Wybory samorządowe 2018. Małgorzata Wassermann: Mam energię, program i wygram dla krakowian
Rozmowa z Małgorzatą Wassermann.
CZYTAJ TAKŻE WYWIAD Z JACKIEM MAJCHROWSKIM
Małgorzata Wasserman chce wygrać i zostać prezydentem Krakowa?
Oczywiście, że chcę!
Ale po co to Pani?
Często mnie pytają, czemu zostawiłam prosperującą kancelarię, którą stworzyłam od zera bez publicznych dotacji i której poświęciłam dziesięć lat. Czemu zamiast komfortowego życia z dala od wojen wybrałam służbę publiczną, w dodatku za wyraźnie mniejsze pieniądze…
No właśnie: czemu?
Bo tylko tak mogę coś zmienić, poprawić.
Od trzech lat zmienia Pani, wraz z PiS, Polskę. Teraz chce Pani zmienić Kraków.
Tak, ale to nie są takie same zmiany. Tutaj chodzi o problemy bliskie ludziom, nie fundamentalne zmiany w państwie. Jako krakowianka, podobnie jak wszyscy mieszkańcy, widzę, że nasze miasto potrzebuje impulsu rozwojowego, impulsu do zmian, szybkich decyzji, których przynajmniej od czterech lat się nie podejmuje, także w sprawach, które miały być załatwione w poprzedniej kadencji. Potrzeba nam zarówno sprawnego, dynamicznego zarządzania, jak i wizji rozwoju na dekady. Ludzie mają wrażenie, że Kraków został zawładnięty przez kilka grup interesu, które czerpią korzyści dla siebie, kosztem krakowian. Mamy chaos decyzyjny, co najwyraźniej i najboleśniej widać po kolejnych paraliżach komunikacyjnych.
Jacek Majchrowski zrobił…
…sporo, ale wszyscy widzą, że nie ma dawnych sił i po prostu już mu się chyba nie chce.
Ale po Krakowie krąży opinia, że to Pani się nie chce.
Bardzo mi się chce! Jak się w coś angażuję, to z pełnym przekonaniem!
To czemu tego nie widać?
Gdzie nie widać?
W mediach choćby.
Przecież media to wy. Kraków nie jest Warszawą, gdzie każdy ruch kandydatów był śledzony przez główne stacje telewizyjne. Pod Wawelem kampania toczy się w mieście i w mediach lokalnych.
Gdy kandydaci coś robią, my to pokazujemy. Ale po I turze Pani znikła.
Wyjaśnijmy to raz na zawsze. Po pierwsze, obradował Sejm, a ja z zasady staram się rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. A po drugie - najważniejsze - kłamstwo, że „Wassermann znikła” stało się dziś głównym narzędziem walki ze mną. Moi przeciwnicy doszli do wniosku, że merytorycznie nie da się mnie atakować, jako osobę również, bo ja sama nikogo nie atakuję, więc wybrali inną strategię: demobilizację wyborców. Wmawia się im, że w Krakowie nie ma mojej kampanii, bo ja nie chcę wygrać. To kłamstwo. Albo mówi się moim współpracownikom i sojusznikom: „Po co to Małgosi, ona jest stworzona do wyższych celów”. To taka niby-dobrotliwa, miękka perswazja, służąca temu, by ich zniechęcić. Wreszcie straszy się krakowian „złym PiS-em”.
Bo Pani jest jedną z głównych krakowskich twarzy „dobrej zmiany”.
Nie jestem w partii, nie pełnię funkcji ministerialnych, stoję tylko na czele merytorycznej komisji, w której każdy członek ma i miał możliwość swobodnego wypowiedzenia się, składania wniosków dowodowych, wnioski te były uwzględniane, 99,9 proc. decyzji zapadło w pełnej zgodzie.
Poseł Brejza narzeka…
To wyjątek. Ale jego celem nie było wyjaśnienie czegokolwiek w aferze Amber Gold, tylko złośliwe mącenie.
Wróćmy do Krakowa. Znaczek PiS tutaj pomaga?
To okaże się przy urnie. Ale można odnieść wrażenie, że niespecjalnie pomaga.
Dlaczego? Na wschodzie i południu Małopolski to jest wręcz gwarant sukcesu.
Dobrze wiem, że większość krakowian chce zmiany, bo widzi całkowite wypalenie ekipy Jacka Majchrowskiego, zwłaszcza jego samego. Ale zarazem wielu tak myślących chce iść do urn i głosować na kolejną kadencję na zasadzie „mniejszego zła”. To wielki błąd! Zmarnujemy pięć bezcennych lat, które będą decydować o dalszym rozwoju naszego miasta.
Majchrowski byle nie PiS?
Tak to jest sprzedawane. Proszę zauważyć, że ja nie wysyłałam na spotkania pana Gibały ani profesora Majchrowskiego moich ludzi, żeby robili tam zadymy. A ich ludzie regularnie próbowali i wciąż próbują zakłócić moje spotkania. Nasyłane na mnie jednostki pałają nienawiścią.
Ktoś takie nastroje rozbujał.
Ależ ja nigdy nikogo nie atakowałam. Z zasady odmawiam mediom komentarzy o osobach, rywalach politycznych. Mogę oceniać konkretne zachowania, decyzje. Zawsze merytorycznie. I taka jest moja kampania: merytoryczna, programowa. Nie skupiam się na innych kandydatach, tylko na tym, co można i trzeba zrobić dla krakowian i Krakowa. Patrzę w przyszłość, a nie rozpowiadam o bardziej lub mniej wyimaginowanych aferach.
