Wyjechały na Wschód i nie chcą wracać
Białostockie nauczycielki-emerytki nie chciały siedzieć bezczynie. Uznały, że szkoła nadal może być ich misją. Ale już na Wschodzie. Pierwsza różnica, którą zauważyły, to uczniowie bez szemrania wykonujący wszystkie polecenia.
Gdybym teraz wróciła, była-bym egoistką. Miałabym blisko ze szkoły do domu, byłabym blisko rodziny - rozważa Anna Mieniuk, nauczycielka nauczania początkowego w polskiej szkole na Łotwie. Ale tak naprawdę nie bierze takiego rozwiązania pod uwagę w ciągu najbliższych kilku lat, bo do Rygi pojechała z poczuciem misji.
- W pracy nauczyciela łatwo o wypalenie zawodowe. To w pewnym momencie dopadło i mnie - wspomina Anna Mieniuk.
Nauczycielka czuła, że może zrobić więcej i komuś pomóc. A do podjęcia tej decyzji przyczyniło się też życie prywatne.
- Moje dziecko wyfrunęło z domu i poczułam, że faktycznie jest coś takiego, jak syndrom pustego gniazda. Wprawdzie wracałam do domu, w którym czekał mąż. Ale oboje zasiadaliśmy przed swoimi komputerami w głuchej ciszy - opowiada nauczycielka. - W końcu coś we mnie pękło.
Pani Anna uznała, że to właściwy moment, by zgłosić się do Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą, który poszukiwał nauczycieli do pracy w krajach Europy Środkowo-Wschodniej oraz Azji.
Podobnie było w przypadku innej nauczycielki, która zdecydowała się na pracę na Białorusi. - Wyjechałam, bo przeszłam na emeryturę. Nadszedł czas, by zwolnić miejsce młodym. Ale chciałam jeszcze zrobić coś dla dzieci - mówi Irena Jodła, która uczy w najmłodszych klasach.
Od kilku lat nauczycielki pracują za granicą i chociaż przyznają, że nie zarabiają dużo, to zyskują nowe doświadczenia. Bo polskie szkoły w Polsce różnią się od polskich szkół na Białorusi czy na Łotwie.
- Pierwsza różnica, która natychmiast rzuca się w oczy to obraz uczniów, którzy grzecznie siedzą w ławkach, odzywają się tylko wtedy, kiedy nauczyciel na to pozwoli i wykonują wszystkie jego polecenia - relacjonuje Anna Mieniuk. - To tak jak za czasów naszych dziadków, kiedy używało się linijki - dodaje. Irena Jodła potwierdza: na Białorusi sytuacja wygląda niemalże identycznie.
To nie zmienia faktu, że nauczycielki starają się posługiwać swoimi metodami. Tymi, które znają z polskich warunków.
- Kiedy przychodzą do nas dzieci z żydowskich, brytyjskich czy francuskich szkół (bo Ryga to wielokulturowe środowisko) i widzą, jak pracujemy, po prostu zazdroszczą naszym dzieciom - przyznaje Anna Mieniuk.
Nauczycielka stara się ćwiczyć ułamki na klockach lego, wprowadzać ruch do nauki, uczyć przez pokazywanie i doświadczenie.
- A tego nigdy nie zrobiłby nauczyciel łotewski - mówi Anna Mieniuk.
Różnice widzą też rodzice, którzy nie mają nic wspólnego z Polską.
- Tylko dlatego, że podobają im się nasze metody, przyprowadzają dzieci do naszych szkół - mówi Anna Mieniuk.
Inaczej jest w przypadku Białorusi. Tam w grę wchodzą kwestie ekonomiczne. Rodzicom często zależy, żeby ich pociechy wyjechały na studia do Polski, bo są tańsze niż w Mińsku.
Rozbieżności są też w programie. Dzieci, które uczą się w polskich szkołach na wschodzie na początku mają jak najwięcej języka polskiego. Później te proporcje się odwracają.
- Dzieci muszą też umieć funkcjonować w lokalnym środowisku - mówi Anna Mieniuk. Na Łotwie na przykład oddzielnie wykładana jest historia Polski, a oddzielnie Łotwy i świata. Na Białorusi z kolei uczniowie mają dziesięciostopniową skalę oceniania. Dzięki tym różnicom nauczyciele, którzy wyjeżdżają do pracy za granicę zyskują zupełnie inny punkt widzenia i nowe doświadczenia.
Rekrutacja na przyszłoroczny wyjazd już się rozpoczęła. ORPEG poszukuje polonistów, historyków, nauczycieli nauczania początkowego, fizyków i chemików. Dokumenty można składać do 10 grudnia. - Co roku zwiększa się liczba wyjeżdżających nauczycieli - mówi Mariusz Wychódzki, koordynator projektu.