Zdzisław Haczek o filmie „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”
Najkrócej? Po seansie ręce rwą się do braw dla dzielnej pani seksuolog. I nabiera się apetytu, by jechać nad jezioro Lubiąż, gdzie tak wiele dla Michaliny Wisłockiej się zaczęło...
Film „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to hołd złożony kobiecie, która zrewolucjonizowała życie seksualne Polaków (jej „Sztuka kochania” rozeszła się w nakładzie 7 mln egzemplarzy, nie licząc wydań pirackich). Wbrew władzom PRL-u, bo to różnej maści sekretarze Komitetu Centralnego PZPR (Arkadiusz Jakubik, Wojciech Mecwaldowski) wraz z urzędnikami cenzury (Artur Barciś) i szacownymi profesorami są głównymi antagonistami pani doktor w filmie Marii Sadowskiej. Wszak „seks” bywa przez obywateli ludowej ojczyzny uprawiany, ale po co o tym gadać? Kościół - na ekranie w osobie biskupa Józefa - wobec prośby o wsparcie wydania książki Wisłockiej - umywa ręce. Nie chce władzy drażnić.
Maria Sadowska (wcześniej nagradzana, m.in. Grand Prix na FilmFestival Cottbus za „Dzień kobiet” - dramat o walce o prawa pracownic dyskontów) nakręciła film... atrakcyjny. Tak - atrakcyjny pod wieloma względami.
Już sama biografia Michaliny Wisłockiej to obyczajowa „sensacja”. Wszak młoda Miśka, której seks z mężem Stachem (Piotr Adamczyk) nie dawał radości, poszła na układ. Do swego związku „doprosili” Wandę (Justyna Wasilewska), koleżankę Wisłockiej ze szkolnej ławy. Później razem wychowywali dzieci... Dalej - seks. W filmie nie brakuje scen intensywnej miłości cielesnej - uzasadnionych zdecydowanie, bo jak miałaby wyglądać ekranowa biografia kobiety, która walczyła o prawo kobiet do orgazmu, jeździła po wsiach, pokazując na zebraniach, że istnieje coś takiego jak prezerwatywa.
Ekranowa Michalina Wisłocka to kolejna (po choćby tytułowej „Różyczce”) spełniona kreacja Magdaleny Boczarskiej. Odmładzana, postarzana - bo w filmie skaczemy po dekadach - buduje charyzmatyczną postać kolorowej (ech, te sukienki szyte z zasłon!) bojowniczki o uświadomienie rodaków, którym chce uchylić drzwi nie tylko do łóżkowego raju, ale dać klucz do harmonii w związku. Jednocześnie to kobieta wrażliwa, raniona, upokarzana, głodna prawdziwego uczucia. I tu w połowie lat 50. pojawiają się Lubniewice. Wczasy w Zamku, gdzie kuracjuszami zajmuje się pani doktor, pomosty nad jeziorem Lubiąż i on - Jurek (Eryk Lubos). Może nie wygląda, ale otworzy przyszłą autorkę „Sztuki kochania” na seksualne i uczuciowe „trzęsienie ziemi”.
Lubniewice w „Sztuce kochania” olśniewają. Z jednej strony - panoramy tonącej wśród koron drzew miejscowości, rozległa toń jeziora, klimatyczne wieczory nad wodą. Z drugiej - namiętny związek Michaliny i Jurka, którzy pokazują do czego może służyć pień drzewa w pionie czy w poziomie oraz pokryty mchem kamień w lesie... Teraz, dzięki filmowi, można wróżyć Lubniewicom tłumy chętnych do zwiedzania Parku Miłości im. dr Michaliny Wisłockiej, setki zdjęć na Ławeczce Miłości czy Mostku Miłości.
Film M. Sadowskiej ma też sporo ciekawych tropów. Grany przez Borysa Szyca szef wydawnictwa na bankiecie ze striptizerką ze sznurem rolek papieru toaletowego na biuście, rozkręca imprezę niczym Jerzy Stuhr w „Wodzireju” Feliksa Falka z 1977 r. - jednym ze sztandarowych obrazów ówczesnego „kina moralnego niepokoju”. Dla gości śpiewa Ania Rusowicz - córka Ady Rusowicz, wokalistki Niebiesko-Czarnych.
Kiedy Wisłocka wchodzi do siedziby KC, na schodach pyta od wydział kultury filmowanego z góry mężczyznę. Poznajecie? Tak to Zbigniew Religa w kreacji Tomasza Kota (aktor gra w „Sztuce kochania” dziennikarza) - żart producentów filmu Sadowskiej, którzy wcześniej odnieśli sukces obrazem „Bogowie” - o Relidze właśnie. Wśród kuracjuszy przy ognisku nad jeziorem w Lubniewicach rozpoznamy w osobie pana Wojciecha Grzegorza Halamę - artystę kabaretowego, stand-upera, aktora z Zielonej Góry. A ilu mieszkańców Lubniewic odnajdzie siebie na ekranie?
Od piątki, 27 stycznia, „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” na ekranach naszych kin. Warto!