Wypadki na weselach. Pękające spodnie i omdlenia
Długie przygotowania, piękne stroje, fryzury... Na ślubie wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. Ma być, ale jak się okazuje, podczas uroczystości nie brakuje dość nieoczekiwanych sytuacji.
Para młoda podjeżdża pod kościół. Tam ich oczom ukazuje się tragiczny widok - na parkingu przed świątynią leży mężczyzna z rowerem, przygnieciony kołem od przyczepki. Przerażeni państwo młodzi rzucają się poszkodowanemu na ratunek. Dopiero po upływie paru minut orientują się, że wcale nie mają do czynienia z wypadkiem, a z żartem kolegów pana młodego.
Taka „przygoda” przytrafiła się niedawno parze z Raczek. Na zainscenizowanie wypadku wpadli druhowie z miejscowej OSP. Postanowili zrobić kawał panu młodemu - swemu koledze z jednostki, wieloletniemu strażakowi. To, że raczkowscy strażacy zapraszają się wzajemnie na swoje śluby jest już tradycją, jednak tym razem poinformowali pana młodego, że nie znajdą czasu na pojawienie się na uroczystości. W rzeczywistości planowali akcję, którą chcieli zaskoczyć przyszłych małżonków. Poszkodowanym rowerzystą został jeden z druhów. Położył się pod przyczepką i tak czekał na przyjazd państwa młodych. Ci od razu pospieszyli na pomoc rannemu. Choć początkowo młodzi najedli się strachu, po wszystkim gorąco podziękowali strażakom za niespodziankę.
Panna młoda na motocyklu
Okazuje się, że niespodzianki to nie tylko specjalność gości weselnych. Także sami świeżo upieczeni małżonkowie potrafią w tym wyjątkowym dniu zaskoczyć drugą połówkę.
- Panna młoda wpadła na pomysł, by w czasie wesela sprawić swemu ukochanemu specjalny prezent - wspomina Artur Kalinowski, białostocki kamerzysta z Artgraphic Multimedia. - W trakcie lub przed oczepinami wjechała na motorze do holu budynku, w którym odbywała się zabawa. Było do niego wejście bezpośrednio z zewnątrz, więc taki wjazd nie sprawił problemu. I właściwie to nie wjechała sama, tylko została wepchnięta przez przyjaciół do środka, bo motor nie był odpalony.
- Jak zobaczył sprzęt, to nie mógł uwierzyć. Był ogromnie zaskoczony. Motor był jego marzeniem. Jeśli dobrze pamiętam, bo było to już kilka lat temu, to otrzymał włoski model - opowiada kamerzysta.
Mimo że młodzi mieli w tym czasie sporo wydatków - wykańczali niedawno zakupione mieszkanie - dziewczyna zdecydowała się sprawić przyjemność lubemu i sprezentować mu upragniony jednoślad. Małżonek nie posiadał się z radości. - Od razu, jak zobaczył motor, to chciał go wypróbować. Był przeszczęśliwy, na pewno nie zapomni tego dnia do końca życia -wspomina Kalinowski.
Psikusy gości, prezenty współmałżonków to jedno. Ale na ślubach zdarzają się też nierzadko innego rodzaju niespodzianki - zupełnie nieplanowane. Często dochodzi do nich na etapie przygotowań do samej ceremonii.
- Byliśmy u panny młodej, nagrywaliśmy przygotowania do ślubu. Nadszedł czas, żeby wychodzić, ale... nie mogliśmy otworzyć drzwi do mieszkania. Zatrzasnęły się i to tak niefortunnie, że nie było żadnej możliwości ich otwarcia. A że było to pierwsze lub drugie piętro, nie dało się wyjść ani przez balkon, ani przez okno. Wyważyć drzwi też nie można było, bo wtedy ktoś musiałby zostać i pilnować całego dobytku. Musieliśmy więc wezwać ślusarza i czekaliśmy na niego 1,5 godziny! Utknęła więc i panna młoda, i rodzina, i razem z nimi my - opowiada inny filmowiec z Białegostoku.