Ludzie pamiętają „gorszy sort”, „komunistów i złodziei”, „zdradzieckie mordy”.
Nigdy nie użyłam takich słów. To nie mój styl.
Pani się droczy z prezesem?
Jarosław Kaczyński jest najdłużej i najzacieklej atakowanym politykiem we współczesnej historii Polski. Mnie po ludzku nie dziwi, że on czasami - proszę wierzyć: i tak rzadko - reaguje na ohydne zaczepki. Odbiorcy mediów nie widzą prowokacji tych, którzy go atakują, tylko jego reakcję. To się potem w mediach wyolbrzymia, wypacza.
„Gorszy sort” - trudno tu coś wypaczyć. Są lepsi Polacy i gorsi Polacy, może nawet nie Polacy.
Prezes Kaczyński miał na myśli określoną sytuację… Ja staram się mówić inaczej. Używam innego języka. Stawiam na szeroką współpracę różnych środowisk, uważam, że czas skończyć z językiem podziałów. Stać nas na powrót do cywilizowanej rozmowy. Skrajna polaryzacja Polsce i Polakom szkodzi. Ubolewam, że media ją podkręcają, to się lepiej sprzedaje niż zgoda.
W polityce dzielenie społeczeństwa też procentuje: poparciem mas.
Nigdy nie ulegnę pokusie, by ludzi dzielić. Proszę się przyjrzeć mojej kampanii.
No właśnie: kampanii. Cały PiS pracuje na Pani sukces? Bo różnie się mówi…
Ci, którzy w PiS na co dzień ciężko pracują na rzecz dobrej zmiany, pracują dla mnie. Pływacy, którzy używają znaczka dla swoich rozgrywek, niekoniecznie. Dla mnie najważniejsze jest jednak, że szerokiemu gronu ludzi światłych w Krakowie zależy na mej wygranej, bo są świadomi wyzwań, przed jakimi stoi miasto oraz tego, że te wyzwania przerastają możliwości obecnej ekipy.
Nazwiska światłych?
Umówiłam się z nimi, że wyjawię je dopiero po zwycięstwie. A to dlatego, że każdy, kto stanął otwarcie u mojego boku, stał się od razu celem wściekłych ataków, na różnych poziomach, od hejtu w serwisach społecznościowych, po niewybredne uwagi znajomych i niedwuznaczne rozmowy w pracy. Proszę zważyć, że obecny układ władzy trwa od początku stulecia, co oznacza, że ma silne wpływy…
I boi się ich utraty?
To jest pewnie główny powód ostrego ataku na mnie.
Bo Pani wszystkich wywali.
Ależ skąd! Straszy się tym urzędników. A to nieprawda. Byłabym skrajnie nieodpowiedzialna, gdybym chciała zwalniać urzędników. Jest pula wysokich stanowisk decyzyjnych, strategicznych, podlegających naturalnej zmianie. To garstka. Są też samorządowe spółki, w których trzeba pewne rzeczy uporządkować, bo mamy do czynienia z marnowaniem pieniędzy krakowian i potencjału. Ale zdecydowana większość krakowskich urzędników to są dobrzy fachowcy potrzebujący dobrego kapitana.
I jest nim Pani?
Tak.
Ale oni się zastanawiają, kim właściwie jest Małgorzata Wassermann: do bólu merytoryczną, chłodną prawniczką? Sympatyczną Małgosią, żyjącą identycznym życiem jak oni? Czy - proszę wybaczyć cytat - „fajną laską” z billboardów, do której wzdychają nastolatkowie?
W działalności publicznej jestem otwarta i tolerancyjna, bez uprzedzeń, a zarazem merytoryczna. Wchodząc w sferę publiczną, postanowiłam chronić swą prywatność, oferując w zamian profesjonalizm. Czy chłodny? W swej działalności prawniczej reprezentowałam różne strony, osoby w przeróżnych sytuacjach. Takie doświadczenie sprawia, że człowiek staje się empatyczny wobec innych, więcej rozumie, więcej wybacza. Jestem normalną kobietą, taką po trochu jak pan wymieniał; prawnik, merytoryczny fachowiec, dziewczyną żyjącą identycznym życiem jak tysiące innych.
Właśnie wróciła pani z obiadu. Jak zupa?
Szybka. Jem, ale nie muszę o tym opowiadać na Pudelku ani w poważnych gazetach. Wróciłam z torbą marchewki i pietruszki, ledwie tu doszłam z Kleparza, bo krakowianie co chwila mnie zagadywali, okazując sympatię, chcieli sobie ze mną robić zdjęcia… To miłe. Ale nie czuję potrzeby dzielenia się prywatnością, nie chcę wykorzystywać w życiu publicznym atutów innych niż wiedza i profesjonalizm. Nie jestem typem celebrytki.
A trybunem ludowym? Lub statecznym profesorem, mężem stanu? Taki zawsze musiał być prezydent Krakowa?
Mam do powiedzenia krakowianom konkretne rzeczy i staram się je mówić. Przekonywać merytorycznymi racjami. Pomysłami na rozwiązanie wielu kwestii, które pozostają od lat niezałatwione. Liczę, że w naszym mieście zwycięży rozum i uczciwość. Wierzę, że wyborcy potrafią obiektywnie spojrzeć na moją drogę życiową i powiedzieć: tak, to jest twarz zmiany, na którą od dawna czekamy. Mam energię, zapał, wiedzę, doświadczenie. Chcę łączyć ludzi, zakopywać podziały. A co do statecznych profesorów: wielu ich mam u swego boku. I wszystkich szanuję, ale w wielu kwestiach mam swoje zdanie.