Wychowanie do życia w Polsce. Tej widzianej oczami ministra Czarnka
Nie matematyka, nie informatyka, nie historia nawet, lecz chęć szczera i wychowanie do życia w rodzinie zrobi z ciebie porządnego obywatela. Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek precyzyjnie zdefiniował bolączki polskiej edukacji w czasie pandemii i nakreślił kierunek wyjścia z potężnego kryzysu wywołanego całkowitą porażką nauki zdalnej. Jednym z priorytetów w oświacie na kolejny rok szkolny będzie właśnie WdŻwR.
Jako rodzic dzieci w wieku szkolnym masz pełne prawo się zdziwić, wszak to raczej nie problem niedoskonałego WdŻwR zajmował ciebie i twoje pociechy w ostatnich dwunastu miesiącach najbardziej. W poprzednich latach też zresztą zajmował cię średnio, chyba że akurat w telewizji krzyczeli, że ktoś chce w szkołach deprawować młodzież rozmową o środkach antykoncepcyjnych. Ostatecznie mówimy o zajęciach nieobowiązkowych, o czym wszyscy w ogniu gorących ideologicznych sporów zapominają, więc to z grubsza tak, jakby pieczęć pupila resortu oświaty przybijać kółkom plastycznym.
Może jednak będą już za chwilę obowiązkowe, minister właśnie ogłosił, że w przypadku religii lub etyki chce wykluczyć trzecią drogę, czyli całkowitą możliwość rezygnacji z tych zajęć. Podręcznik do etyki, na którą będą chodzić ci uczniowie, którzy nie uczęszczają na religię, napiszą oczywiście jego eksperci. Zastanawiająca jest ta gotowość ministra do wychowywania cudzych dzieci, zwłaszcza że praw rodziców jest gotów bronić - a przynajmniej tak zawsze deklarował - do krwi ostatniej. Chyba, że chodzi tylko o tych rodziców, którzy wyznają podobny do ministra system wartości.
W przypadku WdŻwR nie można ministrowi Czarnkowi odmówić trafnej diagnozy w jedynym punkcie – traktowane jest przez wszystkich jak piąte koło u wozu. Pozostające jako pole odwiecznej światopoglądowej bitwy lekcje – bitwy, w której zamiast rzeczowych argumentów używa się własnych wyobrażeń – są gorącym kartoflem dla dyrektorów, odruchowo spychanym na margines, w najlepszym razie stanowią szansę dla nauczycieli mniej wziętych przedmiotów do wyrobienia sobie pensum.
Moje dzieci na przykład na WdŻwR nie chodzą, choć bardzo chciałbym, żeby chodziły i już tłumaczę ten paradoks. Dziś to zwyczajna strata czasu. Upolitycznienie tematu zrobiło z niego karykaturę, dowodząc przy okazji jak słabo pokolenie 40+ (i starsze) ma przepracowany temat seksu i seksualności. Za to na warsztatowe zajęcia z ekspertami, uczące uważności i empatii, przekazujące aktualny stan wiedzy i za drzwiami zostawiające kwestie religijne oraz światopoglądowe zapisałbym je od razu. Jest szansa? Sprawdźmy.
Przymierzyłem ten bardzo ogólny i wyważony postulat do wypowiedzi ministra, a tam dużo było o rewolucji kulturalnej, seksualnej, „wprost komunistycznej” i że my tym WdŻWr będziemy walczyć z kryzysem rodziny, zewsząd atakowanej liberalnym postępem. No brzmiało to trochę jak tyrada obrońców starego porządku w czasie paryskiej wiosny 1968 roku, może jednak chodziło o zobrazowanie porzekadła, że historia kołem... i tak dalej.
Da się jednak wyczytać z tych słów kierunek zmiany i jest to jedyny słuszny kierunek, w mniemaniu ministra oczywiście. Żelazną konsekwencję prezentuje na wszystkich odcinkach, nawet kosztem zarzutów o zaprzeczanie rządowej strategii. Z jednej bowiem strony mamy deklaracje premiera Mateusza Morawieckiego, że stanie się Polska centrum innowacji i rozwoju – czemu każdy zdrowo myślący ochoczo przyklaśnie – tymczasem w odpowiedzialnym za to urzędzie rozbudowuje się z pasją katedry teologiczne, biblistyczne, etc. Nie odbierając naukowej wagi tym zagadnieniom, o zmieniające świat wdrożenia i innowacje w nich wyjątkowo trudno.
No chyba, że minister ma z góry jakieś przecieki i już nic ciekawego poza czterema jeźdźcami Apokalipsy nas tutaj nie czeka.