Problem z drzwiami w takich sytuacjach wydaje się dość powszechny.
- Dowiedziałem się o tym zdarzeniu już po wejściu na salę - zaczyna opowieść Piotr Rydzewski, właściciel ProKADR Studio w Białymstoku. - Ślub się skończył, wszyscy udali się na wesele. Przed budynkiem trwało uroczyste witanie pary młodej, za nimi stał tłum gości. Do sali trzeba było przejść przez hol, oddzielały ją od niego dodatkowe drzwi. Okazało się, że właśnie te drzwi się zatrzasnęły. Obsługa nie mogła ich otworzyć w żaden sposób, więc sprawy w swoje ręce wziął didżej, który prowadził wesele i utknął biedny w tej sali.
Wodzirej rozpoczął rozpaczliwą walkę z wrotami do miejsca zabawy. Gdy próbował nożem sforsować zamek, na zewnątrz państwo młodzi spokojnie spożywali tradycyjny poczęstunek.
Kamerzysta z ProKADR wspomina też inną sytuację, która poważnie zaniepokoiła uczestników ceremonii: - Zdarzyło się to parę lat temu. Trwał ślub w cerkwi. Jak wiadomo, państwo młodzi cały czas stoją i trzymają przed sobą w czasie ceremonii świece. Nie dość, że było wtedy bardzo ciepło, to jeszcze te świeczki wydzieliły trochę dymku. No i od tego nagle pan młody zemdlał. Po paru minutach dołączyła do niego żona. Przestraszony batiuszka kazał przynieść dwa krzesła i młodzi po dojściu do siebie już do końca mszy mogli siedzieć.
Jak relacjonuje Rydzewski, okazało się, że wśród gości był lekarz, który od razu zajął się nieprzytomnymi. Obyło się więc bez wzywania pogotowia i wszystko dobrze się skończyło.
A gdzie spodnie pana młodego?
Piotr Rydzewski mówi, że jako standardowe można już określić wpadki z welonami czy spodniami.
- Panna młoda miała na tyle długi welon, że w kościele, kiedy kolega szedł za nią z kamerą, niechcący nadepnął na niego - wspomina kamerzysta. - Kobieta dostała takiego napadu śmiechu, że przez około pięć minut przed przysięgą nie mogła się pozbierać.
Problem ze spodniami dosięgnął pewnego pana młodego z Białegostoku, który żenił się wiosną tego roku. Nadszedł dzień ślubu, godzina ceremonii się zbliżała, więc należało już się ubierać. Wszystko było przygotowane - i koszula, i krawat, i marynarka. Tylko spodni brak. Nastąpiło wielkie poszukiwanie dolnej części garderoby. Czas mijał, a spodni jak nie było, tak nie ma... W końcu zapadła decyzja: ojciec pana młodego musi się rozebrać. Nie tylko ze spodni, ale całego garnituru, żeby wszystko do siebie pasowało. Ojciec i syn na szczęście byli podobnej postury, strój zatem leżał niemal idealnie. Senior nie miał wyjścia i założył stary kostium syna - jeszcze błyszczący, w paski, pamiętający zamierzchłe czasy. Dopiero po uroczystości prawda o brakujących spodniach wyszła na jaw - pan młody wracając pieszo z przedślubnych zakupów po prostu je zgubił. A one spokojnie wisiały przez kilka dni na krzaku przed klatką bloku.
Czym jest kłopot ze spodniami doskonale wie Piotr Rydzewski:
- Pół wesela przepracowałem w pękniętych. Było za daleko, żeby dowieźć nowe, ale na szczęście nikt się nie zorientował. Oprócz panny młodej, która to zobaczyła już pod koniec imprezy. Od tamtej pory zawsze wożę ze sobą spodnie na zmianę - przyznaje z uśmiechem.