Po pierwsze: miejsce drzew jest w lesie. Po drugie: w korytarzu szkoły muzycznej przy ul. Basztowej wisi stare zdjęcie. Widać na nim nie tylko budynki przy tej właśnie ulicy, ale przede wszystkim Planty.
Lato, kwiaty rozkwitłe, bardzo dawno, pewnie ok. 1860 lub 1870 roku. Budynki te same co dziś, poza mniejszym, neogotyckim „Hotelem Krakowskim”, u zbiegu ul. Dunajewskiego i Garbarskiej, gdzie dzisiaj stoi przytłaczający gmach banku. Przytłaczający jak całe dzisiejsze Planty. W Narodowym Archiwum Cyfrowym są jeszcze trzy zdjęcia tego samego miejsca. W 1926 i 1927 r. było gorzej, w 1937 - jeszcze gorzej.
Na każdym kolejnym zdjęciu coraz mniej widać. To przez te cholerne drzewa, które należy raz na zawsze wyciąć. Jeżeli się jakiś ekolog tu oburzy, powiadam - na smog drzewo nie działa. Mamy drzewa i mamy smog. Idę Plantami - czuję gołębie i czuję smog. Nie mamy za to przeciągów, które powstają, uwaga, tam gdzie nie ma drzew.
Mamy za to ciemną depresję konarów przez okrągły rok. Nie tylko Planty, ale też ul. Dietla powinna się pozbyć mrocznych potworów, będących parkiem rozrywki dla lumpów i defekujących gołębi. Mam już dość ponurego „krakowskiego klimaciku”, który jest de facto stanem przed depresyjnym, wywołanym niedoborem słońca i powietrza przy jednoczesnym wysokim stężeniu ptasiego guana, którego zapach szkodzi mi bardziej niż pył zawieszony.
Zapach żywicy pod Lillą Wenedą, odciski na rękach od siekiery przy ul. Westerplatte - to mi się w tym roku bardzo marzy.