Wyprawy małe i duże - trekking po Kampinosie
Po pierwsze zwolnij. Po drugie weź głęboki oddech i poczuj harmonię w miejscu, które za obszar panowania wzięła sobie dzika natura. Po trzecie pamiętaj, że tu każda ścieżka może być improwizacją. W puszczy jak w życiu.
Upał jest niemal namacalny. Maszerujemy w oparach spiekoty, wcześniej wytoczywszy najcięższą artylerię przeciwko kleszczom, komarom i innym insektom. Mokra koszula lepi mi się do ciała, włosy kleją do czoła. Otacza nas las, w którym dziś gorąco jak w saunie. Ciszę zakłócają swoim zgrzytliwym nawoływaniem sójki. Z wróżebnym okrzykiem zawiadamiają: „Uwaga, nadchodzą! Uwaga, intruzi w puszczy! Zaraz też dołączają inni leśni strażnicy wtórując i skrzekliwe albo śpiewne trele rozlewają się po zakamarkach lasu. Nagle stado ptaków wzbiło się z wierzchołków drzew. Coś zachrobotało w krzakach i umknęło. Wprawnym okiem obserwuję nikłe oznaki, że tędy przeszło zwierzę: złamana gałązka, niewyraźny ślad kopyta, a może racic, albo prawie ciepłe jeszcze i parujące odchody, leżące kupkami na zrytej ziemi.
W dali ciemność puszczy ciągnie się niemal bez końca, pełna fantastycznych splotów pnączy, korzeni i gałęzi, które tworzą zieloną gmatwaninę. Las wibruje, a my brniemy naprzód. Spoceni, a jak spoceni, to pewnie i brudni, jak na prawdziwą wyprawę badawczą przystało. Wyobrażam sobie, że nikogo przede mną tu nie było. Drzewa nagle się przerzedziły, już widzimy przebłysk rozpościerającej się łąki i rozlanych bagien. Nad połaciami błoni harcują barwne motyle, tańcząc w rozgrzanym powietrzu. Wkraczamy na wydeptaną ścieżkę, bez konieczności nurzania się w gąszczach. Dochodzimy do pierwszego postoju. Jest wiata, jest miejsce na ognisko. Zbieramy patyki, drobne igliwie na rozpałkę. Układam drewienka, w stosik, podpalam. Ukazuje się wąziutka strużka dymu, za nią wędruje nikły ogienek, delikatny płomyk liże cienki patyczek, nabiera barwy, sięga wyżej do gałęzi, która eksploduje z donośnym trzaskiem. Drewno suche jak pieprz poddaje się żółtym płomieniom. I już ogień pomknął w górę, tworząc niewysoki snop. Jerzy i Artur ostrzą patyki, Marta i Agnieszka wbijają na nie kiełbaski. Zaraz będziemy mieć ucztę.
- Nie pamiętam tak ciężkiego trekkingu w tak ekstremalnych warunkach - pół żartem, pół serio mówi Artur. Tym zdaniem rozwiązuje worek wspomnień. „A pamiętacie…” „A kiedy byliśmy tu zimą..” „Co tam zimą, jesień i ulewa, to była dopiero wyprawa”. „To jeszcze nic, a człowiek w zielonej bluzie?” Człowiek w zielonej bluzie niczym „Człowiek z blizną” staje się dla nas niechlubnym symbolem zła i ludzkiej bezmyślności w Puszczy Kampinoskiej. Przywołujemy zdarzenia, wracamy myślą do dawniejszych i bliższych przygód, rozważamy, dogadujemy, żartujemy. Hej, toczą się przy ognisku rozmowy Polaków, zawzięte dyskusje i błyskotliwe riposty. Ani się człowiek obejrzał, jak już słońce miękko osunęło się bliżej horyzontu, jak mrok powoli gęstniał, a napływająca ciemność zaczęła ogarniać las, jak w słabym świetle pierwszych gwiazd złowrogo zamajaczyły wierzchołki świerków. To znak, że czas wracać. 10 jubileuszowy trekking po Kampinosie zakończymy kolacją w ulubionej restauracji w wiosce Truskaw, przycupniętej na skraju puszczy.
