Wybitnym specjalistkom należy się 65 tys. zł pensji
Koryto plus - tak określił Stanisław Tyszka z Kukiz’15 politykę wynagradzania osób rekomendowanych przez PiS do firm i instytucji państwowych. Koryto plus jak rządowe programy: 500 plus czy Mieszkanie plus.
Poseł odniósł się do informacji o astronomicznych zarobkach w Narodowym Banku Polskim. Dwie bliskie współpracowniczki prezesa Adama Glapińskiego co miesiąc otrzymują wynagrodzenie na poziomie 65 tys. zł, a jedna z nich ma jeszcze pieniądze z racji dodatkowych obowiązków, co sprawia, że jej konto zasilane jest kwotą grubo ponad 70 tys. zł. Taka hojność prezesa Glapińskiego zaskoczyła nie tylko opozycję. Senator PiS Jan Maria Jackowski sformułował w tej sprawie pytania do NBP.
Media obiegły w ostatnich dniach wieści o równie hojnym prezesie Grupy Azoty, który swoją asystentkę awansował na stanowisko szefowej Departamentu Korporacyjnego Zarządzania i Komunikacji z pensją w wysokości ok. 30 tys. zł. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w bankach nie brakuje pieniędzy, a zwykła firma musi je dopiero zarobić, staje się zrozumiałe, dlaczego specjalistka z Grupy Azoty zarabia tylko połowę tego, co specjalistki z NBP.
Powiem szczerze, że nie podoba mi się podejście posła Tyszki i senatora Jackowskiego, którzy najwidoczniej są pod wpływem demagogicznego poglądu, że „wszyscy mamy takie same żołądki”. Nie zgadzam się również z tymi krytykami, którzy twierdzą, że kosmiczne wynagrodzenia są do przyjęcia w prywatnych firmach, bo wypłaca je właściciel, zaś w państwowych na fundusz wynagrodzeń składają się podatnicy, a to coś zupełnie innego i można mówić o marnotrawstwie oraz nieuzasadnionym szastaniu publicznym groszem. Rację mają chyba ci, którzy wskazują, że w społeczeństwie zbyt dużo jest bezinteresowanej zazdrości i zawiści. Zresztą nie tylko. Tak się składa, że szefowie NBP i Grupy Azoty dowartościowali młodsze od siebie, atrakcyjne kobiety, więc łatwo doszukać się u krytyków ledwie skrywanej mizoginii lub wręcz kosmatych myśli.
Przyznam się, że ja też w pierwszym odruchu pomyślałem: „Co? Miesięcznie dostają 65 tys. zł? Za co, na miłość boską?”. Po chwili przyszła jednak, na szczęście, właściwa refleksja, bo przypomniałem sobie, co premier Beata Szydło wykrzyczała w kierunku ław opozycji, gdy krytykowano ją za wypłacenie sobie 65 tys. zł nagrody i podobnych kwot ministrom. „Nam się te nagrody po prostu należały!” - oświadczyła pani premier. Dlatego tym wszystkim, których bulwersują zaskakująco sowite wynagrodzenia w NBM i Grupie Azoty mówię: tym ciężko pracującym paniom te pieniądze się po prostu należą. Powiem więcej - jeśli ich szefowie uznają, że powinny kasować na przykład 100 tys. zł, należy to przełknąć.
Poseł i senator nie są w tej sprawie obiektywni, bo - jak wszyscy pamiętamy - z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego utracili część dochodów. Wtedy prezes PiS uznał, że trzeba jakoś uspokoić opinię publiczną po aferze z wysokimi nagrodami w rządzie. Ponieważ jednak Adam Glapiński jest jego starym druhem z Porozumienia Centrum, nie spodziewam się, by zareagował teraz w podobny sposób.
Z ostatnich badań wynika, że poparcie dla PiS wciąż jest bardzo wysokie. To oznacza, że Polakom wcale nie przeszkadza bardzo wysoka płaca za rzetelną pracę.