Wybuch gazu w Murowanej Goślinie. Usłyszeli potężny huk i zobaczyli olbrzymi słup ognia. Uciekali przez okna
W nocy z czwartku na piątek rozszczelnił się gazociąg, który przecina ul. Gnieźnieńską w Murowanej Goślinie. Nastąpiła eksplozja gazu, który zaczął się palić. Nikt nie zginął, nie ma też rannych. Spaliły się cztery budynki, w tym jeden gospodarczy. Ewakuowano kilkadziesiąt osób w promieniu pół kilometra.
Noc z czwartku na piątek. Mija północ. Większość mieszkańców Murowanej Gośliny w powiecie poznańskim już śpi. Nagle słyszą potężny huk.
– Jakby kilka F16 wystartowało na dopalaczu – opowiada Roman Jankowiak, mieszkający przy ulicy Dworcowej w Murowanej Goślinie. – Powiedziałem do żony, że chyba kosmici lądują, bo tak dudniło i było jasno. Na początku myśleliśmy, że to Tadziu Kłos wyleciał w powietrze, który prowadzi stację benzynową.
Podobnie pomyślała Irena Ludzkowska i jej mąż. On autem, a ona przez pola rowerem pojechali w kierunku stacji paliw. Tuż obok niej mieszka ich córka. – Jechałam i płakała, bo nie wiedziałam co się stało – przyznaje pani Irena. – W końcu dodzwoniłam się do córki. Powiedziała, że jest bezpieczna. Ich też ewakuowali.
Sławomir Brandt, rzecznik wielkopolskiej straży pożarnej potwierdza, że pierwsze zgłoszenie wpłynęło po północy i dotyczyło wybuchu na stacji benzynowej. Tam właśnie zadysponowano pierwsze jednostki straży pożarnej.
– Dopiero z kolejnych zgłoszeń i relacji dowódców akcji dowiedzieliśmy się, że mamy do czynienia z rozszczelnieniem gazociągu wysokiego ciśnienia i jego pożarem – mówi S. Brandt. – Słup ognia widziany był z kilkudziesięciu kilometrów. Gazociąg przebiega przez ulicę Gnieźnieńską i mniej więcej w tym miejscu nastąpiło jego rozszczelnienie.
Na miejsce zdarzenia skierowano blisko 50 zastępów państwowej i ochotniczej straży pożarnej, łącznie ponad 160 strażaków.
– To była bardzo trudna, dynamiczna akcja, jako pierwsi na miejscu pojawili się ochotnicy z Bolechowa – tłumaczy Andrzej Bartkowiak, wielkopolski komendant wojewódzki PSP.
Uciekali przez okna
Ewakuowano kilkadziesiąt osób w promieniu pół kilometra. Mieszkańcy domów, znajdujących się najbliżej gazociągu sami w popłochu je opuszczali.
– Obudził nas ogromny huk, zrobiło się jasno – mówi Adriana Łączyńska, której dom doszczętnie spłonął. – Było tak głośno, że mąż, który stał pół metra ode mnie, musiał krzyczeć, bo nic nie słyszałam. W mieszkaniu było bardzo gorąco, drzwi wyjściowe dudniły, rolety wewnętrzne nie chciały się otworzyć. Wydostaliśmy się przez okno w kotłowni, a potem przez płot do sąsiada. Nie mamy nic, tylko to co na sobie.
Rodzina Łączyńskich schroniła się u mamy pani Adriany. – 13-letnia córka nie może dojść do siebie, jest w szoku – głos A. Łączyńskiej łamie się. – A co powiem 4-letniej córeczce, gdy będzie chciała pojechać do domu, zobaczyć swój pokoik? Tam wszystko zostało, wspomnienia, zdjęcia.
Łączyńscy mieszkali tutaj zaledwie siedem lat. Teraz nie mają nic – ani domu, ani jego wyposażenia, dokumentów, samochodu. – Wszystko poszło z dymem – mówi A. Łączyńska z trudem hamując łzy. – Człowiek może jakoś da sobie z tym radę, ale boję się o dzieci. Może kiedyś zbudujemy nowy dom w innym miejscu, bo prawdę powiedziawszy po tym co się wydarzyło już nie chcę tam mieszkać.
Przez okno uciekał też Mieczysław Łakomy (jego dom ocalał), bo drzwiami nie dało się wyjść, takie były nagrzane.
– Zadzwoniłem do Mietka, w słuchawce usłyszałem krzyk – mówi kuzyn Łakomego. – Pobiegłem w kierunku ich domu na ratunek, ale nie dotarłem tam, bo zatrzymała mnie fala gorąca. Spaliła się kurtka, którą miałem na sobie.
Dariusza Urbańskiego, burmistrza Murowanej Gośliny wybuch zastał w łóżku. Natychmiast pojechał na miejsce zdarzenia. – Najważniejsze, że nikt nie zginął, nie ma rannych – podkreśla D. Urbański. – Najbardziej poszkodowani są państwo Wiśniewscy, gdzie spaliło się całe gospodarstwo. Oni uciekali polem. Szukaliśmy ich dwie godziny. W końcu policja ich znalazła, syn zabrał rodziców do domu.
– Edmund Wiśniewski to mój kolega, chodziłem z nim do szkoły – wspomina R. Janowiak. – Spalił się do cna. Tragedia. Staliśmy na ulicy i płakaliśmy.
