Wybuchła butla z gazem. Matka i córka walczą o życie [zdjęcia]
7-letnia dziewczynka z ciężkimi poparzeniami trafiła do kliniki w Gryficach. Jej matka też jest ciężko poparzona. W domu wybuchła butla gazowa.
Wczoraj kilka minut po godzinie 8 mieszkańcy domów jednorodzinnych przy ulicy Bysze-wskiej na bydgoskim Czyżków-ku usłyszeli potężny huk. Sekundy później budynek w oficynie jednego z domów zamienił się w kupę gruzu.
Na miejsce szybko dotarli strażacy i pogotowie. Z gruzowiska wyciągnęli około trzydziestoletniego mężczyznę, kobietę i dziecko. Najbardziej ucierpiała 7-letnia dziewczynka. W szpitalu w Bydgoszczy, dokąd trafiło troje poszkodowanych, lekarze stwierdzili, że dziecko ma poparzone 70 procent powierzchni ciała. W podobnym stopniu ucierpiała matka. Pacjentki zostały wprowadzone w stan śpiączki farmakologicznej, a konsylium lekarzy stwierdziło, że konieczne będzie przewiezienie ich do kliniki leczenia oparzeń w Gryficach. Mężczyzna natomiast ma mniejsze obrażenia, jest przytomny.
- W domu przy ulicy Byszewskiej wybuchła butla gazowa - mówi starszy kapitan Arkadiusz Piętak, rzecznik komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu. - To wstępne ustalenia. Poszkodowani, oprócz poparzeń, doznali również innych obrażeń - stłuczeń, kiedy zawalił się na nich strop.
Od rana na miejscu pracowało sześć zastępów straży pożarnej.
Mieszkalne piętro znajdowało się nad gospodarczym parterem. Teraz spośród stosu cegieł i drewnianych belek wyziera jedna ściana - z resztkami kafelków łazienkowych i kuchennych.
- Tu jeszcze był pies. Nie wiadomo, uciekł, czy zginął pod tym gruzem - mówi Dawid Perlik, kuzyn poszkodowanej. Przyjechał wczoraj do wujostwa, które mieszka w sąsiednim piętrowym domu jednorodzinnym na tej samej działce. - Nie wiadomo dokładnie, co się stało. Prawdopodobnie w instalacji była jakaś nieszczelność...
Małżeństwo z dzieckiem straciło dach nad głową, ale gdy wrócą ze szpitala, będą mogli znaleźć schronienie pod dachem mieszkającej obok rodziny. Wszystkie inne rzeczy jednak - ubrania, wyposażenie, cały dorobek życia trzeba będzie zbierać od nowa. Krewni poszkodowanych liczą na pomoc sąsiadów i miasta.
- Brakuje słów, by to opisać - mówi pan Henryk, stojąc w progu swojego domu i patrząc na gruzowisko. To ojciec, dziadek i teść poszkodowanych. - Najważniejsze, żeby oni wrócili do zdrowia - dodaje.