Wycinka drzew w Poznaniu: Każde drzewo trzeba traktować indywidualnie, one i Poznań potrzebują ogrodnika miejskiego
Wycinka drzew. Czy faktycznie w Poznaniu mamy problem z dbaniem o zieleń i istniejące nasadzenia? Dlaczego wycinane są wiekowe klony i czy każde drzewo mające sto lat nadaje się do wycinki? Na całe szczęście w Poznaniu i Wielkopolsce mamy świetnych specjalistów: ogrodników, dendrologów, arborystów, których poprosiliśmy o opinie.
Ostatnie tygodnie upłynęły w Poznaniu pod hasłem wycinek drzew. Tym razem nie przez lex Szyszko, a przez działania poznańskich urzędników. Ścięto drzewa przed wejściem do parku Wilsona, wycięto 180 drzew na Starołęce pod budowę parku Starołęka Mała, przed Akademią Lubrańskiego, nad Wartą, zagrożone wycinką są drzewa w parku im. H. Wieniawskiego, a także te w parku Kasprowicza. Wymieniać można by dalej. Nie było jednak dnia, by ten temat nie był na ustach każdego mieszkańca, który zielenią w mieście się interesuje. Na zarzuty poznaniaków urząd miasta nie był bierny. Starał się przekonywać, że wycinki były konieczne, a miasto o zieleń walczy i ją pielęgnuje.
Czytaj:
Czy faktycznie w Poznaniu mamy problem z dbaniem o zieleń i istniejące nasadzenia? Dlaczego wycinane są wiekowe klony i czy każde drzewo mające sto lat nadaje się do wycinki?
Na całe szczęście w Poznaniu i Wielkopolsce mamy świetnych specjalistów: ogrodników, dendrologów, arborystów, których poprosiliśmy o opinie.
Czy każde drzewo stuletnie należy wyciąć?
W sprawie wycinki drzew w parku Wieniawskiego nie zapadła jeszcze ostateczna decyzja.
- Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków prowadzi postępowanie w tej sprawie. Miasto zamierza przeprowadzić skrupulatną analizę wniosku. Jeśli wycięcie danego drzewa nie będzie absolutnie konieczne, taka zgoda nie zostanie wydana
- mówi Joanna Żabierek, rzeczniczka prezydenta Poznania i urzędu miasta.
Jednak w związku z planowaną wycinką w pamięć mieszkańców zapadła wypowiedź dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej, Tomasza Lisieckiego. Nazwał on mieszkańców Poznania „głupim społeczeństwem” i stwierdził, że „każde stuletnie drzewo w mieście powinno wylecieć”. Mimo że na antenie Radia Poznań za nią przeprosił, Komisja Dialogu Obywatelskiego i Rada Osiedla Stare Miasto domagają się jego wyrzucenia.
- Wypowiedź dyrektora była bez wątpienia niefortunna. Nie można wieku drzew traktować tak samo do wszystkich gatunków. Mamy w tej chwili w mieście pozostałości dawnych nasadzeń obcych gatunków topól. Topole te osiągnęły wiek 70-80 lat i zaczynają się sypać. Wtedy absolutnie jestem za tym, by z miasta usuwać je, co się zresztą robi. Te drzewa spełniły swoje zadanie. Rosły szybko, dawały masę zieleni. Dodatkowo jednak często uszkadzały chodniki, bo miały potężne systemy korzeniowe - tłumaczy dr inż. Tomasz Maliński, dendrolog, kierownik Ogrodu Dendrologicznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
- Natomiast sto lat dla dębu, klonu, lipy to nie tak dużo. Te drzewa dopiero dochodzą do wieku dojrzałego. Każde drzewo trzeba rozpatrywać oddzielnie. Jeśli drzewo jest bardzo zniszczone, to może mieć i trzydzieści lat, a będzie konieczność jego wycięcia. Niedawno spotkaliśmy się z pracownikami Wydziału Kształtowania i Ochrony Środowiska Urzędu Miasta na ul. Ułańskiej, by ocenić, co zrobić z rosnącymi na skarpie kasztanowcami. Mieliśmy ocenić, czy stwarzają zagrożenie i czy należy je wyciąć. Każdy z nas miał inne zdanie, ale razem doszliśmy do wspólnego wniosku, że te drzewa powinny zostać.