Początki trekkingów
Pomysły na trekkingi po Kampinosie zrodziły się w głowie dziennikarza Jerzego Mosonia, eksperta Fundacji FIBRE, a także filmowca (- To, że powstał pilot serialu „Powołany” to było po części następstwo tych trekkingów - Mazury, gdzie wędrujemy, gdy czasu jest więcej, zainspirowały mnie, aby wykorzystać ten rejon do nakręcenia sceny na pomoście - kluczowej dla fabuły. Przyroda bowiem, podobnie jak muzyka potrafi oddać odpowiedni nastrój - nadmienia Jerzy), ale przede wszystkim, wymusiło je samo życie. Jerzy wcześniej jeździł na survivale, nie były to zazwyczaj zorganizowane wyprawy, ale bywali na nich byli żołnierze i wszyscy ci, którzy chcieli zadbać o kondycję fizyczną i potrenować umiejętności przetrwania w trudnych warunkach. Jerzy ma za sobą przejście z namiotami całego polskiego wybrzeża. Przeżył też niebezpieczną wyprawę, której celem było dojście do wodospadów Santo Angel. Wędrował wtedy z grupą Duńczyków, angielskim arystokratą, dwójką Japończyków i kolumbijskim przewodnikiem, który popisywał się wspinaczką na pionową ścianę bez zabezpieczeń.
- Wraz z rosnącymi obowiązkami i kurczącym się czasem - możliwości, by wyjeżdżać na kilka dni nie było wiele. Kiedy więc ma się tylko dwa - trzy dni na relaks, to trzeba znaleźć sobie jakąś alternatywę, by wykorzystywać to, co daje środowisko naturalne w pobliżu miejsca zamieszkania. W Warszawie z jednej strony mamy Las Kabacki, z drugiej - Puszczę Kampinoską. Kampinos jest większy i daje poczucie, być może fałszywe, ale jednak, większej dzikości natury. Można zrobić trasę, która będzie liczyć i 30 kilometrów, albo więcej. Po raz pierwszy wybrałem się w trekking ze znajomymi z zagranicy, którzy przyjechali do Polski z zamiarem inwestowania. Trwała piękna polska zima, śnieg był po kolana. Wyruszyliśmy z samego rana i skończyliśmy wieczorem. Następnego dnia nie mogłem co prawda wstać z łóżka, ale czułem się rewelacyjnie - opowiada Jerzy.
To było 15 lat temu. Kolejny trekking wydarzył się dzięki jego koleżance, która jest przewodniczką - latem. Wymyśliła, żeby wyprawa składała się z ludzi, którzy się nie znają. Zebrała się spora grupa ludzi, przeszli Puszczą Kampinoską, a niektóre znajomości, jakie się wtedy zawiązały, trwają do dziś. - Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, więc go kontynuuję. Wolę jednak spacerować jesienią i zimą, kiedy warunki są niesprzyjające. Kiedy wielu innych woli zostać w domu przed telewizorem; ja ubieram się ciepło i ruszam w teren - opowiada. Ale, że nie każdy ma ochotę maszerować zimą, kiedy w puszczy śniegu po kolana, kiedy aura i temperatura zmieniają się diametralnie i człowiek ma wrażenie, że wyjechał z Warszawy na kilkaset a nie kilkanaście kilometrów, to trekkingi zaczęły być popularne również wiosną i latem.
- W obliczu stresującej pracy, poważnych obowiązków, wyjazd z miasta jest nie lada wytchnieniem. Jeżeli człowiek nie ładuje akumulatorów, to prędzej czy później się wypali. A takie dwa dni poza miastem pozwalają na dalsze funkcjonowanie. Dla mnie, a przecież i nie tylko dla mnie - jak pokazuje już nasza historia trekkingów - to najlepsze rozwiązanie - mówi Jerzy.
Kto maszeruje po puszczy
W kolejnych trekkingach zawsze uczestniczyło towarzystwo mieszane, ale od kilku lat skład grupy się ustabilizował, powiększany czasem o kilka nowych osób. W grupie panuje eklektyzm zawodów i różnorodność ludzkich osobowości. Są dziennikarze, specjaliści do spraw bezpieczeństwa, informatycy, programiści, fizycy i poeci. Ramię w ramię maszerują ze sobą nauczyciele, katecheci i przyrodnicy amatorzy. Z niektórymi z nich Jerzy (którego nazywają Jerzymem) zna się od ćwierć wieku. Stałym bywalcem kampinoskim trekkingów jest Artur - ekspert do spraw bezpieczeństwa informacji, jego żona Marta, która pracuje w banku. Bywa Mariusz, informatyk i programista. Malwina katechetka. Czasem dołączają dzieci. - To nie są wyprawy dla najmłodszych - zaznacza Jerzy. No, bo faktycznie, idziemy szybkim tempem, czasem podbiegamy, żeby spalać kalorie, żeby było nam trochę trudniej. No, ale zdarza się, że nie ma wyjścia, bo nie ma z kim zostawić dzieci i one też biorą udział w wyprawie. Bardzo chętnie uczestniczą, ale wtedy też forma trekkingu trochę się zmienia. Idziemy wolniej, trekking trwa krócej, nie 8-16 godzin, a na przykład 5 czy 6. Dzieci, które lubią sobie pokrzyczeć, powinny wcześniej zostać przygotowane, wiedzieć, jak trzeba się zachowywać w przyrodzie. To dobra lekcja na przyszłość, a zarazem świetna forma niewymuszonej edukacji - nauka na luzie i przez przykład - kiedy dziecko widzi, jak się zachowują dorośli.
