Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. W zimowej scenerii grudnia 1939 r. ludność polska zamieszkała na ziemiach wcielonych do Rzeszy Niemieckiej doznała niespotykanej dotychczas represji - nastąpiły pierwsze z serii, masowe wywózki.
Wysiedleni w większości trafili do Generalnego Gubernatorstwa. Mieszkańcy Wielkopolski, Pomorza czy też Żywiecczyzny znaleźli schronienie m.in. w Małopolsce.
Mechanizm wysiedleń
Niemiecka akcja skierowana przeciwko polskim elitom zakładała najpierw aresztowania i eksterminację tych, którzy zostali uznani za najbardziej aktywnych i zagrażających Rzeszy. Masowe egzekucje na Pomorzu objęły około 30 tysięcy obywateli polskich, a w pozostałych regionach przyłączonych do Niemiec zginęło nie mniej niż 15 tysięcy przedstawicieli elit.
Zbrodnie te stanowiły preludium do kolejnych działań skierowanych przeciwko Polakom, które miały szerzej zakrojony zakres. Były to m.in. masowe wysiedlenia, które w skali ogólnej objęły ok. 365 tys. mieszkańców zachodnich i północnych rubieży Polski.
Odpowiedzialnym za przeprowadzenie wysiedleń był Heinrich Himmler jako Reichsführer SS i Komisarz Rzeszy do spraw Umacniania Niemczyzny. 30 października 1939 r. zapowiedział, że w listopadzie tego roku rozpoczęta zostanie akcja wysiedleńcza Żydów i niektórych Polaków. Kierownictwo akcji w ramach poszczególnych prowincji oddano w ręce wyższych dowódców SS i policji, których dnia 7 listopada 1939 r. mianowano pełnomocnikami Komisarza Rzeszy do spraw Umacniania Niemczyzny. Na Śląsku, a tym samym również na terenie przyłączonych do Rzeszy fragmentów zachodnich powiatów Małopolski, funkcję tę pełnił w omawianym okresie SS-Gruppenführer Erich von dem Bach-Zalewski, znany później jako „kat Warszawy” z okresu powstania.
Listy osób bezpośrednio przeznaczonych do wywózki były przygotowywane na podstawie informacji zebranych przez urzędy landratów, nadburmistrzów (administrację lokalną) oraz kierowników lokalnych komórek NSDAP. Do zasadniczych przygotowań akcji przesiedleńczej w Rejencji Katowickiej przystąpiono w połowie roku 1940, a rozpoczęto ją we wrześniu tego samego roku.
Wysiedlenia przeprowadzano zazwyczaj wczesnym rankiem, ok. godziny piątej. Chodziło o zaskoczenie ludności, by nie zdążyła ukryć majątku ruchomego i by nie udało się jej zbiec. W Małopolsce taki los dotknął np. mieszkańców Kęt i okolic. Tak wyrzucenie z domu wspominał przedstawiciel rodziny Niklów, Józef:
Niemcy pozwolili nam zabrać tylko to, co mieliśmy na sobie, ponadto trochę odzieży zimowej, naczynia sprzętu kuchennego oraz łóżka i stół. Tylko te przedmioty mogły się zmieścić na wozie konnym, którym Niemcy przyjechali po nas. […] Cała akcja trwała kilka minut, może kilkanaście, której towarzyszyły głośne krzyki i przekleństwa ze strony Niemców
Wysiedleni Polacy musieli pozostawić mieszkania w stanie nienaruszonym. Nie wolno było zabierać biżuterii, księgozbiorów, dzieł sztuki, naczyń stołowych i kuchennych, a nawet ubrań i bielizny.
Zgodnie z rozporządzeniem Himmlera z 10 listopada 1939 r. majątek osób wysiedlonych podlegał konfiskacie na rzecz Niemiec. Za nierespektowanie tego rozporządzenia groziła kara śmierci. Aby nadać pozory legalności akcji, wysiedlanym wręczano nakazy opuszczenia gospodarstw w formie aktów administracyjnych. Przeważnie osoby wysiedlane kierowane były na jeden dzień do obozu przejściowego, a później dalej do Generalnego Gubernatorstwa lub też do innej miejscowości w ramach powiatu. Wiele osób wywożono na roboty przymusowe w rolnictwie lub przemyśle do miejscowości w głębi Niemiec. Bezpośrednimi wykonawcami wysiedleń były oddziały policji porządkowej.
Solidarność i miłosierdzie
Powagę sytuacji doskonale zauważali mieszkańcy Generalnego Gubernatorstwa, którzy obserwowali „pociągi grozy” przybywające z zachodu. Na przykład Karol Tarnowski z Chorzelowa pod Mielcem w następujący sposób wspominał moment pojawienia się transportów z wysiedlonymi w Krakowie: W parę miesięcy po wybuchu wojny […] był to okres, w którym władze niemieckie masowo wysiedlały Polaków z terenów, które przyłączyli do Reichu. Nadchodziły więc nieustannie do Krakowa pociągi przepełnione wysiedlonymi, zgłodniałymi i zziębniętymi. Niejednokrotnie z wagonów bydlęcych wynoszono nieżyjących już ludzi.