- Każdy przypadek powinien być traktowany indywidualnie. Wszystko zależy od stanu zdrowotnego, gatunku, ale też miejsca, w którym drzewo rośnie. Inna sytuacja jest w pasach przydrożnych, inna w parkach miejskich, a jeszcze inna w lasach komunalnych, chociaż wszystko to są tereny miasta. Trzeba to rozpatrywać z wielu punktów widzenia - dodaje dr inż. Ewa Jarzak, ogrodnik, zastępca kierownika Ogrodu Dendrologicznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Z kolei dr Marcin Kolasiński z Katedry Dendrologii, Sadownic twa i Szkółkarstwa UP uważa, że do naczelnych zadań ZZM należy obowiązek dbania o zieleń istniejącą i o nowe nasadzenia. Dendrolodzy bronią jednak Lisieckiego. Podają przykład wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, gdzie za to, że gałąź spadła na człowieka, winną obarczono właściciela drzewa.
- Dyrektor próbował pogodzić ogień z wodą. Nie da się dbać o zieleń parkową bez zwracania uwagi na bezpieczeństwo. Uogólnianie, że stuletnie drzewa powinny wylecieć, to daleko posunięte przejęzyczenie. Jeżeli mamy stary drzewostan, to z założenia musimy o niego dbać. To nasze płuca, dają nam więcej korzyści niż nowe nasadzenia, dają cień, więcej tlenu, powierzchnia biologicznie czynna jest znacznie większa. Z drugiej strony mamy nagromadzenie ludzi w miejscach publicznych i ważne jest ich bezpieczeństwo. Zawsze trzeba wszystkie potrzeby wypośrodkowywać - mówi M. Kolasiński.
- Tak naprawdę przy wejściu do każdego parku powinna być tabliczka „wejście na własne ryzyko”. Osoba, która zarządza zielenią w mieście, jest między młotem a kowadłem
- dodaje T. Maliński.
Czy pod inwestycje zawsze należy wycinać drzewa?
Mieszkańców Poznania szczególnie oburzyły jedne z ostatnich wycinek: pod budowę parku Starołęka Mała i przed parkiem Wilsona. Po pierwsze czują się przez urząd miasta oszukani. Z wcześniejszych ustaleń zrozumieli, że zastępca prezydenta Jędrzej Solarski wycinkę na Starołęce wstrzyma aż do momentu, gdy wszystkie strony się o inwestycji wypowiedzą. Z kolei ta przed parkiem Wilsona spowodowała, że mieszkańcy ściętym drzewom zapalili znicze. Wycięto je, bo korzenie uszkadzały murek, a zarząd palmiarni poznańskiej chce w ich miejscu stworzyć skwer dla mieszkańców. Poznaniacy martwią się dodatkowo o utratę starych drzew w parku Kasprowicza, gdzie ma powstać tor wrotkarski.
- W Ogrodzie Dendrologicznym też czasami wycinamy drzewa, ale za każdym razem trzeba to dobrze przemyśleć. Jak drzewo dobrze rośnie, nawet jeśli to jest samosiew i nie stwarza zagrożenia, to może warto je zostawić. Wyhodowanie takiego drzewa, posadzenie go i jego późniejsza pielęgnacja jest nieporównywalnie kosztowniejsze. Wtedy może warto tak zaprojektować zieleń, by to drzewo zostało. Wyłożyć trochę więcej pieniędzy, podnieść skwer wyżej, zrobić gdzie indziej ławki. Samosiew ma taką samą wartość przyrodniczą jak każde inne planowane drzewo. W dodatku ul. Głogowska jest terenem niesamowicie zanieczyszczonym. Przed wejściem do parku powinny być drzewa, nasadzenia zaporowe przeciwko smrodowi spalin z ulicy, a nie skwer z ławkami - mówi Tomasz Maliński.