Na jednym z naszych wiosennych trekkingów - piszę „naszych”, bo od kilku lat należę do stałej grupy trekkingowców kampinoskich, uczyliśmy dzieci rozpoznawać ptasie śpiewy, jak zbudować szałas, jak i gdzie można rozpalić ogień, które rośliny są jadalne, a które trujące, no i jak się nie zgubić. Niekiedy uczestnicy zabierają swoje psy - najczęściej jesienią albo zimą. Wiosną i latem nie jest to korzystne. Przy wysokich temperaturach i nasłonecznieniu psy się szybko męczą. Często odwiedzamy miejsca pamięci, jak na przykład Palmiry. Ale w gruncie rzeczy wszystko zależy od konwencji wyprawy, jaką przyjmujemy. Zdarza się, że rozpalamy ognisko, albo robimy grilla, a najczęściej trekking kończymy w ulubionej restauracji. Dodatkową wartością są też napotkani podczas wędrówki ludzie. Pomijając „Człowieka w zielonej bluzie”, który mocno naraził się grupie swoim bezmyślnym zachowaniem, raz zdarzyła się wróżka, która przepowiadała sytuację międzynarodową i omówiła zagrożenia dla Polski. - W ogóle spotyka się ciekawych, czasem wyjątkowym ludzi. Zielarzy, przyrodników, ornitologów, ale czasem też, niestety, ludzi zupełnie bezmyślnych, typowych szkodników.
Raz na nasz trekking zabrał się Robert - kierowca TIR-a, który w środku Puszczy Kampinoskiej niemal się urodził, a na pewno wychował; jego mama, z którą nas poznał, mieszka tam do dziś. Robert pokazał nam swoje magiczne zakątki, bo, co tu dużo mówić, puszczę zna ją jak nie przymierzając własną ciężarówkę.
Trekking łączy ludzi
Jak już tu było powiedziane, na wycieczkach bywają ludzie z różnymi, często odmiennymi poglądami, czy to na życie, czy politycznymi. - To jest naprawdę niezwykłe, że podczas tych spotkań, nawet jeśli dochodzi do sprzeczek, to one zdarzają się zawsze w bardzo dobrej atmosferze. Nigdy nie doszło do sytuacji, by ktoś się na kogoś obraził, nigdy nie było żadnego konfliktu, nawet najtrudniejsze rozmowy kończyły się dojściem do wspólnych wniosków, do kompromisu. To jest absolutnie niebywałe, bo próbowałem już takie spotkania organizować w restauracjach, kawiarniach, by porozmawiać na bardzo poważne tematy i te spotkania nie zawsze kończyły się dobrze.
W puszczy podczas trekkingu nigdy nie doszło do konfliktu, chociaż były podejmowane dyskusje na ostrzu noża, dotyczące tematów, jakie są na ostrzu noża polskiego społeczeństwa. To jest tajemnica, której nawet nie staramy się odgadnąć. Może działa to, że jesteśmy w dzikiej przyrodzie, w której chcemy trzymać się razem, bo grupa daje wsparcie w każdych okolicznościach? Gdyby ktoś się obraził, mógłby, będąc w stresie, po prostu się zgubić - zastanawia się Jerzym. A może chodzi o coś zupełnie innego. Na przykład, że las, ta niezwykle przyjazna przestrzeń, odmienia nasze dusze.
