ojczyznę).
On po prostu sądzi, że potomkowie chłopów są kimś gorszym od niego i dlatego są patriotami. Tu akurat nic się nie zmieniło: nigdy nie brakowało politycznych frustratów.