- Uważam, że należy chronić stare drzewa, są jednak przypadki gdy np. aleja drzew jest silnie wybrakowana, ciągle „łatana”, a kolejne drzewa trzeba jeszcze wyciąć. Wtedy często powstaje pytanie, czy lepiej zrobić nowe nasadzenia uzupełniające, czy wyciąć resztę drzew. W Niemczech w takiej sytuacji nie patyczkują się - wycinają całą aleję i sadzą ją na nowo. I jakby się tak dobrze zastanowić, to jakieś uzasadnienie tego jest - nowa aleja w przyszłości będzie piękna i będzie rosła równo
- dodaje Ewa Jerzak.
- Jeżeli mamy zieleń zastaną, to warto pomyśleć o wkomponowaniu nowych nasadzeń. Raczej powinniśmy się opierać na czystych, rodzimych gatunkach. Odmiany dobre są do małych ogródków - uzupełnia Marcin Kolasiński.
- Łatwiej jest założyć ogród na polu, wtedy projektant nie musi ruszać się z miejsca, rozrysuje sobie park jak mu pasuje, ścieżki, lampy. I wielu projektantów tak robi. Nieporównywalnie trudniej byłoby zaprojektować park w oparciu o istniejącą zieleń. A tak się powinno robić. W parku Kasprowicza są między innymi przepiękne kępy wierzb, które ze spokojem mogłyby zostać, o ile projekt da się pod tym kątem dopasować. Powinien być nakaz, by projektanci uwzględniali ile się da istniejącej zieleni. Niestety, łatwiej jest wszystko wyciąć i robić od nowa - uzupełnia T. Maliński.
Czy nasadzenia kompensacyjne stanowią taką samą wartość co starodrzew?
- Liczą się liczby i bilans, a ten w Poznaniu jest dodatni, bo sadzimy dużo nowych drzew oraz powstają parki, które cieszą poznaniaków. W tym sensie Poznań nadal jest zieloną metropolią - powiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jacek Jaśkowiak.
W zeszłym roku nowe nasadzenia pojawiły się m.in. na terenie przedszkola przy ul. Marka Hłaski, Domu Dziecka przy ul. Pamiątkowej, na terenie sióstr Franciszkanek przy ul. Niegolewskich, Uniwersytetu Przyrodniczego przy ul. Dojazd, na terenie Ogrodu Dendrologicznego tegoż uniwersytetu i w lasach komunalnych go otaczających, na terenie Międzynarodowej Szkoły przy ul. Taczanowskiego, na terenie Inspekcji Weterynaryjnej przy ul. Grunwaldzkiej czy przy Wielkopolskim Centrum Pulmonologii i Torakochirugii przy ul. Szamarzewskiego.
Drzewa sadzi nie tylko miasto, ale także prywatni inwestorzy.
- Gdy inwestycja koliduje z większą liczbą drzew lub z drzewami o dużych rozmiarach, nie wszystkie nasadzenia zastępcze da się zmieścić na tym samym terenie. Wtedy dopuszcza się, żeby część tych nasadzeń była wykonana gdzie indziej. Im bliżej miejsca wycięcia, tym lepiej, na przykład: na terenie pobliskiego parku, szkoły lub terenach zieleni oddanych do użytkowania radom osiedli. Kilkakrotnie Wydział Kształtowania i Ochrony Środowiska UM zgodził się na posadzenie części drzew przez dewelopera na terenie Ogrodu Dendrologicznego Uniwersytetu Przyrodniczego, który został ostatnio powiększony i uczelnia potrzebowała konkretnych gatunków i odmian do kolekcji dydaktycznej
- mówi Joanna Żabierek.