Halina Pilarczyk mieszka w domu na rogu ulicy Gnieźnieńskiej i Wołodyjowskiego. Ich zabudowania od domu państwa Mączyńskich, który się palił, dzieli tylko jeden budynek. – Jak huknęło, to spadłem z tapczanu – twierdzi Eugeniusz Pilarczyk. – Zerwałem się, bo myślałem, że się palimy. Była taka gorączka, że nie mogłem podejść do okna.
– W chacie było bardzo gorąco. Jak syn chwycił za klamkę, to prawie się oparzył. Okna mamy do wymiany, plastiki się stopiły, w piwnicy okno wysadziło – opowiada H. Pilarczyk. I dodaje: – Wybiegliśmy na ulicę. Na zewnątrz też był okropny żar.
Biegli, jak wszyscy inni, byle dalej od pożaru. – Dzwoniłem na 112, ale było już zajęte – wspomina Waldemar Czerniak, który mieszka przy ul. Gnieźnieńskiej. – Żona biegała po całej chacie i nie wiedziała co ma ubrać. Wzięła portfel, ja dokumenty i nic więcej. Nie zdążyłem się nawet porządnie ubrać. Zmarzłem na kość.
Córka Czerniaków Marcelina twierdzi, że po godz. 3 mogli już wrócić do domu. – Dobrze, że wiatru nie było, bo jakby był, to więcej domów, by spłonęło – uważa Marcelina Czerniak.
Mieszkańcy mogli schronić się w szkole, którą gmina w tym celu udostępniła, ale woleli ogrzać się u rodzin.
Zmagania z żywiołem
– Gnieźnieńska została podzielona na dwa odcinki bojowe. Z jednej i drugiej strony gazociągu trzeba było gasić budynki objęte pożarem oraz bronić domów, których ogień nie objął – tłumaczy S. Brandt. – Temperatury były bardzo wysokie. Istniało duże zagrożenie, że pożar może się rozprzestrzenić. Strażakom udało się temu zapobiec. Poza czterema budynkami objętymi ogniem, inne domy się nie zajęły.
Ewakuacja ludności, akcja gaśnicza prowadzone były równolegle z zamknięciem gazociągu na zasuwach. Znajdują się one z jednej strony w okolicach Rogoźna, Obornik, natomiast z drugiej – w rejonie Dziewiczej Góry (gmina Czerwonak). S. Brandt zaznacza, że są to krótsze odcinki niż były w Jankowie Przygodzkim.
– W związku z tym po zamknięciu zasuw w gazociągu było dużo mniej gazu, krócej się wypalał – wyjaśnia S. Brandt. – Około godz. 2 pióropusz ognia już nie był widoczny.
S. Brandt podkreśla, że strażacy cały czas współpracowali z operatorami spółki Gaz-System. – Oprócz zasuw, które są szczelne, wprowadzone zostały specjalne balony – dodaje S. Brandt.
Ogień tlił się w budynkach jeszcze około godziny 10 w piątek, strażacy dogaszali mniejsze zarzewia. Na miejscu pracowało też 80 policjantów, którzy pomagali w ewakuacji ludzi i zabezpieczali teren. W piątek rano policyjny dron wykonywał zdjęcia miejsca wypadku, a później wykorzystano też jeden z najnowocześniejszych skanerów 3D, który poznańska policja otrzymała w ubiegłym roku. To niewielkie urządzenie, które w krótkim czasie jest w stanie zeskanować miejsce zdarzenia i to bardzo precyzyjnie, z dokładnością do dwóch milimetrów.
W godzinach przedpołudniowych odbyły się oględziny z udziałem prokuratora, policji, biegłych z zakresu pożarnictwa i nadzoru budowlanego. – Na miejscu jest 10 policjantów dochodzeniowo-śledczych. Nie weszliśmy jeszcze do najważniejszego miejsca, ponieważ potrzebujemy zgody Gaz-Systemu i straży pożarnej – informował w piątkowe południe Rafał Pawłowski, zastępca komendanta wojewódzkiego policji.
Na miejscu pracowali też inspektorzy z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, którzy prowadzili oględziny budynków. Z nieoficjalnych informacji wynika, że trzy domy z uwagi na zniszczenia nadają się jedynie do rozbiórki. W innych budynkach, jak np. dom Mieczysława Łakomego, w wyniku wysokiej temperatury stwierdzono drobne uszkodzenia.
Gazociąg powstał w latach 70.
Na razie nie wiadomo co było przyczyną nocnego wybuchu gazu i pożaru w Murowanej Goślinie. – W tej chwili nie chcemy spekulować. Wiemy jedynie, że doszło do przekroczenia naprężeń rurociągu – mówi Wojciech Łojewski, zastępca dyrektora oddziału Gaz-System w Poznaniu.
W. Łojewski potwierdza, że gazociąg powstał jeszcze w latach 70. – Nie zgadzam się jednak z opinią, że był on niebezpieczny, choć oczywiście był gorszej jakości niż te, które kładzione są obecnie –zastrzega W. Łojewski.
Jak był kontrolowany? Tu przedstawiciel spółki wymienia, że stan gazociągu sprawdzano m.in. przy pomocy śmigłowca. – Były przy nim wykonywane także inne czynności eksploatacyjne, kontrole odbywały się na bieżąco – wskazuje W. Łojewski.