Wszystko jest polityką. Wyborcze ostrzeżenie
Przyspieszone wybory to zawsze pewien poziom ryzyka. Kto dziś może powiedzieć, że jest do nich przygotowany? Czy gotowa jest opozycja, która sześć razy pod rząd przegrała wybory, czy raczej obóz rządzący, który od pięciu lat odnosi niemal same sukcesy? Wyborcy mogą jednak zadać pytanie, po co te wybory, skoro zwycięzcy mają bezpieczną większość, a podzielona opozycja boryka się z brakiem programu, strategii i liderów?
Wybory niemal zawsze mogą zakończyć się niespodzianką. Sondaże często pokazują czego każdy z nas oczekuje, gdyby to od niego zależało. Ale wyborcze decyzje bywają całkiem inne, podyktowane chwilową fascynacją, czy wręcz przeciwnie, rozczarowaniem wobec dotychczasowych faworytów. Nawet zakładając zwycięstwo trudno precyzyjnie przewidzieć jego skalę. Opozycja nie ma innego wyjścia: jeżeli nie opowie się za wyborami (np. podczas głosowania wniosku o samorozwiązanie parlamentu) to ośmieszy się i rozczaruje swoich zwolenników. Opozycja zawsze musi być gotowa do rywalizacji o zwycięstwo nawet wtedy, gdy jej szanse są więcej niż skromne. Co innego obóz rządzący, który na ocenę swoich działań ma jeszcze całe trzy lata.
Czasem jednak warto przyspieszyć test prawdy. Zwłaszcza wtedy, gdy seria zwycięstw demobilizuje zwycięzców, którzy zadufani w swoją siłę zaczynają myśleć o podziałach, konkurować miedzy sobą, kwestionować potrzebę jedności. Warto pamiętać o doświadczeniu Akcji Wyborczej Solidarność (AWS), która w 1997 roku wygrała wybory z wynikiem 33,8 procent głosów, zdobywając 201 mandatów i tworząc koalicyjny rząd. W wyniku wewnętrznych konfliktów i podziałów pod koniec kadencji miała już tylko 134 posłów, jej rząd miał charakter mniejszościowy, a w kolejnych wyborach w 2001 roku nie przekroczyła progu wyborczego i nie weszła do Sejmu. To doświadczenie wyraźnie pokazuje, jak wewnętrzne podziały i wygórowane ambicje potrafią zniszczyć nawet dobry pomysł polityczny i pozbawić go szans przetrwania.
Dzisiejszy obóz rządowy uważa przyspieszone wybory za konieczne tylko wtedy, gdyby różnice zdań między partią rządzącą, a jej dwoma drobnymi koalicjantami okazały się na tyle poważne, a ambicje ich liderów na tyle nieproporcjonalne do poparcia jakim dysponują w Sejmie i wśród wyborców, że groziłoby to powtórzeniem scenariusza z czasów AWS.
Na to pozwolić sobie nie można i wówczas konieczny byłby wysiłek na rzecz kolejnego zwycięstwa, już bez udziału mniejszych partii. W takiej sytuacji skrócenie kadencji Parlamentu oraz przyspieszone wybory miałyby sens i znalazły zrozumienie wśród wyborców po prawej stronie politycznej sceny. Dopóki jednak opamiętanie i powrót do szeregu są możliwe, perspektywa przyspieszonych wyborów pozostaje jedynie poważnym ostrzeżeniem.