Jednak zdaniem dendrologów nowe nasadzenia nigdy nie spełnią takiej roli, jak dojrzałe, duże drzewo. - Z danych Uniwersytetu Łódzkiego wynika, że by zbilansować utratę jednego dużego buku, to musielibyśmy posadzić 1700 takich dziesięcioletnich - kwituje M. Kolasiński. - Drzewa w mieście dają zieleń, a ta oddziałuje na człowieka w sposób kojący. Dają nam cień, im więcej zieleni tym temperatura jest niższa. Każdy centymetr kwadratowy zieleni transpiruje wodę, a z wilgotnością w miastach mamy problem. Nie ma powierzchni biologicznie czynnych, które mogłyby wodę opadową wchłonąć. Dodatkowo drzewa wydzielają lotne związki eteryczne pozbawiające powietrze aktywnych wirusów i bakterii chorobotwórczych. A my im tylko szkodzimy.
Tomasz Maliński uważa ponadto, że nasadzenia kompensacyjne powinny być bardziej przemyślane, porozrzucane po całym mieście. - Miasto często za wszelką cenę próbuje upchnąć zbyt dużo nasadzeń kompensacyjnych w jednym miejscu - np. w zeszłym roku przy Ogrodzie Dendrologicznym posadzono setki drzew rzędami przy starodrzewie sosnowym. Jak najgęściej, jak najwięcej, bez przemyślenia. Kilka lat temu kolej, która wycinała olbrzymie ilości drzew wzdłuż torów kolejowych, miała nasadzić w ramach kompensacji kilka tysięcy drzew. Ówczesny Wydział Ochrony Środowiska UM wskazał im Rusałkę. Problem w tym, że nasadzenia wykonano w sposób, który zniszczył piękny projekt, obsadzono bowiem wszystkie osie widokowe, polany, zniszczono pięknie wykształcone obrzeża lasów.
Czy miasto to zielona metropolia czy betonowa pustynia?
Część mieszkańców uważa, że Poznań przestaje być zielonym miastem. Za przykład wskazują ulicę Św. Marcin, którą pomimo nowych, licznych nasadzeń nazywają betonową pustynią.
Eksperci wskazują jednak, że nasadzenia w centrum miasta są trudne. - To ubity, zagęszczony teren, tak sprasowany, że nic tam nie urośnie, mnóstwo tam też infrastruktury podziemnej.
Dlatego też miasto zastosowało innowacyjny w skali Polski sposób nasadzeń, o którym jednak niewiele słychać.
- System antykompresyjny, który został tam wykonany jest pionierski, jeśli chodzi o Polskę i te drzewa mają ogromną objętość gruntu dostępną do wzrostu. Dla urzędników jest to temat technicznie zbyt trudny, by mogli się nim pochwalić. Cała istota zasadza się na tym, że pod ziemią są zrobione specjalne donice, w których jest substrat, czyli podłoże dla wzrostu roślin, które wolne jest od wszystkich uciążliwości występujących w mieście - od nacisku, nie jest zagęszczone, wolne od sieci, instalacji - mówi nam jeden z architektów krajobrazu, znający projekt przebudowy ulicy. - Przewiduję, że jeżeli nie zostały popełnione jakieś błędy przy samym sadzeniu drzew i później przy ich pielęgnacji, to przyrost masy zielonej w perspektywie dwóch, trzech, czterech lat, po ich ukorzenieniu, będzie bardzo duży. Jedyny problem to dobór barwnych odmian drzew. Są to utrwalone mutacje genetyczne, wolniej rosnące i mniej odporne, ale za to kolorowe - dodaje.