Reakcją na ich los było nie tylko okazywane współczucie, ale przede wszystkim chęć niesienia pomocy, w oparciu o doświadczenie osób pracujących w istniejących podczas I wojny światowej instytucjach charytatywnych, które wypracowały szereg mechanizmów wsparcia potrzebujących. Taką inicjatywę podjął również Karol Tarnowski, który zauważył, że Transporty składały się przeważnie z rolników i mieszczaństwa małomiasteczkowego, nie mających na terenie naszego województwa punktu zaczepienia. Tym biedakom w pierwszym rzędzie należało nieść pomoc. Nasuwała się myśl utworzenia komórki, w której akcja pomocy byłaby skoncentrowaną. […] Zwróciłem się do majora Wł.[odzimierza] Olszewskiego, byłego ziemianina mieszkającego na stałe w Krakowie, z prośbą, by zechciał objąć patronat nad akcją pomocy dla wysiedlonych. Zgodził się bez namysłu i […] powołał komitet. Z czasem organizacja ta stała się częścią powołanej do życia przez Adama Ronikiera Rady Głównej Opiekuńczej (RGO), jedynej polskiej organizacji społecznej działającej legalnie za zgodą władz niemieckich do stycznia 1945 r.
Pomoc wysiedlonym została zorganizowana na terenie całego Generalnego Gubernatorstwa i była koordynowana przez RGO, a także okręgowe Polskie Komitety Opiekuńcze. Jej najważniejszym elementem było wsparcie bezpośrednie w miejscach, do których docierały transporty z wysiedlonymi.
Na przykładzie okupacyjnego powiatu miechowskiego można prześledzić, jak ten proces pomocy przebiegał. Poprzez powiatowy Polski Komitet Opiekuńczy (Pol KO) w Miechowie rozdzielano do poszczególnych gmin osoby przybyłe kolejnymi transportami. Np. w 1941 r. sprawozdawca RGO donosił, że w gminie Luborzyca przyjęto 323 osoby z 81 rodzin.
Zostali oni rozmieszczeni po gromadach otrzymując bezpłatne mieszkania dla każdej rodziny. Przeciętnie na jedną gromadę przypada 21 osób. Podobnie było w innych gminach powiatu. Każda gmina starała się pomóc, choć niedostatek i okupacyjne obowiązki kontygentowe doświadczały wszystkich mieszkańców. Pomimo tego miejscowa ludność była nastawiona bardzo przychylnie i ofiarnie […] Z funduszów gminnych opłaca się stałe przydziały mąki i kaszy po 1.70 kg na osobę miesięcznie. Wysiedleni […] otrzymują jeszcze z jesieni ubiegłego roku po 2 metry ziemniaków na osobę. Mleka otrzymują ½ litra dziennie dla dzieci, zaś dorośli po ¼ litra, jak zapisał sprawozdawca RGO.
Dach nad głową
W tych nieludzkich czasach przesiedleńcy zostali przyjęci najlepiej, jak tylko było można. Otrzymali dach nad głową, niezbędne ubrania, meble, naczynia, lekarstwa i jedzenie. Z czasem wtopili się w lokalną społeczność, uzyskując wymagane przez okupantów udokumentowane zatrudnienie lub też migrowali w inne miejsca, najczęściej do większych miast, gdzie według nich było łatwiej przetrwać.
Jednak pobyt w nowych miejscach zamieszkania rodził także konflikty na tle odmienności kulturowej, różnic klasowych itp. Powodem niechęci mogło być nawet odmienne słownictwo: np. w Krakowie podobno żadna przekupka nie sprzedawała nikomu kartofli, tylko ziemniaki, co budziło zdumienie wysiedlonych Polaków z III Rzeszy, kiedy nie mogli nabyć leżących na stoisku warzyw. Z drugiej strony, łatwiejsze porozumiewanie się z okupantami w ich języku, ze względu na częstą płynną znajomość języka niemieckiego, rodziły niechęć i podejrzenia miejscowej ludności o sprzyjanie Niemcom lub też kolaborację, tym bardziej, gdy nagle ktoś wysiedlony otrzymywał posadę w niemieckim urzędzie lub też zarząd komisaryczny w majątku lub fabryce odebranym miejscowym właścicielom. Takie sytuacje generowały konflikty i niejednoznaczne opinie. W większości jednak wysiedleni otrzymali pomoc i wsparcie lokalnej społeczności, która nie pozostała bierna wobec niedoli rodaków.