Jak się przygotować do wędrówki
Pierwsze, o czym trzeba pamiętać i co trzeba zabrać, to mapy. GPS się nie sprawdza, nie wszędzie jest zasięg, w niektórych miejscach zanika. Wtedy nieodzowna staje się dobra mapa z aktualizowanymi szlakami. Zwłaszcza zimą podczas 8-godzinnego trekkingu niezbyt uczęszczanymi trasami. Oczywiście wygodny strój i dobre obuwie do wędrówki, to klasyka, o której nie trzeba nawet wspominać, ale za to dobrze mieć przy sobie rożne narzędzia - noże, scyzoryki, linkę, folię, saperkę czy siekierkę. No i własne jedzenie, bo nie polujemy w puszczy. Przede wszystkim trekking to zdrowa forma spotkania towarzyskiego. - Wybierając się na trekking oczyszczamy sobie sumienia - mamy świadomość, że nie robimy tego, co połowa Warszawy - śmieje się Jerzym i wylicza: - Nie siedzimy przed telewizorem, nie idziemy do centrum handlowego, na pizzę, tylko w przyrodzie spalamy kalorie, ruszamy się, oddychamy pełną piersią i czystym powietrzem.No i jest to forma odnowienia znajomości; w ciągu tygodnia często nie ma możliwości spotkać się z kimś na kawę, czy piwo. Weekend jest momentem wytchnienia, możemy poświęcić sobie czas, podejmujemy bardzo głębokie tematy podczas takich spacerów. Mamy wreszcie czas się wypowiedzieć i posłuchać drugiego człowieka - wsłuchać się w to, co naprawdę ma do powiedzenia. Nie tylko słyszeć, ale też słuchać. Trekking to też jeszcze jeden sposób na to, aby zadbać o siebie. Czasem ludzie idą, bo chcą sprawdzić, czy maszerowanie jest zdrowe. Czy to jest to samo, co spacer po parku? - To nie jest to samo, bo trekking po Kampinosie nie trwa krócej niż 4 godziny. Zazwyczaj idziemy od dziesięciu kilometrów w górę. Warto pamiętać, że jednym z warunków tzw. zdrowego życia jest zrobienie dziennie 10 tysięcy kroków. Po powrocie z Kampinosu moja opaska pokazuje, że tych kroków zrobiliśmy około 20 tysięcy - mówi Jerzym.
Jerzy i Agnieszka noszą opaski, które kontrolują liczbę spalonych kalorii, liczą kroki, pokazują formę ruchu, którą należy przyjąć, żeby wykonać założony cel treningowy. Po takiej wędrówce szaleją rezultaty dotyczące spalonych kalorii, a my się czujemy świetnie. Dotlenieni, pełni życia. Walcząc o taki wynik na siłowni rzadko się to udaje, a po pobycie w lesie, kiedy to rozmawiamy na różne tematy - zawodowe, polityczne, prywatne, społeczne, gdzie czasem rozgrzebujemy stare wspomnienia, czy nawet rany, a potem okazywało się, że niejako przy okazji zrobiliśmy 20 tysięcy kroków, spaliliśmy 3,5 tysiąca kalorii i dopiero wtedy mamy siłę do życia. To nie jest tylko chodzenie, to są też biegi, czasem wspinaczka, niektórzy biorą aparaty fotograficzne i bawią się w makro czy tradycyjną fotografię. Każdy ma swój pomysł na trekking. Nie bierzemy kijków do Nordic Walking, ale bywało, że trekking był łączony z rowerami. Zdarzają się też niebezpieczne sytuacje. - Raz w małym gronie dopadła nas sfora dzikich psów. Nie było wyjścia, trzeba było wziąć nogi za pas i salwować się ucieczką. Udało się, nikt nie został poturbowany - wspomina Jerzym.
Ale też niejednokrotnie widzimy zwierzęta puszczy: łosie, jelenie, sarny, dziki w całych gromadach, zające, no i mnóstwo ptactwa. To jest dom tej przyrody, my się chcemy z nią zintegrować, trzeba więc się tak zachować, aby być członkiem tej rodziny, a nie gatunkiem inwazyjnym. Zdarza się, że uczestnicy zbierają pozostawione przez niedbaluchów śmieci, zawsze mamy przy sobie worki foliowe. Oczywistym jest, że miejsce, w którym gościliśmy zostawiamy w takim stanie, albo i lepszym.
Jeśli więc macie ochotę odpocząć, trekking po Kampinosie to najlepsza i najtańsza forma relaksu: uniknie się kłopotliwej dalekiej podróży, ma się czas na oddech i refleksję. Nie zawsze też trzeba iść w grupie. Samotny trekking - kiedy znaczną część czasu poświęca się na pilnowanie własnych kroków, jest niezwykle cennym doświadczeniem i warto je przeżyć.