- Poznań to zielona metropolia - podkreśla M. Kolasiński. - Jest grupa pasjonatów, która chce mieć kompletną dzicz, inni z kolei wolą zieleń uporządkowaną, reprezentacyjną. Nie może powstać dziki ogród np. na placu Kolegiackim. Oczywiście mamy parki, jak ten na Ratajach, gdzie zieleń traktuje się wybiórczo. Rośnie tylko w ciągach komunikacyjnych.
- Poznań jest wzorem dla innych miast, jak pięknie można zagospodarować i utrzymywać zieleń w pasach przydrożnych. Na okres zimy owijane są nowo nasadzone drzewa oraz montowane specjalne maty wzdłuż ulic. Ich zadaniem jest ochrona podłoża i samych roślin, przed toksycznym działaniem aerozolu solnego i błota pośniegowego
- dodaje Ewa Jerzak.
Czy miasto powinno zmienić sposób myślenia o zieleni?
Zdaniem dendrologów problem tkwi gdzie indziej. Miasto nie dba dostatecznie o zieleń istniejącą i nie korzysta z porad specjalistów.
- Nie mamy w Poznaniu żadnej osoby, która pełni kontrolę nad zielenią. Problem polega na tym, że taki ogrodnik z odpowiednią wiedzą powinien odpowiadać tylko przed prezydentem. Koordynować wszystkie ruchy zieleni w mieście. I tak naprawdę bez jego opinii nikt nie powinien niczego robić. W Gdyni jest taki ogrodnik miejski. W zeszłym roku powołano taką osobę w Łodzi. I tam jego zadaniem rzeczywiście jest koordynacja i opiniowanie wszystkich takich rzeczy. To musi być osoba decyzyjna z ogromną wiedzą przyrodniczą. Poznań jeszcze do tego nie dojrzał, choć zaczyna próbować. Ale to musi być przyrodnik, ktoś, kto ma reprezentować zieleń, a nie klasyczny urzędnik - mówi T. Maliński.
- Nie zawsze udaje się w stu procentach ocenić, czy drzewo nadaje się do ścięcia, czy jest zagrożenie, czy nie. Czasami to widać, a czasami nie. Można robić badania tomografem, zaglądając do środka drzewa, nie uszkadzając go. Ale one są po pierwsze kosztowne (jedno takie badanie to koszt tysiąca złotych) i miasto nie jest w stanie sobie pozwolić, by badać każde drzewo. A po drugie to także nie daje stuprocentowej gwarancji - uważa Ewa Jerzak.
Zdaniem Marcina Kolasińskiego miasto powinno przede wszystkim poprawić politykę informacyjną.
- To najistotniejszy problem do rozwiązania przez najbliższe miesiące, lata. Konsultacje, informowanie musi się zaczynać od etapu planowania - dziś społeczeństwo nie dostaje informacji o nowych inwestycjach na terenach zadrzewionych. Brak konsultacji na etapie planowania rodzi później konflikty. Jeśli jeszcze dla danego terenu jest już gotowy plan zagospodarowania, to wchodzi architekt, inwestor i nie ma już nic do powiedzenia. Na tym etapie protesty to dziecko wylane z kąpielą - mówi M. Kolasiński.
- Można też pomyśleć o doszkalaniu osób zajmujących się zielenią, by dobrze wiedziały, co robią, by w budżecie zarezerwowane były pieniądze na ekspertyzy i badania. Takie Szamotuły mają wszystkie drzewa zinwentaryzowane i naniesione na mapę. Każde drzewo ma swój numer, informacje o nim są dostępne dla wszystkich urzędników. Widzą, gdzie, jaką zieleń mają i co z nią robić. W Warszawie także zaczynają praktykować taki system. Na razie w poszczególnych dzielnicach. Popatrzmy na Zachód - w Berlinie każde drzewo ma numerek. Służby monitorują stan każdego drzewa. Dzięki temu wiedzą, które drzewo jest starsze, które choruje i mogą je odpowiednio pielęgnować i częściej monitorować
- dodaje.